Dostałam z wydawnictwa Wielka Litera książkę. Mówią, że tematyka bardzo podobna, więc nie mogli się nie zgłosić. Ja się ucieszyłam. Patrzę na tytuł: „Matka siedzi z tyłu”. Myślę: o, pewnie coś o macierzyństwie… Przeczytałam i już wiem, że z autorką książki Joanną Mokosa-Rykalską łączy nas nie tylko macierzyństwo, ale przede wszystkim chęć opowiadania historii. Wszelakich. Coraz bliżej mi więc do stwierdzenia, że wydawnictwu mogło więc chodzić o dopisek „Opowieści z d**py wzięte”, a tytuł książki nawiązuje nide tyle do macierzyństwa, ile do słynnej sceny z filmu Barei pt.: „Miś”…

W odcinku rozmawiam z Joanną o tych właśnie historiach zawartych w jej nowej, letniej i lekkiej książce. Skąd się biorą? Czy aby na pewno z d**y? I czy są prawdziwe?

Linki do bloga Joanny:
https://www.facebook.com/matkasiedziztylublog
https://www.instagram.com/matkasiedziztylublog/

[Czas słuchania: 1h 07min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts:
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn:
🎧 YouTube:

Transkrypcja odcinka:

Dostałam z wydawnictwa Wielka Litera książkę, książkę pod tytułem „Matka siedzi z tyłu”, autorstwa Joanny Mokosa-Rykalskiej. Są to opowieści z dupy wzięte, tak jest na okładce. Przeczytałam książkę i natychmiast wiedziałam, muszę porozmawiać z tą kobietą. To jest jakiś wulkan energii, bratnia dusza, nie tylko matka, ale kobieta o wielu twarzach, pełna pomysłów i z masą niesamowitych historii. Wszystkie je spisała, a kolejne już się piszą. Zaprosiłam więc ją do podcastu, a ona zgodziła się i oto jest. Rozmawiamy o byciu sobą, o entuzjazmie, o otwartości na ludzi i o tym, czy gwiazdy mają przechlapane. Zresztą posłuchajcie sami.

Cześć. Tu Zalatana. W moim podcaście opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło, co mnie zirytowało albo zachwyciło, o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

Zalatana: No właśnie opowieści z dupy, to znaczy, że Twoje życie całe tak, jak powiedziałaś, nic nie udajesz, to co teraz było przed chwilą, to ja znam to też z własnej autopsji, ale powiem Ci, że takie podejście, to co czytałam w książce też, to po prostu jest lek na mój perfekcjonizm. I bardzo miło mi było się dzisiaj przygotowywać do naszego spotkania, bo nie czułam w ogóle spiny. Zero, mam nieogolone nogi.
Joanna: Bosko.
Zalatana: Nieperfekcyjny makijaż, wszystko jest nieperfekcyjne.
Joanna: Słuchaj, ja w ogóle nie mam makijażu i jeszcze mam mokre włosy, bo oczywiście nie znalazłam tutaj odpowiedniej suszarki. Mam kręcone, wiec rzadko je suszę. Lubię, żeby same wyschły, ale tak chciałam je troszeczkę podsuszyć. Oczywiście nie było suszarki, mówię: „trudno, niech się dzieje”. Tak, tak to rzeczywiście wygląda i powiem szczerze, że to jest właśnie życie. Że my byłyśmy umówione na spotkanie, ja się tu przygotowałam, komputery przygotowane, wszystko i miało być tak pięknie, miałyśmy zacząć o 12.00, a jest 12.20, ja zdążyłam się pokłócić z mężem, prawie złożyć papiery rozwodowe online już w tym czasie, bo już mu powiedziałam, że na pewno czegoś nie ogarnę, a to się okazało, że wcale tak nie jest. I tak to właśnie jest.
Zalatana: Powiedzmy to wprost, ja nie ogarnęłam tym razem, chociaż to nie jest mój pierwszy wywiad na Zoomie, a po prostu kliknęłam coś nie tak.
Joanna: Ja po prostu myślę, że pewne rzeczy… Ja jestem po 40-stce, a w zasadzie, to już jestem między 40 a 50, a mówiąc już tak bardzo konkretnie, to we wrześniu będę miała lat 45. Ja po prostu już czasem nie zdążam, jak to się mówi.
Zalatana: Kochana, znam to z autopsji. Ja w sierpniu będę miała 43, więc jesteśmy prawie równolatkami, bo kto by te dwa lata liczył. Ja się cały czas zastanawiam tylko skąd Ty bierzesz tą energię, bo ja owszem też pamiętam, że ją miałam, też pamiętam, że robiłam różne rzeczy naraz. Ty to w ogóle jesteś i producentką filmową, i kierowniczką planu i teraz książki.
Joanna: Produkcji, przepraszam, że poprawię, produkcji, bo to jest duża różnica. Kierownik produkcji to jest osoba, która generalnie ogarnia na planie tak, żeby wszyscy się stawili, żeby było wszystko dobrze, że jak jest scena pierwsza, to ma być scena pierwsza, jak się mają przerzucić, to się mają przerzucić. Czyli on jest takim zarządzającym na planie. To jest kierownik planu.
Zalatana: I Ty jesteś tą kierowniczką planu.
Joanna: Nie, ja jestem kierowniczką produkcji.
Zalatana: Bo już się zastanawiałam, jak Ty z tą swoją energią i z tym roztrzepaniem jednak, mogłabyś być taką osobą, która ogarnia innych. To jest możliwe?
Joanna: Jest i to bardzo, absolutnie. Więc ja myślę, że to jest tak, że ja dostałam, jak taki był przydział rozdawany na początku, jak się urodziłam, to ja na pewno ten przydział takiego ogarnięcia dostałam w stosunku do pracy, to na 100%. Bo ja jestem bardzo pilna. Jestem spod znaku Panny, więc u mnie w pracy musi być ogarnięte wszystko, ale w domu, to już tak nie bardzo, nie wychodzi.
Zalatana: Ale energię masz i na dom, i na książkę i na pracę, bo mi się skończyła ta energia wraz z pojawieniem się dziecka, a mam tylko jedno. Ty masz dwoje dzieci i właśnie jeszcze pracę, książkę i wszystko. Ty coś bierzesz?
Joanna: Właśnie nie biorę, zupełnie nie biorę. Wiele osób zadaje mi to pytanie. Moi przyjaciele twierdzą, że ja się kiedyś wykąpałam, jak Obeliks w tym soku z gumi jagód i zawsze powtarzają: „Mokosa, weź Ty się ogarnij” i rzeczywiście zawsze tak było. Teraz jestem w Trójmieście u rodziców i przypominają mi się wszystkie historie jeszcze z czasów studenckich. Na przykład było tak: piątek, czwartek czy sobota, to było: „dobra, musimy gdzieś iść, muszę zadzwonić do Baśki, Kryśki, Jurka, Wojtek, Ty zadzwoń do Franka, rozporządzanie co, gdzie, jak i albo idziemy na imprezę, albo wiecie co, w sobotę zimą zorganizujemy kulig”, zawsze byłam taki Hofander trochę, jak w Misiu, czyli kierownik produkcji z filmu Miś. Ja to chyba mam tak trochę we krwi po prostu. Energię mam niespożytą, to wydaje mi się, że mam w genach. Moi rodzice są też bardzo żywiołowi. Moja mama, mój tata, także to wydaje mi się, że to po prostu chyba pochodzi z genów.
Zalatana: Czyli myślisz, że skoro z genów, to Twoje dzieci również przejawiają już takie cechy?
Joanna: Moje dzieci przejawiają takie cechy od pierwszego krzyku, gdy tylko zostały wydobyte. Gdy tylko odbyły się wydobyciny, to wiedziałam, że moje dzieci to są moje dzieci.
Zalatana: Trochę o książce porozmawiajmy. Dostałam tą książkę od Twojego wydawnictwa, wydawnictwa Wielka Litera, za co bardzo dziękuje i za tą możliwość, że możemy się spotkać i o niej pogadać.
Joanna: Ja też dziękuje.
Zalatana: Książka mi towarzyszyła na wakacjach i muszę Ci szczerze powiedzieć, że pomiędzy czytaniem jej, oglądałam jeszcze serial Breaking Bad, więc miałam takie towarzystwo na zmianę.
Joanna: Uwielbiam Breaking Bad.
Zalatana: Zostały mi jeszcze dwa ostatnie odcinki.
Joanna: Nic nie powiem.
Zalatana: Nic nie mów. Ale się wciągnęłam i tylko na wakacjach można tak ciągiem obejrzeć i ciągiem czytać książkę. Ciekawe było to, że wydawnictwo Wielka Litera zgłosiło się do mnie i mówią: „że tematyka bardzo podobna, więc nie możemy się nie zgłosić”. Ja się ucieszyłam. Mówię, że pewnie coś o macierzyństwie, patrzę na tytuł „Matka siedzi z tyłu”, ale teraz jakoś coraz częściej myślę sobie, że chodziło bardziej o to, że opowieści są z dupy wzięte, i że to nas może bardziej łączy, bo w tej książce ja zrozumiałam dopiero, że tytuł nawiązuje bardziej do Barei, i do rzeczywistości faktycznie chyba z filmów Barei, i z Misia, gdzie wiadomo, matka siedzi z tyłu. Ta słynna scena w samochodzie, i to chyba o to chodzi w tej książce, a nie tyle o macierzyństwo. Zaczęłam się zastanawiać właśnie, czy w wydawnictwie nie pomyśleli, że moje opowieści Zalatana Podcast też są trochę z dupy wzięte, i to nas łączy. Nie obrażam się wcale. Opowiedz trochę o tych historiach, skąd one się w ogóle biorą? Z dupy, no dobrze, ale czy są prawdziwe?
Joanna: Absolutnie powiedziałaś w punkt wszystko. Dokładnie tak było. Najpierw był blog, a potem powstała książka. Ja od razu wiedziałam, że będę pisać opowiadania opisujące rzeczywistość. Takie było moje założenie, albo też generalnie opowiadania różne, co mi się trafiało z przyjaciółmi, co usłyszałam, co zobaczyłam, co spotkałam, albo kto mi coś opowiedział, to też to często potem po prostu opisywałam. Zastanawialiśmy się na samym początku nad tytułem, to mówię, uwielbiam Bareję, uwielbiam jego twórczość, przede wszystkim kocham bardzo film Miś. Ten film pełen absurdu, groteski, tego czarnego humoru takiego, i ja mówię: „kurczę, przecież ja właśnie taka jestem”, ale jeszcze żeby dojść do tego tytułu, to zaczęło się to tak, że ja najpierw zaczęłam pisać na swoim własnym prywatnym profilu na Facebooku. Tu gdzieś pojechaliśmy, tu coś napisałam jakąś relację, tu kogoś obśmiałam, no naprawdę mi się tak trafia, przyjadę do hotelu, coś nie działa, nie hula, nie trąbi, źle mi coś podadzą, zabraknie dla mnie śniadania, to się po prostu dzieje. Nie wiem, czy to jest przez to, że mam tyle energii i jakoś te wszystkie historie mi się trafiają, ale rzeczywiście tak jest. Ja to po prostu zaczęłam opisywać wszystko.

