Dlaczego mi nikt wcześniej o tym nie powiedział, część druga!

„Nigdy nie ma dobrego czasu na to, by mieć dziecko!” – słyszałam to nie raz… Ale co to w zasadzie znaczy? Że jakoś to będzie? Jakoś, czyli bylejak? Czy że jest tak do doopy, że i tak nie ma znaczenia kiedy się na dziecko zdecydujesz? A może wręcz przeciwnie – jest tak wspaniale, że wszystko inne traci na znaczeniu? Jak zadecydować świadomie o tym czy i kiedy chcę mieć potomstwo?

[Czas słuchania: 37 min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts:
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn:
🎧 YouTube:

Transkrypcja odcinka:

Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

Witam Cię w drugiej części odcinka mojego podcastu pt. „Czy warto mieć dzieci”. W poprzednim odcinku próbowałam w jak najbardziej obiekty sposób rozkminić czynniki, które wpływają na postrzeganie przez nas macierzyństwa. Jeśli nie słuchałaś tamtej części, to polecam zajrzeć, ponieważ teraz przejdę do wniosków. Może troszkę podsumuję. Mówiłam o tym, że według mnie na to, w jaki sposób postrzegamy nasze macierzyństwo, wpływa kilka podstawowych czynników. Pierwszym z nich jest sytuacja w rodzinie, czyli czy jesteś samotna, czy masz wsparcie, jaką masz sytuację finansową, jaką masz sytuację z Twoim partnerem w Twoim związku. Jeszcze raz podkreślę, że uważam z całą stanowczością, że dziecko to nie jest spoiwo. Jeśli w Twoim związku dzieje się źle i wpadniesz na ten genialny według Ciebie pomysł, że może dziecko tutaj coś poratuje, to nie poratuje. Dziecko, owszem, scala bardzo i daje wspólny sens i wspólne postrzeganie rzeczywistości, nowe główne tematy do rozmów i zmartwień. Natomiast przede wszystkim i najpierw bardzo uwypukla to, co było złe; również wystawia bardzo mocno na próbę to, co było dobre. Tak że zdecydowanie nie jest to dobry pomysł, żeby w związku, w którym nie dzieje się dobrze, wymyślać sobie teraz takie antidotum na zły związek, jakim miałoby być dziecko. Na pewno są duże lepsze metody, chociażby pójście z kimś porozmawiać na jakiejś terapii. To od tego można by było zacząć albo zacznijcie rozmawiać ze sobą. W każdym razie sytuacja rodzinna jest kluczowa, sytuacja wsparcia, i sytuacja finansowa też nie bez znaczenia. Na to, myślę, że mamy dużo wpływu, a jeśli nie mamy, to możemy się przygotować, jeśli nie fizycznie, zapewniając sobie wsparcie, to chociażby mentalnie, licząc na to wsparcie ze strony otoczenia. Kolejnym czynnikiem jest to, jaką jestem osobą. Warto tutaj po pierwsze skupić się na sobie, być świadomą siebie; tego, jakie mam oczekiwania, jakie mam pragnienia, co jest dla mnie w życiu ważne, co jest dla mnie ważne dzisiaj; co chcę, żeby się stało za 5 lat ze mną, z naszym związkiem; gdzie chcę być. Myślę, że na takie pytania warto sobie odpowiedzieć i sobie je zapamiętać i bardzo mocno trenować asertywność, prośbę o pomoc i odpuszczanie. To taki przytyk do mnie, z asertywnością też jest mi bardzo trudno. Mówiłyśmy też o tym, że duży wpływ na to, w jaki sposób przebiega czy postrzegane przez nas jest nasze macierzyństwo, są metody wychowawcze, jakie wybieramy. Tutaj muszę powiedzieć, że z jednej strony mamy na to olbrzymi wpływ, a z drugiej strony chyba nikły. Przynajmniej na etapie planowania dziecka. Wydaję mi się, że może są osoby, które wiedzą doskonale, w jaki sposób chcą wychowywać dziecko, znają temat, wdrożyły się jeszcze przed zajściem w ciążę i wszystko niby wiedzą. Ja