„Po zjedzeniu monotonnego śniadania, w średniej klasy hoteliku, byliśmy gotowi do drogi. Przegląd pokoju został wykonany. Skarpetki spod łóżek powyciągane. Zabawki znalazły się w plecakach dzieci, więc można było jechać w dalszą drogę. Wiadomo, że po każdego pozostawionego małego misia trzeba byłoby wracać bez względu na odległość. I nieważne, że jesteśmy już 400 kilometrów dalej. Dzieci są dość mocno przywiązane do rzeczy, które w ogólnym rozrachunku nie zrewolucjonizują świata i bez których następnego dnia również wstanie słońce. Zamówiliśmy tajskiego Ubera. Czułam już ekscytację dalszą podróżą, a w głowie wizualizowałam dla pewności stan naszych bagaży. Ot, taki rodzaj damskiej jogi i ćwiczenia umysłu. W wesołej atmosferze dotarliśmy na lotnisko, wypakowaliśmy bagaże i ustawiliśmy się w kolejce do odprawy. Mężu co chwilę sapał, a dzieci jak to dzieci biegały. Byłam wtedy jak mucha, rejestrowałam 200 obrazów na sekundę. Tu jedno dziecko, tam drugie, tu trzecie, a nie to już nie moje. Plecaki, woda, przesunąć się w kolejce. Gdy zbliżaliśmy się do taśmy na bagaż mężu zapytał najspokojniej jak tylko potrafił: kotku, czy Ty masz case z paszportami?”

Joanna: I znajomi mówią: „Mokosa, Ty musisz zacząć pisać”, no więc ja postanowiłam OK, dlaczego nie? Założę bloga, zrobiłam rekonesans u młodszych kolegów, którzy coś tam w sieci już robili i usłyszałam, szczerze mówiąc, takie: „nie, nikt Ci nie będzie czytał opowiadań w Internecie, nie ma opcji takiej”, w Internecie to szybciutko tylko przelecieć paluszkiem, jakiegoś mema zobaczyć, jakiś rysuneczek zobaczyć, jakąś krótką formę, ale opowiadania? Nie ma takiej opcji. Ja mówię: „dobra, dobra, zobaczymy, spróbuję, może się uda”. I tak sukcesywnie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu pisałam i taki przełom, jeżeli chodzi o mojego bloga nastąpił w pandemii, jak zaczęłam pisać posty pandemiczne. I tak naprawdę one stały się hitem, nieskromnie mówiąc, i wtedy wszyscy do mnie zaczęli pisać: „prosimy Cię o książkę, napisz książkę”.
Zalatana: To jest niesamowite, jaki wiatr w skrzydła.
Joanna: Tak było, dokładnie tak. To było w ten sposób, że to jakby czytelnicy mnie zachęcili, dali mi taką odwagę, że ja pomyślałam: „a może”, bo ja to chyba byłam taka trochę onieśmielona tą myślą, że ja bym mogła napisać książkę. Bo sobie tak myślałam OK, ja pracuję w branży, pracowałam kiedyś jako dziennikarka, więc ten warsztat pisarski na pewno jakiś posiadałam. Czytam dużo scenariuszy, pracuję na planie, to jest to gdzieś pokrewne, że tak powiem, pokrewna dziedzina. Ale, że książkę? Jakoś tak nie bardzo, szczerze mówiąc, wierzyłam w swoje siły. I rzeczywiście to czytelnicy poprosili mnie o tą książkę, ja pomyślałam sobie: „OK, ja spróbuję to zrobić”.
Zalatana: Ty mówisz o warsztacie, czy o dziennikarstwie, to jest wszystko faktycznie ważne, ale to są technikalia, prawda?
Joanna: Tak, technikalia.
Zalatana: Jeśli nie masz co przekazać ludziom, czytelnikom, czyli nie masz historii, nie masz tego ciętego humoru, to będzie to faktycznie tylko zbiór jakichś tam rzeczy, których nikt nie będzie czytał. Natomiast w tej książce widzimy coś więcej, niż tylko dobrze napisaną książkę. W tej książce widzimy historie, które naprawdę ja się śmiałam po prostu nieraz do rozpuku i nieraz mi łezka pociekła ze śmiechu. I jest to genialna książka, czy to na wakacje teraz, czy trochę na poluzowanie gumy. Naprawdę cudnie się patrzy na Ciebie, która czasami tak, jak mówisz, wpadasz na różne sytuacje, a może je po prostu tylko zauważasz, może każdy z nas wpada na takie sytuacje, ale niektórzy po prostu ich nie zauważają, a inni może nad nimi rozpaczają. Natomiast Ty tutaj je przekuwasz w bardzo śmieszne historie, które się super czyta, i dzięki temu można się z Tobą spotkać na kompletnym luzie, bez żadnej spiny, co jest naprawdę bardzo dużym lekiem na perfekcjonizm, jak się ostatnio dowiedziałam od mojej psychoterapeutki.
Joanna: Zgadza się.
Zalatana: Dziękuję Ci bardzo za to.
Joanna: Nie ma sprawy.
Zalatana: Mówisz, że w pandemii się wszystko zaczęło, no ja czytałam właśnie, w książce jest taki tekst, na okładce już, że: „bez podróży nie wysiedzi nawet miesiąca”. Znam ten ból, nasz kalendarz zawsze był zawalony i nagle jest po prostu pusty i nawet, jeżeli odważyliśmy się coś w zeszłym roku gdzieś wyjechać, to niestety musieliśmy później trzy razy przekładać i nic z tego nie wyszło. Mam nadzieję, że to się szybko zmieni. Czyli faktycznie to był ten czas dla Ciebie, gdzie przekułaś swoją energię w książkę i miałaś chyba w końcu też ten czas, co?
Joanna: Tak, myślę że dla wszystkich, nie jestem tu wyjątkiem, był to bardzo trudny czas. I pamiętam, bo ja sobie założyłam, że minimum raz w tygodniu będzie jedno opowiadanie, choćby nie wiadomo co, choćbym była zmęczona, nie miała weny, albo mi się wydaje, że nie mam weny, nie mam o czym pisać, to takie było założenie, bo czytelnicy byli już przyzwyczajeni do tego, że zawsze coś piszę. A jak nie pisałam, to potem dostawałam: „puk-puk, a czemu nic nie napisałaś w tym tygodniu?” Więc ja jakby byłam trochę zobligowana do tego pisania. My akurat mieliśmy to szczęście, że tuż przed samą pandemią światową byliśmy na cudownej wycieczce, prawie miesięcznej w Panamie i w Kostaryce. Jedne z najpiękniejszych krajów, jakie do tej pory chyba widziałam. My się zawsze śmiejemy, że nas zawsze coś goni też, jak byliśmy w Hiszpanii, wyjeżdżaliśmy, to były ataki terrorystyczne, jak byliśmy w Tajlandii – to na paru wyspach było jakieś niewielkie tsunami, ciągle coś. I zawsze znajomi: „Wy mówcie, gdzie jedziecie, to my wtedy po Was nie pojedziemy”.
Zalatana: W drugą stronę polecimy.
Joanna: Dokładnie tak, więc to było takie trochę zabawne i niezabawne, ale rzeczywiście tak było. Wróciliśmy z tej Panamy i Kostaryki, i wszyscy się śmiali: „no ładnie, wróciliście i pandemia światowa się zaczęła”. I w pandemii, jak mnie zamknęli w domu, to ja mówię, to chyba jest jakiś żart, to co ja mam robić? Na początku ja naprawdę biegałam po schodach na klatce, bo ja nie wiedziałam, co mam ze sobą robić, jak chomik w kołowrotku. I mówię do mojego męża: „Wojtek, ja nie mam zielonego pojęcia, co mam napisać na tym blogu. Jest tak fatalnie w ogóle, z nikim się nie spotykam, nie mam żadnych inspiracji, jest tak beznadziejnie, że ja nie mam ich czym rozbawić teraz, ani poprawić im humor”. I w zasadzie napisałam to, co czułam, oczywiście w sposób sarkastyczny, ironiczny.
Zalatana: Czy to była ta historia o wychodzeniu do sklepu?
Joanna: Dokładnie tak.
Zalatana: W bójce Twojej z mężem.
Joanna: Tak, oczywiście te moje opowiadania są trochę wyolbrzymione, jest to celowy zamysł, tylko po to, żeby one były bardziej kolorowe. Ja nie wiedziałam, czy to się w ogóle spodoba, bo to w zasadzie pierwszy raz napisałam takie, to już było takie overwriting, absolutnie. Ale to wszystko było tak absurdalne w tym czasie, że ja pomyślałam, że ja w ten sposób muszę to wszystko przedstawić, ja to muszę obśmiać, żeby nie zwariować. I obśmiałam. I z kilku tysięcy fanów w przeciągu tygodnia doszło mi chyba 15 tysięcy, mi się serwer zapchał, ja nie wiedziałam, co się dzieje. Ja byłam przepisywana przez inne portale, oczywiście nielegalnie, co najpierw próbowałam z tym walczyć, a potem już powiedziałam, dobra. Te duże powiedziały: „przepraszam, nie wiedzieliśmy skąd to jest”, i jakby podały źródło autora. A potem już odpuściłam, powiedziałam: „nie będę się tutaj bić, bo to nie ma co walczyć z wiatrakami”. I tak to się zaczęło tak naprawdę.
Zalatana: Ale trafili do Ciebie fani, czy followersi.
Joanna: Dokładnie tak.
Zalatana: I książka wyszła z takimi historiami. Jeśli chodzi o historie, które tutaj są, nie są to historie tylko i wyłącznie dla matek, nie są to historie pisane tylko z pozycji matki, chociaż bez wątpienia nią jesteś, podwójną.
Joanna: Tak jak powiedziałaś wcześniej, jakby tytuł nawiązuje do sceny z Misia, jednak wiele osób to czyta, ci co znają dobrze twórczość Barei, Misia, jakby przeczytali książkę, i mówią „to jest właśnie to”. Książka się trochę różni od bloga. Też byłam ciekawa, jak to przyjmą czytelnicy, bo ja na blogu bardzo często piszę, tam rzeczywiście opisuję rzeczywistość. Jak była pandemia, pisałam o pandemii, jak były dzieci online, to pisałam o online’ie i tych wszystkich przerażających historiach i tej ciężkości, którą wszyscy mieliśmy. Oczywiście też były opowiadania związane z przyjaciółmi, a w książce wprowadziłam bohaterów, bo chciałam, żeby książka była bardziej fabularna.
Zalatana: Ale to są Twoje prawdziwe przyjaciółki, o których tam piszesz? Czy nie zdradzisz tego?
Joanna: Nie, zdradzę.

„Swoje najbliższe przyjaciółki poznałam w różnych okolicznościach. Mańka odkąd biegałyśmy w pieluchach, jest niczym moja bliźniaczka genetyczna. Poznałyśmy się, gdy butem marki Relaks popsułam jej bałwanka. Nie ma miesiąca, żeby mi tego, lafirynda, nie wypomniała. Z Baśką znamy się z pracy, też od wielu lat. Jest szaloną scenografką i ekscentryczną babką po pięćdziesiątce. Lucy poznałam, gdy nasze córki chodziły do przedszkola, i najpierw połączyły nas wspólne jasełka, potem zebrania w szkole, aż w końcu picie wina. Wszystkie razem często spotykałyśmy się na różnych imprezach – nie tylko tych alkoholowych. I tak właśnie powstała grupa wzajemnej nieadoracji. Bo kto inny powie ci prosto w twarz, że przytyłaś pięć kilo. Albo gdy jakiś absztyfikant na Tinderze pokazuje penisa, to przyjaciółka uświadomi, że nie robi tego po to, żeby zapytać o stan zdrowia członka, tylko po prostu jest napalony.
Zaczął się kolejny tydzień normalnego życia i wszystkie wróciłyśmy do swoich obowiązków, gdy pewnego dnia zadzwoniła do mnie Lucy. Był to bardzo dziwny telefon.
– No cześć, Lucy, co tam? Co to za dziwne krzyki? Aż tak cię twój osobisty trener sponiewierał? – powitałam ją radośnie. Lucy ćwiczyła w każdej wolnej chwili.
– W dupie jestem, i to czarnej, a nie na treningu! Masz pięć minut, żeby zjawić się pod moim blokiem – rozkazała.
– Ale co się stało? – zapytałam.
– Proszę pana, proszę postawić je na razie tutaj – usłyszałam w słuchawce zdenerwowaną Lucy, ale to chyba nie było do mnie.
– Halo, Lucy? Jesteś tam? Mogę ci jakoś pomóc? – dopytywałam, nadal słysząc dziwne piszczenie. Po chwili szamotaniny usłyszałam przyjaciółkę ponownie.
– Czy możesz mi jakoś pomóc?! Tak! Uprzejmie zapierdalaj tutaj i łap biegnące przed moim blokiem lamy! – wykrzyczała do słuchawki, a ona rzadko posługuje się wrzaskiem oraz wulgaryzmami.
Jakie lamy? O czym ona mówi?”