tak nie za bardzo. Wydawało mi się, że jakiś zarys mam, jakieś wiadomości mam, ale bardzo szybko się to zweryfikowało w pierwsze dni, tygodnie, miesiące. Nawet rzeczy, które wiedziałam, bardzo szybko zapomniałam i moje przyjaciółki, matki, musiały mi przypominać założenia i uspakajać panikę i burzę hormonów. Tak że metody wychowawcze warto sobie przynajmniej przegadać z parterem, bo na tym polu — tu wracamy do punktu jeden — jest bardzo dużo spięć i, uwierz mi, nie ma w tych pierwszych tygodniach, miesiącach, później też latach, energii na to, żeby ustalać dopiero czy idziemy wspólną drogą, czy się zgadzamy z takim podejściem do dziecka, czy z innym. Naprawdę warto chociaż mniej więcej ustalić zarys na początku. Tak jak mówiłam, są metody wychowawcze, które dają szybki efekt teraz. Natomiast wierzę w to, że trudniejsze konsekwencje przyjdą później, jak i na odwrót. Nie każda metoda wychowawcza jest dobra na wszystko. Stosuję na przykład porozumienie bez przemocy, gdzie wczoraj zastosowałam przemoc, wyrywając siłą telefon z ręki Soraiyi, bo się umawiałyśmy na zakończenie oglądania już trzy bajki temu, że to będzie ostatnia. Nie umiałam inaczej zareagować. Na pewno można było inaczej, ale ja nie w tej sytuacji nie potrafiłam. Oczywiście to jest to: przychodzą myśli, że nie powinna byłam, że trzeba było inaczej, a z drugiej strony, że nie umiałam inaczej, w związku z tym była to najlepsza opcja z możliwych. Tak już jest od momentu przyjścia na świat dziecka do ostatniego mojego tchu. Tak będzie, ze ta ambiwalencja uczuć, te wyrzuty sumienia równocześnie z uspakajaniem, są po prostu non stop obecne. Tak że nie ma jednej metody wychowawczej. Natomiast na pewno są  takie, które wymagają więcej energii na początku, z taką obietnicą, że później będzie prościej. W końcu czwarty element czyli samo dziecko, jakim będzie dzieckiem, czy to będzie takie dziecko jak większość dzieci, czyli potrzebujące stałej uwagi przez wiele tygodni, miesięcy; czy to będzie dziecko, które nie będzie nam dawało żyć. Są też takie dzieci, które drą się cały czas, coś im jest; są też jednorożce, które się zdarzają i cieszę się dla tych mam. Najbardziej się cieszę, kiedy pierwsze dziecko było Hihgh Need Baby, a drugie się im trafiło takim jednorożcem. Naprawdę aż miód na serce, ale na to wpływu nie mamy żadnego, więc trudno coś tutaj doradzić. Trudno brać ten czynnik w jakikolwiek sposób pod uwagę, inny niż taki, aby się na to po prostu nastawić, że prawdopodobieństwo, że będzie to bardzo wymagające dziecko, czyli jak normalne dziecko, jest bardzo duże i nie liczyć na cuda. W związku z tym jak zrobić bilans? Jak wykonać bilans zysków i strat? Dużo mówiłam o czynnikach, nie powiedziałam o tych stratach i nie powiedziałam o zyskach. Myślę, że o zyskach wiele wiemy, ale dla równowagi, żeby nie było, że ja tylko narzekam, albo żeby ktoś nie wyciągnął z moich odcinków wniosku, że cierpię na depresję poporodową nadal, 3 lata po urodzeniu, albo że nie kocham mojej córki, to powiem tak: macierzyństwo bywa naprawdę piękne i dla mnie również. Moją córkę kocham ponad życie. Macierzyństwo daje naprawdę masę radości, dużo śmiechu. Dzisiaj nie mogłam od niej oderwać wzroku podczas śniadania, bo coś tam opowiadała, i to było naprawdę fascynujące, słuchać jej. Odkrywa pokłady miłości w Tobie, o których istnieniu nie miałaś pojęcia. Odkrywasz, przynajmniej w moim przypadku tak było, że ta miłość do dziecka i