Joanna: To jest tak, że tam mamy chyba czterech, czy pięciu głównych bohaterów, w tym są też mężczyźni. I rzeczywiście jest tak, że jeżeli chodzi o dwie z tych postaci, to jakby prototypy są w bardzo dużym stopniu absolutnie odzwierciedleniem tak, jak w życiu, tak i w książce. Natomiast reszta to są bohaterowie, których stworzyłam, trochę skompilowałam ich. Zależało mi, żeby bohaterowie byli różnorodni, ale też tacy, z którymi czytelnicy mogą się utożsamiać. Chciałam, żeby było tak, że jedna, jak jest matka z dziećmi, to druga, żeby była singielka, żeby był facet, który niekoniecznie musi być żonaty, albo dzieciaty. Chciałam, żeby to było różnorodne i interesujące dla czytelnika. I tak też się stało, bo ludzie do mnie piszą i mówią: „Boże, jak ja bym chciała tą Baśkę poznać. Ta Baśka jest po prostu zajebista”. W każdej postaci jest dużo prawdy, o tak bym powiedziała.
Zalatana: Ale fantazje z wymyślaniem imion, jak Belzebub, to Ty masz, chyba, że powiesz mi, że to jest prawda.
Joanna: Nie, no wiadomo, ja jestem autorką książki, więc mogłam sobie pisać tutaj to, na co miałam ochotę. I absolutnie mi się podobała ta wolność twórcza, to było wspaniałe. Pisałam tak, żeby to też mnie bawiło, i sobie pomyślałam, że skoro mnie to bawi i dla mnie to jest śmieszne, bo tak sobie myślę, jeżeli to będzie dla mnie zabawne, to mam nadzieję, że to też będzie zabawne dla czytelników. I wygląda na to, że tak też się stało.
Zalatana: I pomimo tego, że część tych historii, czy osób jest wymyślona, to jednak cała książka w związku z tym jest autentyczna. Każdy rozdział jest krótkim opowiadaniem z Twojego życia prawdziwego, bądź nie, każda z tych historii jest po prostu autentyczna, bo jest Twoja. I to faktycznie czuć, gdy się ją lekko czyta, bardzo mi się to podobało.
Joanna: Ja tylko chciałam dodać, że jeżeli chodzi o historie, to jakby trzon, fabuła, to wszystkie są autentyczne.
Zalatana: Z kulkami gejszy też?
Joanna: Tak.
Zalatana: Nasze czytelniczki i słuchaczki, słuchaczy zapraszamy do książki, nic nie zdradzę.
Joanna: Nie zdradzajmy za dużo.
Zalatana: Nie zdradzajmy za dużo, dokładnie.
Joanna: Historie są prawdziwe, ja robiłam bardzo dobrą dokumentację przed tą książką. Ja rozmawiałam ze znajomymi, z przyjaciółmi, zresztą też miałam dużo tematów zapisanych. Ja mam taki srebrny zeszyt i ja już miałam te tematy zapisane, podsłuchane na ulicy, usłyszane w sklepie, na dworcu kolejowym, bo ja odkąd zaczęłam pisać, to się bardzo mocno nastawiłam na słuchanie. Mi wystarczy, że ja idę do sklepu, stoi przede mną Pan, który kupuje browarka, taki miejscowy pijaczek, i on kupował dwa piwa i kiełbasę, ja nawiążę z nim konwersację. Wspaniała była ta rozmowa, i sprzedawca mu mówi: „ale nie wystarczy na to, musi Pan coś zostawić”. Pewnie jest głodny chłop, pewnie zostawi to piwo, nie, „to wie Pan co, to ja zostawię tą kiełbasę”, no piweczko to zawsze trzeba. I ja potem z nim zaczęłam rozmawiać i z takich różnych historii, ja na przykład rozmawiam z Panią, jak schodzę do garażu jest Pani sprzątająca u nas w bloku. Ja jak jestem w aptece, to jak ktoś tylko nawiąże ze mną kontakt wzrokowy…
Zalatana: To jest zaproszenie do rozmowy.
Joanna: Tak, ja to traktuję jak zaproszenie do rozmowy i ja po prostu w to wchodzę. I stąd są te wszystkie opowiadania, więc one nie są z mchu i paproci, nawet o kulkach gejszy.
Zalatana: Cieszę się, że to mówisz, mój mąż też na pewno będzie tego słuchał. I cieszę się, że usłyszy, że tak można, że też nie jestem tą jedyną, która każdy kontakt wzrokowy traktuje jako zaproszenie do rozmowy. Bardzo Ci za to dziękuję, w imieniu swoim i męża, i naszej rodziny.
Joanna: Tak jest mężu, zgadza się. Moja córka jest najlepsza, jak jedziemy windą, albo coś i ona wie, że ja zawsze już będę rozmawiać. Ona tak tylko stoi i tak mnie ciągnie za bluzkę, a ja wiem, że mogę usłyszeć jakąś wspaniałą opowieść. Te ludzkie opowieści są najlepsze.
Zalatana: Nie męczy Cię czasami to? Bo mnie ten mój ekstrawertyzm i chęć poznawania ludzi od jakiegoś czasu zaczął męczyć, ale to faktycznie w tym okresie, kiedy urodziła mi się córka. I zaczęłam coraz bardziej doceniać chwile w samotności, kiedy nikt do mnie nie mówi, kiedy ja do nikogo nie mówię. To mnie z jednej strony nakręca, bo daje energię, a z drugiej strony też bardzo dużo kosztuje taka otwartość na ludzi i ten ekstrawertyzm.
Joanna: To na pewno kosztuje.
Zalatana: Nie męczy Cię to?
Joanna: Chyba mnie jeszcze nie męczy. Jak się pandemia skończyła, zaczęliśmy się wszyscy do siebie odzywać i tak jak do tej pory, u nas na działce nie było takiego weekendu, żeby ludzi nie było, to myśmy chyba byli trzy tygodnie pod rząd na działce i ja powiedziałam: „Wojtek, ja nikogo nie chcę”. Ja znowu musiałam tak do ludzi wyjść, ale to pewnie też wynikało z tego, że ja pisałam non stop. Ja się na pewno zamknęłam wtedy.
Zalatana: Zdziczałaś.
Joanna: Ja jako takie społeczne zwierzę, to autor jest zawsze samotny, to jest ta sytuacja, że Ty książkę piszesz sama. Nie siedzi ktoś koło Ciebie, nie trzyma Cię za rękę, nie masz pomocników do tego, nie, siedzisz i piszesz sama tę książkę, więc ja byłam przez te 3-4 miesiące absolutnie w tej książce, tylko i wyłącznie. I to, co było dla mnie nowe przy tworzeniu książki, to było to, że mój mózg w ogóle nie odpoczywał, ja miałam ciągłe myśli, potrafiłam się w nocy obudzić, i ja zastanawiałam się, co zrobi Baśka, albo Mańka, bohaterki mojej książki. Ja mówię: „dobra, śpij, jutro to mogą”, ale potem „Boże, jak ja zapomnę tę myśl, ja muszę to zapisać”. Z jednej strony to było bardzo męczące, to była taka intensywna praca mózgu, 24 godziny na dobę. Raz było tak, że na światłach jechałam samochodem i było przejście dla pieszych, i ja wyciągnęłam pilota do garażu, i to przejście dla pieszych tym pilotem próbowałam, ja nie wiem, co ja próbowałam zrobić. „Hej, co Ty robisz, przecież to jest pilot do garażu”. I tak sobie jeszcze myślę, że mam wrażenie, że zarówno w filmach, jak i w książkach, ale gdzieś te opowieści obyczajowe, lekkie, humorystyczne one gdzieś są tak trochę na drugim miejscu, może nie są tak poważane. Jeżdżę co roku na Festiwal Filmowy w Gdyni i na przykład tam jest tak, że po pięciu dniach oglądania filmów, ja się śmieję, że muszę iść do mojej psycholog, i poprosić, żeby mi Prozac przepisała.
Zalatana: Takie ciężkie są tematy?
Joanna: Tak. Ja mówię, kurcze, dlaczego my nie możemy się trochę pośmiać, pobawić, czy to jest jakiś gorszy gatunek? Nie, nie jest, jak widać.
Zalatana: Nie jest, to jest ciekawe, co mówisz, bo nieraz jest tak, że ja po prostu potrzebuję rozrywki, jako widzka i szukam czegoś lekkiego. Czasami mam ochotę na ciężkie, mocne, zastanawiające kino, które mnie trzyma długo, ale czasami po prostu nie. I czasami potrzebuję czegoś lekkiego, ale inteligentnego, nie czegoś durnego, typu klasyk, poślizgnięcie się na bananie, tylko coś fajnego, ale lekkiego. Według mnie brakuje takich opowieści, Twoja książka odpowiada właśnie dokładnie na tę lukę, na tę potrzebę, którą miałam bardzo na tych wakacjach i później po powrocie do domu. Trochę relaksu i pośmiania się z rzeczywistości, absolutnie trafione, bardzo ciekawe spostrzeżenie, co do tego braku.
Joanna: Bardzo Ci dziękuję za te słowa. Mimo wszystko jest mi naprawdę, mimo tego, że trzy lata piszę, to jednak cały czas jest mi ciężko uwierzyć, że ta książka… Ja zakładałam, że oczywiście czytelnicy mojego bloga będą z niej zadowoleni, ale ona już wyszła poza bloga, bo ja właśnie dostałam taką recenzję. Napisała do mnie znawczyni literatury.
Zalatana: O wow, ciężki kaliber.
Joanna: Mówię, aha, no ładnie. Wielka Litera kompletnie mnie nie cenzurowała, od początku było mówione, że mam pisać tak, jak jest. Jedyne co ustaliłyśmy z Dyrektorką Wydawniczą Moniką Milkę to, że każda kurwa musi być semantyczna.
Zalatana: Ale nie ma tam nadmiaru kurew.
Joanna: Dokładnie, właśnie o to chodzi, że nie ma. Tam wszystko jest tak w punkt, to znaczy tak chciałam to zrobić, żeby to nie było wulgarne, tylko żeby to było taka kurwunia ze smakiem, o tam bym rzekła. Jak właśnie napisała znawczyni literatury, że to jest taka arystokratyczna kurwunia, tak to ujęła.
Zalatana: Jak pięknie.
Joanna: Dokładnie. Ja sobie tą recenzję wydrukuję i w ramki powieszę.
Zalatana: Ale kup sobie kapelusz z piórem, to jest naprawdę obrazek Twojej twarzy z takim bardzo dystyngowanym, olbrzymim, pięknym kapeluszem. I na ustach masz słowo „kurwunia”.
Joanna: Mniej więcej. Z tymi kapeluszami, to blisko, blisko, bo mi całe życie mówili, że ja jestem jak Hanka Bielicka, bo tak zawsze dużo gadam, szybko, pla, pla i ona właśnie nosiła takie wielkie kapelusze.
Zalatana: Była damą i w jej ustach też pięknie by brzmiało słowo „kurwunia”.
Joanna: Ale u Beaty Tyszkiewicz by brzmiało tak samo pięknie.
Zalatana: Jeszcze bardziej dystyngowanie.
Joanna: Jeszcze bardziej, prawda?
Zalatana: Tak, zdecydowanie.
Joanna: Tylko jeszcze słowo to, co mówiłyśmy, że właśnie Pani, jak do mnie napisała, to powiedziała, że jest u nas luka w tym, że nie ma wcale dużo dobrej obyczajówki, takiej właśnie z sarkazmem. Oczywiście, że są różnego rodzaju książki, ale na to jest luka i do tego jeszcze, mam wrażenie, że trochę w Polsce słowo „rozrywka” źle się kojarzy. Takie mam wrażenie, że jak coś jest rozrywkowe, to znaczy się, że to już musi być disco polo, polskie książki.
Zalatana: Teraz sobie pomyślałam, że w podcastach jest tak samo. Mam wrażenie, że mamy dużo takich historii, albo kryminalnych, albo o tym, jak rozwijać swój biznes, bardzo takich konkretnych poradników. Ja mam czasami ochotę po prostu posłuchać czegoś lekkiego, ale nie głupiego, czegoś inteligentnego, a nie paplaniny po próżnicy. I faktycznie też wydaje mi się, że to jest dużo do zrobienia, także róbmy swoje. Ja będę tutaj opowiadać historie audio, a Ty będziesz pisać dalej.
Joanna: Dobrze, jest plan na drugą książkę, nie ukrywam.
Zalatana: Cudownie, opowiedz coś o tym, jeśli możesz.
Joanna: Jeszcze chwilkę, ale rzeczywiście jest plan, i mam nadzieję, że to się powiedzie.
Zalatana: Oczywiście, że tak. Tego Ci życzę z całego serca, patrząc na pierwszą, na pewno zapowiada się obiecująco. A powiedz mi, skoro jesteśmy przy filmie, Ty jako producentka filmowa i kierowniczka produkcji masz do czynienia z różnymi osobistościami i osobami filmu, czy telewizji, również różnymi gwiazdami, influencerami. Niektóre historie opisujesz również w książce, ja oczywiście w głowie od razu szukałam, kim jest ta Mirelka, o której piszesz, z tym olbrzymim domem i łazienką, w której nie można włączyć światła, bo jest to zbyt skomplikowane. Z czym Ty się tam mierzysz, i jak trudno musi Ci być spotykać się z gwiazdami, albo z takimi, którzy tylko gwiazdorzą.