do partnera to jest ta sama miłość, tylko ponieważ osoby są inne; tam oczywiście erotyzm dochodzi, tutaj tego nie ma; ale w moim przypadku tak samo silna jest ta miłość, to nie jest inny rodzaj miłości. Ja do jednego i drugiego człowieka czuję to samo. Odpowiedź jest zupełnie inna, bo tutaj jest taka czysta, niewinna, bez jakichś takich dodatkowych znaczeń, a u dorosłego człowieka jest całe zaplecze historii i jego wychowania, i naszej historii wspólnej też. Pod tym względem jest to coś innego. Niemniej jednak niesamowite jest to, że można kochać wiele osób tak samo silnie. Podobno wiele dzieci też można kochać tak samo, ta miłość się nie dzieli na pół, tylko się rozmnaża i to jest wspaniałe. Ta miłość jest bezwarunkowa, absolutna, czysta. Obserwowanie rozwoju dziecka jest czymś absolutnie niesamowitym i naprawdę jedynym w swoim rodzaju, gdy widzisz jak ona zaczyna logicznie myśleć, rozpiera Cię duma i niedowierzanie, a jednocześnie masz taki uśmieszek na twarzy, bo to jeszcze takie niedoskonałe i dopiero rozwijające się. Nie ma szansy zaobserwować tego nigdzie indziej. Tak samo jak obserwacja rozwoju partnera w roli ojca, w roli matki; dziadków w roli babć i dziadków, wszystkich dookoła w roli nowej w stosunku do swojego dziecka. Obserwacja tego, jak zmienia się wasza relacja z partnerem, w jaki sposób radzicie sobie z konfliktami, co nowego wypływa, to jest naprawdę fascynujące. Trudne jak cholera, ale fascynujące. No i też obserwowanie siebie. Soraiya dała mi bardzo wiele takich momentów, w których musiałam po prostu popatrzeć na siebie troszeczkę krytyczniej. Musiałam popatrzeć na siebie przede wszystkim szczerze, bez żadnych ogródek, bo okłamywanie siebie, patrząc na siebie przez różowe okulary nie przysłużyłoby się absolutnie celowi, jakim jest bycie szczerym wobec córki i uczenie jej życia. Tak że bez niej myślę, że zdecydowanie rzadziej miałabym okazję przyglądać się sobie i ta bliskość jest niesamowita. Ta bliskość fizyczna, to tulenie się, te pierdzioszki w brzuch; te małe rączki, które zaplatają się tak ciasno na Twojej szyi, że prawie nie możesz złapać oddechu, ale nie chcesz ich absolutnie od siebie odkleić. To jest naprawdę niesamowite i zupełnie niespotykane chyba w innej rzeczywistości jak tylko tej rodzicielskiej. Często łapię się na tym, że w takich momentach staram się robić screenshoty, staram się być tu i teraz, patrzeć na nią i zapamiętywać każdy możliwy szczegół. Zapamiętuję mniej słowa i zdarzenia, bardziej zdarzenia i emocje związane z tym, co w tej chwili się dzieje. Staram się zapamiętywać te uczucia, które we mnie budzi, i to ciepło zachować na później na moment kryzysowy. To są naprawdę najwspanialsze momenty i one dodają dużo sił i chce z nich bardzo czerpać. Chcę je celebrować i w tym momencie staram się wyłączyć myślenie o tym, że ziemniaki się gotują, że trzeba się pośpieszyć, bo musimy wyjść, czy że czas już spać. Jednocześnie nawet w takich wspaniałych sytuacjach, które się zdarzają i zdecydowanie jest ich więcej Soraya jest najczęściej uśmiechnięta, ona ma bardzo szczęśliwe dzieciństwo i doświadcza bardzo mało takich frustrujących momentów. Natomiast ja wiem, że właśnie bardzo często w tych nawet fajnych momentach, kiedy ona jest szczęśliwa, ja myślami muszę być gdzie indziej, bo po prostu właśnie myślę o tym, czy kalosze będą jeszcze pasować, żeby nawiązać do ostatniego odcinka, czy co z tym przedszkolem, czy nie jest jej za zimno, czy może powinnyśmy już iść na obiad, bo chyba jest czas. Równocześnie jest też tak, że zastanawiałam się, czy był taki dzień w moim macierzyństwie, w którym nie cieszyłabym się na to, że się już skończył. Tak jak naprawdę są wspaniałe dni z nią, tak muszę przyznać szczerze, wczoraj tak stwierdziłam, że chyba ani jeden dzień nie był taki, że ja bym pomyślała: „ O nie, jaka szkoda, że ona już musi spać!”, „O nie, jaka szkoda, że ten dzień już się kończy!”. Raczej jest na odwrót. I to bez względu na to, jak fajny jest dzień. Teraz jesteśmy na urlopie, spędzamy cały dzień na basenie, bo za piaskiem nie przepadam, bo włazi wszędzie. Ja wolę basen i ona na szczęście też. Tak że spędzamy cały dzień na basenie, beztrosko, wszystkie jest , podawane pod nos, a ja się i tak cieszę, że jest już godzina czwarta, czyli o siódmej dzień się powoli kończy, tak samo w domu gdy wybiła czwarta czy piąta. To znaczyło, że dzień ma się ku końcowi i mi jest coraz lepiej. Bo wiem, że zaraz będzie kolacja i później już wszystko szybko idzie, później jest mycie zębów, kąpiel i mleczko, łóżeczko, książeczka i spać. Wtedy albo jestem padnięta i niestety moje plany na wieczór biorą w łeb, bo mi się oczy zamykają albo zaczyna się moje życie, te moje półtorej godziny tylko dla mnie, w których jeszcze muszę ogarnąć kuchnię czy coś. Macierzyństwo bywa piękne — wystarczy przejrzeć Instagram i się zachwycać nad cudami narodzin, nad tą bliskością, nad tym wszystkim, o czym opowiedziałam, bo to wszystko jest i jest prawdziwe. Ale bywa również strasznie frustrujące. Towarzyszy mu olbrzymie wyczerpanie, zmęczenie i energiczny wysysacz. Ja podkreślę, że mam tylko jedno dziecko i mam wspaniałą sytuację, że jestem w domu i ja nic nie muszę. Nie chodzę do pracy. Mam za to problemy innej natury, chociażby takiej, że nie chodzę do pracy, że nie zarabiam, nie mam odskoczni, i tak dalej. Każdy ma swój krzyż i każdy ma swoje dziecko i swoje logistyczne łamigłówki do ogarnięcia. Oprócz tego, że mam tylko jedno dziecko, to właśnie nie potrafię sobie wyobrazić, jak to musi być mnożone przez nie wiem ile przy większej liczbie dzieci. Wiedząc, że każda czynność, i właśnie chyba tego nie byłam świadoma i to chcę przekazać, że wiedziałam niby, że to się z tym wiąże, że jest frustracja, zmęczenie, wyczerpanie, ale zapomniałam o tym, że tak jest non stop. Przynajmniej u mnie tak jest, że nie mam tej odskoczni. To nie jest tak, że mogę być zmęczona, wyczerpana i wyzuta z jakiekolwiek energii przez tydzień, miesiąc, dwa, a później włączę pauzę w dziecku i sobie odpocznę. Kurna, nie ma tak. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to jest tak non stop, że tak trudno jest złapać ten dystans, gdzieś napełnić ten kubeczek, z którego cały czas dajemy. Każda czynność i mam wrażenie, że z wiekiem to tylko się wzmaga, wymaga olbrzymich nakładów pracy, wymaga energii, gadania, tłumaczenia, przekonywania, objaśniania, namawiania, chwalenia, zachęcania, uświadamiania. Dodatkowo ta logistyka. Jeśli Wy, dziewczyny, pracujecie, to ja nie wiem, jak Wy to robicie. Wiem, jakie to musi być strasznie stresujące. W każdym razie ta logistyka do tego dochodzi i inne problemy do tego dochodzą. To się odbija na zdrowiu. Ja ostatnio w ogóle nie choruję, bo uświadomiłam sobie, że moje macierzyństwo nauczyło mnie tego, że dobrze by było, żeby dziecko było zdrowe, ale ważniejsze jest to, żeby matka była zdrowa, bo pochorować to sobie nie można, będąc w domu z dzieckiem. Nie każdy dzień tak wygląda, że jest pełna frustracja i wyczerpanie. Raczej są to dobre dni. Im bardziej jednak pusty jest ten mój kubeczek, tym częściej nie mam z czego nalać. Ostatnio coraz częściej zdarza mi się właśnie nie mieć sił tłumaczyć czy przekonywać i wyrywam ten telefon. Złoszczę się oczywiście na siebie, jednocześnie mam poczucie winy, bo wiem, że to jej nie wina, tylko to ja powinnam zareagować inaczej. I koło się zamyka. 