„Witam Cię moja kochanieńka, gospodyni rzuciła mi się na szyję. Bardzo lubię takich otwartych ludzi, są zdecydowanie bliżsi mojemu sercu, niż poker face. Mirella przywitała mnie w szlafroku, na moje oko był z jedwabiu, ale słaba ze mnie krawcowa. Kiedyś jedna koleżanka zapytała, czy moja bluzka jest z jerseyu, odpowiedziałam, że rzeczywiście byliśmy w ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych. Zdziwiłam się tylko, dlaczego niepoprawnie wymienia nazwę tego stanu. Szlafrok Mirelli był w kolorze burgunda, wcale nie czerwony, czerwieńszy, a nie zajebiście czerwony. To burgund, uświadomiła mi kiedyś pani w telewizji śniadaniowej. Z przodu szlafroka znajdował się sporej części napis Queen, że też nie wpadłam, żeby sobie taki ciuszek nabyć, może rodzina uległaby podprogowemu przekazowi i przestała mnie nękać. Jednak co na piśmie, to na piśmie. Na nogach Mirella miała klapki z futerkiem. Weszłyśmy do przestronnego salonu, usiadłam przy stole, a gospodyni zaczęła kręcić się w miejscu, na kształt kuchni. Po chwili Mirella przyniosła przekąski, przede mną stanęły warzywa z dipami i jakieś pasty, przejedzenie chyba mi nie groziło. Przestałam jeść mięso, rzuciłam to po prostu, trzeba dbać o planetę, powiedziała poważnie. Rozumiem, to bardzo szlachetne, ja też staram się ograniczać. A klapeczki to z jakim futerkiem? – zapytałam z nutką sarkazmu, patrząc na jej obuwie. A te, kochanieńka, to z futra jenota. Piękne, nie? Odpowiedziała uśmiechnięta.”