Ale dojdźmy do tych wniosków. Jak zrobić bilans zysków i strat? Jeśli chcę wiedzieć, czy warto mieć dziecko, to jak te wszystkie plusy i minusy połączyć? Powiem Ci, że doszłam do wniosku, że się nie da. Nie da się z tego względu… Oczywiście są indywidualne czynniki i ich nie biorę w tej chwili pod uwagę, ale tak generalnie wydaje mi się, że nie da się z tego względu, że koszty macierzyństwa; wszystko, co nam macierzyństwo zabiera; to są koszty bardzo namacalne i policzalne. To jest brak snu, to jest brak czasu dla siebie, dla partnera, dla innych; to jest brak możliwości samostanowienia o sobie; o tym, kiedy pójdę do toalety, kiedy wezmę prysznic, kiedy i czy w ogóle zjem, czy wyjdę o danym czasie. To jest zmęczenie, to jest brak seksu, brak kasy, bo przecież dziecko wymaga dużo nakładów finansowych. To jest dla każdego indywidualną sprawą. Ja na początku byłam zaskoczona, że to tak dużo kasy nie kosztuje to niemowlę, chociaż wydałam dużo na pieluszki wielorazowe, ale naprawdę mało rzeczy kupiłam i myślę, że to był dobry wybór. Nie zdając sobie sprawy z tego, że te koszty dopiero nadejdą wraz z rosnącym dzieckiem. Ciuchy to też nie jest problem, większość kupowałam z drugiej ręki. Ostatnio to się zmienia, może muszę do tego wrócić. Ale takie koszty jak przedszkole, kiedy nie mogę posłać dziecka. No, wiadomo, że mogę, ale najlepszym, co mogę dać mojemu dziecku w tej chwili, to jest przedszkole prywatne ze względu na język państwa, w którym jesteśmy; a języki, które chcemy żeby poznała. Te koszty, myślę, że będą się zwiększać. Dochodzą do tego koszty podróżowania i tak dalej. Dziecko naprawdę kosztuje i nasz budżet został przemaglowany i zmieniony. Po tym, jak się urodziła Soraiya, co roku jest dostosowany do tego, jakie mamy wydatki, w dużej mierze związane z dzieckiem. Już nie mówię o takich sytuacjach, kiedy dziecko na przykład choruje i mamy dodatkowe koszty. Już nie mówię o tym, jaki to musi być dramat mentalnie i zdrowotnie dla rodziców i opiekunów. Tak że koszty są namacalne i policzalne, a zyski z macierzyństwa absolutnie są też, ale one są metafizyczne i nie da się ich policzyć. To jest ta miłość, ta bliskość, to ciepło, ta radość, ten śmiech. Sens życia każdy powinien mieć inny, bez względu na to, czy ma dziecko, czy nie. Zawsze było mi bardzo żal osób czy par, które jako sens życia widzą właśnie posiadanie dziecka i im nie wychodzi lub nie jest im to dane i nie mają innego sensu w życiu. Strategicznie złym pomysłem jest stawianie na coś, na co nie mamy absolutnie wpływu. Później pary, które w zasadzie były fajne same w sobie; osoby, które są fajne w sobie i mogłoby to być sensem ich istnienia; rozchodzą się, załamują się, dlatego że postawili za sens mieć potomstwo. Myślę, że to nie jest fajne, bo wtedy to nakłada dużą odpowiedzialność nie tylko na rodziców, wychowawców, ale też właśnie na dzieci. Trudno też mi debatować na ten temat, skoro nie miałam nigdy tego problemu. 

Tak jak powiedziałam, trudno jest zrobić bilans, albo jest to w zasadzie niemożliwe z tego względu. Nie da się porównać nienamacalnego z namacalnego. Nie da się porównać policzalnego z niepoliczalnym. Dlatego tak trudno było mi zrobić bilans samej dla siebie. Do tego odcinka przygotowywałam się naprawdę przez długi czas, bo moja rozmowa z Moniką była bardzo dawno temu i cały czas miałam to w głowie i rozważałam właśnie to, czym się teraz podzieliłam z Tobą. Ale powiem Ci, że puenta i wnioski przyszły do mnie podczas tego urlopu tutaj. Nagrałam od razu cały odcinek, a później stwierdziłam, że był zbyt emocjonalny i skasowałam go. Nagrywam go więc drugi raz i dlatego wychodzi na dwie raty. Jakie wnioski przyszły do mnie? Było to podczas jednego dnia w Mumbaju, gdy rano wstaliśmy w hotelu i szykowaliśmy się do wyjścia. Miał to być super dzień, bo miał być spędzony w trójkę, przynajmniej do południa. Chcieliśmy szybko wyjść, Bolo coś burknął, a ja odburknęłam, po czym załamałam się, zdając sobie sprawę, że nie mam sił na bycie uprzejmą i że on też nie. Po prostu jakaś sytuacja dookoła się zrobiła bardziej gęsta, trudniejsza, a my i tak mamy nerwy i emocje napięte do granic możliwości, że już nie mamy siły na wysiłek, by zrobić wszystko, by to był fajny dzień. To mu powiedziałam. Zaczęłam płakać i powiedziałam: „Wiesz, co? To będzie kolejny zajebisty dzień, na pewno!”. Już tak ryczałam przez cały dzień. Później zostałam w hotelu, a Bolo poszedł tłumaczyć rodzinie, że źle się czuję czy coś. A ja, schowana za okularami, przeryczałam całe przedpołudnie, które mieliśmy spędzić razem i później też w hotelu, bo zdałam sobie sprawę, że mnie osobiście macierzyństwo… Choć piękne i kocham Soraiyę ponad życie. Na szczęście nie da się tego zmienić, bo nie wyobrażam sobie życia bez niej, nie oddałam bym jej, ani bym nie zmieniła życia jakie mam, ale zdałam sobie sprawę, że macierzyństwo kosztowało mnie zbyt wiele, że bardzo nie lubię tego, co zrobiło z nami i bardzo nie lubię tego, co macierzyństwo — przecież nie Soraiya, bo ona nie jest tu niczemu winna — zrobiło ze mną, jaka stałam się ja, jak traktuję ja siebie, jak traktuję Bola, jak traktuję przyjaciół. Zawsze byłam tą osobą, która lubiła dawać, która organizowała, spinała ludzi; byłam osobą, która lubiła sprawiać, żeby ludzie się cieszyli. Do dzisiaj mi to sprawia radość — sprawienia radości innym, żeby się uśmiechnęli, żeby mieli dobry dzień. Oczywiście to czasami m i przeszkadza w innych rzeczach, chociażby w byciu asertywną. Chodzi mi o to, że to ja zawsze dbałam o to, żebyśmy się spotykali w szerszym gronie ze znajomymi. Organizowałam wszystko. Robiłam to zawsze chętnie. Robiłam tak, żeby Bolo wracał do domu, w którym jest miłość, jestem uśmiechnięta. Cieszyłam się, sprawiając innym radość. To zawsze dawało mi energię. Dodatkowo spotkania z ludźmi, rozmowy z ludźmi napędzały mnie, zawsze. Dzisiaj jest tak, że nie mam tej energii; że jeśli chcę czerpać energię, to w samotności. Strasznie brakuje mi tego kontaktu z przyjaciółmi, a raczej tego, żebym oddawała im to, co oni dają mi. Już nie pierwszy raz o tym mówię, ale nagle zdałam sobie sprawę, że