Joanna: Wiesz co, ja Ci powiem tak, pracuję w tej branży 17 lat, więc już sporo czasu. I przez długi czas robiłam duże programy telewizyjne na przykład, a od paru lat robię seriale i filmy fabularne. I rzeczywiście na przestrzeni tych lat, poznałam wielu ludzi, poznałam celebrytów, aktorów, aktorki, i bardzo są to różne osobowości, to tutaj w ogóle nie ma co ukrywać. Oczywiście jest opowieść o Mirelce w książce, kto to jest, to moja odpowiedź, to jest pomidor, bo nie powiem. Ta historia jest w ogóle bardzo fajna, to nawet nie jest o gwieździe, tylko to jest o sytuacji, jaka się przytrafiła bohaterce. Natomiast jeżeli chodzi o ludzi z tak zwanego show biznesu, to ja jakoś zawsze potrafiłam znaleźć z nimi porozumienie. Czyli oni są tak różni, że trzeba umieć po prostu się z nimi dogadać, i z jednym trzeba bardziej konkretnie, z drugim mniej bardziej empatycznie. I ja mam wrażenie, że po tylu latach posiadłam tą umiejętność.
Zalatana: A powiedz mi, czy zauważyłaś po tylu latach jakąś zmianę, taką ogólną w tej grupie, że tak powiem? Nie chcę też stereotypami lecieć, ale czy zauważyłaś faktycznie zmianę w ich podejściu do pracy, czy może w ogóle w charakterystyce osób, z którymi się zawodowo spotykasz? Nazwijmy je ogólnie „gwiazdami”.
Joanna: Na przestrzeni tych nastu lat nie, nie widzę żadnych różnic, to jest po prostu kwestia człowieka konkretnego. To nie ma znaczenia, czy to jest aktor…
Zalatana: Ze szkołą, z dyplomem.
Joanna: Czy to jest aktor z dyplomem, czy to jest aktor bez dyplomu, naprawdę to kompletnie nie ma żadnego znaczenia. Czy to jest młody, czy to już jest bardziej dojrzały, nie ma to żadnego znaczenia, to jest po prostu kwestia człowieka. I czasami trzeba poświęcić trochę więcej czasu pewnej osobie, żeby też zaufała, żeby poznała. Ja jak zaczęłam z nimi pracować, to ja zaczęłam ich lepiej rozumieć, to też jest taka sprawa. Oni biegają po tych planach zdjęciowych, mają 70 osób na planie, przychodzi na plan, oczywiście, że gdzieś tam się znamy wszyscy w branży, ale czasami przychodzi na plan i on nie zna wszystkich. I przychodzi i on musi być gotowy, czy jest zmęczony, czy jest niewyspany, czy miał gorszy dzień, czy miał problemy w pracy, czy problemy w domu, to on musi być gotowy na ten plan. Ja stałam się w stosunku do nich bardziej empatyczna, to jest naprawdę bardzo ciężka robota. Tak się wszystkim wydaje, że aktorstwo, to… To też są ludzie, a potem wszyscy z chęcią idą do kina, albo włączają telewizor, albo włączają radio i wszyscy jednak oglądają. Chcą rozrywki, i oni im to dają.
Zalatana: Tak, ale to trochę jest tak, jak mówisz, im bliżej się jest jakiegoś zjawiska, czy grupy ludzi, to jest szansa przynajmniej na to, jeśli człowiek jest otwarty, że zrozumie troszkę więcej. Kiedyś dawno temu nie potrafiłam do końca zrozumieć, w jakim celu są te wszystkie statusy pasażerów różnych latających, że to jest kwestia tylko i wyłącznie prestiżu, że ktoś ma jakiś tam status i przepuszczają go pierwszego w kolejce, albo on siedzi w loży zamiast z plebsem. Później, gdy mój mąż latał trzy razy w tygodniu i jeszcze z przesiadkami, zrozumiałam, że to chodzi o to, że po prostu te osoby latając tak często i tak dużo, należałoby im ten czas stania w kolejkach skrócić, bo oni to mają wielokrotnie w ciągu tygodnia. I to wynika z potrzeby, a nie z jakiegoś wywyższania się. Ale historii na pewno masz mnóstwo.
Joanna: Tak, dokładnie jest tak, jak mówisz. Charakteryzator przychodzi na przykład pierwszy na plan, pracuje średnio 15-16 godzin. Przychodzi 5-6, aktor musi być przygotowany przed wejściem na plan, czasami charakteryzacja zajmuje po dwie godziny nawet, w zależności, jak ma wyglądać. Potem musi cały dzień grać, potem musi jeszcze to zmyć i następnego dnia znowu musi być na planie, i tak na przykład przez 30 dni. A potem kończy film i zaczyna następny, albo zaczyna serial, więc dokładnie ja też kiedyś tak myślałam, dlaczego oni mają takie przywileje. Ale to jest taki rodzaj pracy i tyle. Jak zaczęłam pracować w tej branży, to sobie myślę, jaki to jest ciężki kawałek chleba. Jakby ktoś chciał zacząć pracę, jako aktor, to najpierw do agencji castingowych, na castingi, a potem, jak już wypatrzą, to kariera, wizyty w zakładach pracy, wywiady.
Zalatana: Wtedy też zapraszam tutaj.
Joanna: Dokładnie. Każdy sobie wybiera zawód, myślę, że tak jest w każdej grupie. Tutaj ja akurat pracuję w show biznesie, inni ludzie też bardzo dużo pracują i każdy na swój sposób. I ja uważam, że każdego trzeba szanować, czegokolwiek by nie robił w życiu, bo każdy jest potrzebny. Tak samo mówię o ekipie na planie. Jest 70 osób i ja tak samo szanuję kierowcę, jak aktora, bo ten kierowca musi nas przywieźć, odwieźć, poczekać. Ktoś nam musi ugotować obiad.
Zalatana: No ale taką ma pracę, za to ma płacone i tutaj nie ma mu za co dziękować. To jest kwestia chyba tej empatyczności, otwartości, którą ktoś ma na innych, albo jej nie ma po prostu.
Joanna: Ja rzeczywiście jestem człowiekiem bardzo empatycznym, czasem nawet uważam, że ona mi trochę przeszkadza w życiu, bo ja się bardzo szybko wzruszam, jestem bardzo wrażliwa i wieloma rzeczami się przejmuję. Aczkolwiek uczę się już tego nie robić, staram się przejmować tylko tym, co już naprawdę nie umiem inaczej. Tak samo uczę moje dzieci, że jak jest Pani sprzątająca w garażu, to trzeba ładnie powiedzieć dzień dobry, dziękuję, do widzenia, jest takim samym człowiekiem, jak każdy. Nie ma dla mnie lepszych i gorszych ludzi, nie istnieją takie podziały.
Zalatana: I mam nadzieję, że to, co mówisz dotrze może do niektórych, którzy może z nudów, z poczucia bycia gorszym muszą sobie na niektórych zza klawiatury czasami poskarżyć. Spotkałaś się z jakimś hejtem w stosunku do swojego bloga? Czy historii, czy Twojej książki? Czy to Cię omija zupełnie?
Joanna: Jeżeli chodzi o bloga, książkę, to mnie to kompletnie omija. Sama byłam zdziwiona, bo jeżeli ktoś by nie zrozumiał mojego sarkastycznego humoru oraz żartu, to by mógł powiedzieć, że jakaś wariatka pisze.
Zalatana: Może hejterzy nie czytają książek?
Joanna: Może nie czytają książek, albo też nie czytają blogów. Naprawdę miałam może 5 komentarzy w przeciągu trzech lat na blogu, jakichś takich pod tytułem: „ale Pani tutaj użyła wulgarne słowo”, coś takiego, tego typu. Kiedyś był ze mną wywiad w Wirtualnej Polsce, bo napisałam jakiś tekst, chyba o wakacjach. I na ten temat rozmawialiśmy, coś o wakacjach z dziećmi. I poprosiła mnie redaktorka, żebym wysłała jakieś wakacyjne zdjęcie, więc ja wysłałam zdjęcie na takich wiszących mostach, w dżungli Kostaryki, krótkie spodenki, T-shirt, włosy mokre. Takie coś a’la Martyna Wojciechowska. Wrzucili ten materiał na Wirtualną Polskę, patrzę, a tam całe wiadro pomyj, „jak Ty wyglądasz, ale wieśniara, jak ona się ubrała, ma wygniecione spodnie”. Tyle się o sobie dowiedziałam, jak wyglądam, że ja mówię „aha, dobrze, dobrze”. Co ja zrobiłam? Ja to przekułam w żart, napisałam na moim blogu, zacytowałam te najlepsze kawałki na mój temat i to obśmiałam.
Zalatana: Cudownie, że miałaś tą moc, że miałaś tą możliwość i siłę do tego, żeby w ten sposób się z tym rozliczyć, ale to jest tak wstrętne i przerażające, bo wyobrażam sobie osoby, które są w innym momencie życia, z innym nastawieniem, i czytają takie rzeczy o sobie od osób niby anonimowych.
Joanna: Nie pamiętam, czy to było pierwszy raz w sieci, czy to już był któryś raz. Wszystkie komentarze dotyczyły mnie osobiście, mnie na tym zdjęciu.
Zalatana: Po cholerę się w ogóle wypowiadałam? Po cholerę jest ten tekst, wywiad, jak wystarczy po prostu…
Joanna: Wrzucić zdjęcie.
Zalatana: Strasznie przykre to jest. Ale cieszę się, że masz swoją bańkę, swoich fanów i czytelników. I że to nie dotyczy niczego, co jest merytoryczne. Widzę, jakie Ty masz podejście do swojego ciała, często piszesz o tym, że Twoje ciało jest wspaniałe. Widać, że dobrze je traktujesz, mimo tego, że mogłaś sobie zapleść warkoczyki na swoich nieogolonych nogach.
Joanna: Ja wyśmiewam wszędzie wszystkich, sama z siebie też się śmieję. Pisałam tam w książce o bryczesach i o motylkach, tu wisi, tam wisi, i o daszku po cesarce. Ale to tak jest i nie dyskutujmy tutaj. Znam swoje mankamenty i tyle, mam krzywy nos i zawsze miałam, miałam z tego powodu kompleksy w podstawówce. Ale zostałam z tą wiedzą, że ten nos dodaje mi charakteru, i że on jest całkiem fajny, choć krzywy.
Zalatana: Mówisz, że jesteś chuda. Nie słyszałaś nigdy, żeby przytyć?
Joanna: Całe życie to słyszę.
Zalatana: Każdy ma prawo wyglądać i czuć się z tym, jak mu się żywnie podoba, a my po prostu zupełnie nieproszone, czy nieproszeni nie mamy absolutnie żadnego prawa komentować jakichkolwiek cech zewnętrznych danej osoby, bo nic nam do tego. I to kompletnie nie nasza sprawa. Komentując możemy się przyczynić do naprawdę wielu rzeczy, nie wiedząc, co się za tym wszystkim kryje. To jest sprawa tej osoby, czy tyje, czy się odchudza, ma trądzik, czy go pokazuje, czy tuszuje. Ja dzisiaj użyłam suchego szamponu, nie chcąc myć głowy.
Joanna: Ja przez pół roku, jak była pandemia, nie byłam u fryzjera i nie szukałam podziemi w tej kwestii. Doszłam do wniosku, że jakoś dam radę. Ostatnio patrzę, piękne ikony, kobiety w dojrzałym wieku, tu wyszła w Cannes, pięknie włosy jej się świecą, srebrzyste, i się zastanawiam, po co ja farbowałam?
Zalatana: Ale Ty to zobaczyłaś, a ktoś zobaczył, stara baba, niech się pofarbuje. Ja w pandemii po raz pierwszy zobaczyłam swój odrost, taki duży, że stwierdziłam, że chyba mam wszystkie siwe. I już po roku czasu wszystkie są moje włosy, mam już swoje siwe. Co prawda, z tyłu czarno-siwe, ale nie szkodzi. I to jest olbrzymie wyzwolenie, nie musieć farbować włosów za każdym razem u fryzjera.
Joanna: Siwe włosy pokazują taką szlachetność człowieka, i w mojej ocenie, to jest taki symbol trochę tego, ile on już przeżył.
Zalatana: Ale to mam nadzieję, że nie widzą tylko starsze osoby, w naszym wieku, starsze od tych trzydziestolatków. Kochana, to ja bardzo Ci dziękuję za pozytyw, za tą książkę, która po prostu przecina tą gumę w gaciach. I ja przynajmniej się poczułam bardzo dobrze, było mi ciepło i dobrze z tym, że jest niepozmywane, że nie mam ogolonych nóg i biorę ten czas dla siebie, i mogę się troszeczkę wyciszyć. Dziecko się bawi czymś tam, czy nawet ogląda telewizję. Jakoś czytając książkę wcale nie czułam wyrzutów sumienia, więc dziękuję Ci bardzo za to, że mogłam troszkę poluzować majty.
Joanna: Bardzo Tobie dziękuję za zaproszenie. Myślę, że to jest książka dla tych, którzy chcieliby się trochę oderwać od życia codziennego. I myślę, że absolutnie większość czytelników odnajdzie tam cząstkę siebie. Biorąc pod uwagę wszystkie komentarze, które od trzech lat czytam na blogu, to ja ciągle to powtarzam, my jesteśmy wszyscy tacy sami, tylko niektórzy nie chcą o tym mówić, a ja o tym odważyłam się napisać.
Zalatana: Dokładnie, kochana, to w takim razie powiedz mi jeszcze na koniec, czego Ci życzyć na kolejne miesiące, na kolejny rok? Czego Ci życzyć, jako matce, autorce, producentce i kierowniczce? Ile Ty masz jeszcze ról? Żonie i kochance?
Joanna: Może bez tego ostatniego. Rzeczywiście ja mam sporo tych ról, bo tak akurat się ułożyło, bo mam jakieś ukryte ADHD, albo nawet i nieukryte i dużo energii. Ja muszę tą energię na coś spożytkować. Czego mi życzyć? Ja na pewno wszystkim nam życzę, żeby ten Covid trochę odpuścił, żeby nie straszyli piątą, dziesiątą, piętnastą falą. Ja sobie życzę na pewno tego, żebym miała ten dystans do życia, który mam, albo nawet i jeszcze większy, bo nadal się tego uczę. To nie jest tak łatwo, wbrew pozorom, ale się tego uczę, żeby nie przejmować się wszystkimi rzeczami, które się trafiają po drodze. Cały czas chciałabym się rozwijać.
Zalatana: Uczysz się cały czas? Ciągle?
Joanna: Ja nigdy nie powiem tak, ja już to umiem w 100%, ja zawsze się uczę, ja się rozwijam, i to bym chciała. Chciałabym napisać kolejną książkę, a może nawet na podstawie moich książek zrealizować film, to już by było takie moje marzenie marzenie.
Zalatana: Jak będziesz kogoś szukać do głównej roli, daj znać. Moja siostra jest aktorką, to może ja zagram.
Joanna: Będę pamiętać. Żeby nam nie było też w życiu gorzej.
Zalatana: Już chyba zrozumieliśmy, że zawsze może być gorzej, bo nikt się nie spodziewał tego, co było.
Joanna: Dokładnie tak. Nikt nie myślał, że tak może się wydarzyć, to był jakiś science fiction film, to co było.
Zalatana: Wiele rzeczy traktowaliśmy jako pewnik, jak chociażby podróże.
Joanna: Oczywiście, jak to nie można wyjechać? Gdzie? Kto mi zabroni? W życiu to jest tak, że raz jest góra, raz jest dół, i też już jestem w takim wieku, że już wiem, że nigdy nie będzie inaczej. Irytowałam się porażkami.
Zalatana: Dobrze jest tylko, kiedy jest sukces.
Joanna: Tak, ale już się nauczyłam tego, że teraz raz będzie gorzej, a potem będzie cztery razy lepiej, a potem będzie znowu gorzej. Trzeba umieć sobie z tym radzić. Ja przestałam to wszystko tak bardzo analizować, na pewne rzeczy nie mamy wpływu. I to jest to, czego ja się rzeczywiście nauczyłam. I możemy się na to gniewać, wkurzać, irytować.
Zalatana: Może nas to przerażać.
Joanna: Ale to nam zabiera tą dobrą energię, a my nie mamy na to wpływu. Jak nie mamy na to wpływu, to chyba trzeba to olać i mieć do tego dystans.
Zalatana: Pięknie powiedziane, będę miała to w pamięci. Z jednej strony wydaje mi się, że mam duży dystans, a z drugiej do wielu rzeczy nie mam go wcale. I szkoda tej energii, której nie mamy.
Joanna: Ale ja mam dokładnie tak samo. To nie jest łatwe, to nie jest tak, że wszystko po mnie spływa jak po kaczce. Tego się trzeba nauczyć i cały czas to w sobie pielęgnować.
Zalatana: Ale patrząc z zewnątrz, jedni Ci pewnie zazdroszczą, inni nie. Ale faktycznie chyba łatwiej jest obśmiać i iść dalej, niż wybierać przejmowanie się i zamartwianie. To jest często tylko wybór tak naprawdę, albo aż wybór.
Joanna: Dokładnie tak, to jest wybór.