macierzyństwo mi to zabrało i zmieniło mnie; i to taką esencję mnie, jaką jestem. Jeśli coś z tego zostało, to są takie marne resztki, na które ja się nie godzę. Nie mam siły na nic ponad to, a to jestem ja i nagle zauważyłam, że jestem zupełnie inna, ze jestem osobą, która potrafi odburknąć, że jestem osobą, która jest niemiła, że potrafię fuknąć, że potrafię być wrednym babsztylem, z którego robi się memy, jaki to potwór okazał się z niej po urodzeniu dziecka czy po tym, jak był ślub. Wcześniej kwiatuszek, a teraz wyszły z niej rogi. Nienawidzę tego w sobie, że taka się stałam, że nie mam czasu, że nie stać mnie na dodatkowy wysiłek, na pójście tę drugą milę, że w końcu też nie stać mnie na to, żeby zadbać o siebie, żeby właśnie zadbać o to, żeby zrobić coś z sobą, dla siebie, żeby odpocząć, wypocząć, żeby się wyciszyć. Nie mam na to czasu, energii. Znowu, nie winię za to nikogo, po prostu są to okoliczności oraz moje wybory, które sprawiły, że moje macierzyństwo jest takie a nie inne. Głównie wybory tego, jak wychowuje Soraiyę, i w jaki sposób do niej podchodzę; a okoliczności takich, że mój mąż choćby się starał jak tylko by mógł, to pracuje od 10.00 do 21.00, czasami w weekend też i często wyjeżdża. Rzadko jest tak naprawdę, ale jest dużym wsparciem, gdy jest. Nie mam dookoła ani niani, ani babci, ani cioci, ani nikogo, kto mógłby mi dziecko na chwilę zabrać. Że jeśli chcę kogoś znaleźć, to mam problem, żeby znaleźć kogoś w języku, który ma sens dla nas. Już pal sześć metody wychowawcze. Byliśmy w takim miejscu zabaw w hotelu. Sposób, w jaki ta pani tutaj rozmawiała z Soraiyą, czy sposób w jaki podchodziła do zabaw z dzieckiem, są zgoła inne od tego, jak ja to widzę, ale już mi to w ogóle nie przeszkadzało. Przecież krzywdy jej nie robiła. Chociaż mówiła jej, że nie może coś być pomalowane na niebiesko, bo przecież w rzeczywistości jest zielone. Nie pozwala jej na malowanie tego tak jak ona chce, tylko tak jak ma być. To było takie moje odkrycie, że macierzyństwo kosztowało mnie zbyt wiele. Jeszcze nie do końca wiem, co mam zrobić z tą świadomością. Nie wiem, czy przeżyć żałobę po tej dawnej mnie i pogodzić się z faktem, że to nie wróci i spróbować na tych zgliszczach tego, co było, zbudować nową siebie i nowy nasz związek. Nie do końca chcę. Ja bym chciała odzyskać przynajmniej siebie taką, jaką miała i to, co było w naszym związku najfajniejszego, czyli tę bliskość, ciepło i dawanie siebie nawzajem. Chciałabym do tego bardzo wrócić, ale nie wiem, czy to jest możliwe. Jednocześnie też mam takie wnioski do Ciebie z tego odcinka, że macierzyństwo może być wspaniałe i na pewno jest dla niejednej z nas. Myślę, że w odpowiednich warunkach i z odpowiednim przygotowaniem mentalnym, ale również takim fizycznym. Tak jak powiedziałam Ci, że jakbym miała jeszcze raz to powtórzyć, to jedną rzecz zrobiłabym inaczej, mianowicie zadbałabym o to, żeby zawsze był ktoś dla mojej córki, codziennie, ktoś inny niż ja. Przez kilka godzin dziennie, codziennie. To byłaby dla mnie podstawa tego, żeby zmienić, żebym się nie frustrowało tak często, żebym się nie załamywała, żebym miała z czego dalej nalewać. 

Macierzyństwo może być wspaniałe, ale nie musi takie być i co wtedy. Myślę, że warto się zastanowić, czego będziesz bardziej żałować, potencjalnie. Bez wątpienia jest to najtrudniejsza praca w życiu i to pod każdym względem i w każdym przypadku. Bez względu na to, jakie dziecko Ci się trafi, jaką masz sytuację materialną, rodzinną, jakie zaplecze, i jakie metody wychowawcze zastosowujesz. Szanujcie wszystkie matki. Szanujcie! A czy warto? Tego nie wiem. Na pewno nie dla każdego. Jeszcze jedna rzecz w związku z tym jest pewna, że wcale nie trzeba przeżywać macierzyństwa i rodzicielstwa, by żyć pełnią życia. Naprawdę nie trzeba. Jesteś pełna taka, jaka jesteś. Sama, w związku, czy z psem, czy z kotem. Naprawdę tego nie trzeba. Owszem, macierzyństwo jest częścią życia, tak samo jak choroby, których też nie trzeba koniecznie przeżywać, żeby żyć pełnią życia. Żeby nie robić takiego negatywnego porównania, to powiedzmy, że podróże są częścią życia i są bardzo fajnym pozytywnym elementem życia, ale też to nie znaczy, że każdy, kto nie podróżuje, nie żył pełnią życia. Wcale nie musisz przeżywać rodzicielstwa czy macierzyństwa. Jeśli zdecydujesz, że nie chcesz, to nie znaczy, że nie żyjesz pełnią życia. Jesteś pełna taka jaka jesteś, z dzieckiem czy bez. Ty, jako osoba; czy w związku, czy nie. I myślę, że to jest też bardzo ważne do tego, żeby z pełną świadomością podjąć decyzję o tym, czy w ogóle chcę mieć dziecko i czy w moim przypadku szanse na to, że było warto, są raczej większe czy mniejsze. Ale przekonać to się tak naprawdę przekonamy dopiero po tym, gdy już nie mamy odwrotu. Jestem bardzo ciekawa Twoich doświadczeń i myśli na ten temat. Czy w ogóle się nad tym zastanawiałaś, czy warto? Czy w ogóle zadajemy sobie takie pytanie, czy boimy się odpowiedzi? Jestem bardzo ciekawa tego, co myślisz; bez względu na to, czy jeszcze nie masz dziecka, czy już je masz, czy masz ich wiele. Chętnie posłucham Cię. Nagraj mi się, albo napisz na Instagramie, na Faceeboku czy na e-mail zalatanamama@gmail.com. Bardzo chętnie dowiem się, jak to jest u Ciebie, bo mogę wiedzieć tylko to, co jest u mnie, czym się dzielę z Tobą. 

Zapraszam do kontaktu i życzę Wam samych pozytywnych chwil w macierzyństwie i samych pozytywnych wyborów; bez względu na to, czy już macie dzieci, czy je dopiero planujecie. Całuję Was serdecznie z Chennai z Indii. Słyszymy się za tydzień już z Bukaresztu. Buziaki. Pa, pa!

Zostaw komentarz