„Program się skończył, spojrzałam w lewo, potem w prawo i pomyślałam, w jakim my kurniku mieszkamy. Zmęczyłam się oglądaniem tego luksusu, dopadła mnie taka gorycz, aż powiedziałam rodzinie, że idę odpocząć do sypialni. Musiałam przemyśleć sobie sens swojego życia, ani białych zębów, jak po Vizir’ze, ani stumetrowej łazienki i nawet mi kokos na głowę nie spadnie, tylko czasem mały, chujowy kasztanik. Pogodzona z faktem, że nie dla psa kiełbasa, zaczęłam czytać książkę, było mi bardzo dobrze w tej mojej nędzy. Przeczytałam trzy rozdziały, gdy usłyszałam pukanie, mamusiu, mogę tu do Ciebie na chwilkę? Zobaczyłam w drzwiach wielkie, brązowe oczy. Synku, ale ja chciałam sobie odpocząć i w spokoju poczytać książkę, powiedziałam zgodnie z prawdą. Z dziećmi trzeba być szczerym, matka też człowiek i ma prawo do odpoczynku. Ale ja tu sobie usiądę po cichu i też będę czytał, gnojek wziął mnie pod włos. Akurat teraz mu się zebrało na tę czynność, szkoda tylko, że do lektur szkolnych nie jest taki ochoczy, bo według niego są one tylko dla chętnych, a on nim nie jest. Poleciał po książkę i usiadł koło mnie. Mamo, a co czytasz? Zapytał po trzydziestu sekundach. Kotku, książkę obyczajową dla dziewczyn, ale umawiamy się, że ja czytam swoją, a Ty swoją, OK? W tej chwili usłyszałam, jak drzwi się uchylają. Mamo, mogę do Was? Piotrek może, powiedziała córka na wypadek, gdybym chciała powiedzieć nie. Skoro jedno weszło, to i drugiemu nie mogłam odmówić. Córka wcisnęła się między nas spychając mnie na brzeg łóżka. Przez chwilę czytali wspólnie książkę, aż się zaczęło: mama, ona mnie kopie, a on mi zabiera poduszkę, a ja nie mam w ogóle miejsca. Co Wy tam wiecie, ci co mają stumetrową łazienkę, to dopiero nie mają miejsca. Ułożyliśmy się na łóżku trochę w innej konfiguracji, było dobrze, z czytania już niewiele wyszło, ale za to rozpoczęło się przewalanie. Usłyszałam, jak mężu wszedł do domu, wracając ze spaceru z sierściuchem, nie zdążyłam się nawet odezwać, gdy piesiunio z mokrymi łapami wskoczył do pokoju. Radość dzieci była niesłychana, moja zdecydowanie mniejsza, bo czekała nas zmiana pościeli. Pies zajął sporą część łóżka, rozwalając się na grzbiecie, jak rasowa ladacznica. Tymczasem córka poleciała po bułkę, a syn po popcorn, nieuprażone ziarna z uporem maniaka wchodziły mi w gacie. Po chwili wolne miejsce na łóżku dopełnił mężu, walnął się jak gdyby nigdy nic. Słuchajcie, ja tu przyszłam odpocząć, dlaczego nie pójdziecie do swojego pokoju? Zapytałam, gdy poczułam czyjś łokieć na moich żebrach, a psie kłaczki weszły mi do ust powodując odruch wymiotny. A Ty? Wojtek, przecież miałeś pracować w salonie. Mamuś, ale tu jest tak fajnie, jak wszyscy jesteśmy razem, całą rodziną, odpowiedziała pieszczotliwie córka. Przypomnę jej to, jak powie, że nie chce mieć pokoju z bratem, bo ma za mało miejsca. Synek podłapał tuląc się do nas. Nasze kończyny były tak zaplątane, że ciężko było znaleźć ich właścicieli, a potem bawiliśmy się w rodzinną grę, Zgadnij, kto puścił bąka. Okazało się, że trochę ponad trzy metry kwadratowe łóżka są zdecydowanie wystarczające na czytanie, spanie, zabawę, a nawet jedzenie. Reszta mieszkania stała pusta, gdy my gnieździliśmy się w sypialni. Ile by ci Amerykanie mogli się od nas nauczyć, było naprawdę awesome”.

Zalatana: Dziękuję Ci Asiu, bardzo serdecznie za to spotkanie. Mam nadzieję, że dobrze się nas słuchało. Myślę, że tak, bo z taką energią każdego się dobrze słucha. I zachęcamy wszystkich do sięgnięcia po książkę, która ma tytuł „Matka siedzi z tyłu. Opowieści z dupy wzięte”, przepraszam, nie wiem, z dupy? Tam są dwie gwiazdki, może to znaczy coś innego.
Joanna: Nie, gwiazdki są, bo tak ustaliłyśmy z wydawnictwem. Natomiast ja jeszcze chciałam powiedzieć, że gwiazdki są w modzie, więc wiesz.
Zalatana: Bardzo, szczególnie osiem.
Joanna: Dokładnie, więc dziękuję bardzo. Dziękuję za wspaniałą rozmowę. Zachęcam oczywiście do czytania, i mam nadzieję, że będziecie się przy niej bawić dobrze.
Zalatana: A jeszcze powiedz, gdzie znajdziemy Twój blog? Na Facebooku tylko i na Instagramie?
Joanna: Tak, mój blog jest tylko na Facebooku i na Instagramie, ja w zasadzie to nawet nie zdążyłam założyć strony, ale już czytelnicy są przyzwyczajeni. Ta forma się po prostu sprawdziła, więc chyba już nie będę tego poprawiać.
Zalatana: Po co zmieniać coś, co działa?
Joanna: Dokładnie, więc zostaję na Facebooku, zostaję na Instagramie. Na Instagramie mam o tyle kłopot, ponieważ tam jest limit znaków, więc ja mam problem z tymi moimi opowiadaniami, bo one są zawsze dłuższe, niż tyle, ile mogę napisać.
Zalatana: Ale póki co, życzę Ci rozgłosu, dużo spotkań autorskich, i żeby książka się sprzedawała, jak na pniu. Żeby były dodruki ze cztery.
Joanna: Bardzo dziękuję. Tak się pochwalę, że już jest bestsellerem.
Zalatana: Wspaniale, czyli odcinek też trafi bardzo wysoko.
Joanna: Inaczej w ogóle nie mierzymy. Sky is a limit.
Zalatana: Po to są marzenia. Dziękuję Ci raz jeszcze bardzo, Asiu.

Mam nadzieję, że podobała Ci się nasza rozmowa, zachęcam Cię serdecznie do zakupu książki Joanny pod tytułem „Matka siedzi z tyłu”, jak również odwiedzenia jej na blogu, na Facebooku i na Instagramie. Linki znajdziesz w opisie tego odcinka.

Zostaw komentarz