O czym będzie dzisiejszy odcinek? Niewiadomo! Naprawdę nie wiem, pomyślałam… W obecnej sytuacji wszyscy tylko o wirusie. A przecież to jedna wielka niewiadoma… Chciałam opowiedzieć o tym jak wracaliśmy z Indii. Ale niewiadomo w jakim kontekście… Opowiem Wam więc dzisiaj o tym, czego niewiadomo. Posłuchasz? Zapraszam na nowy odcinek!

[Czas słuchania: 32 min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts:
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn:
🎧 YouTube:

Transkrypcja odcinka:

Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

„O czym będzie dzisiejszy Twój odcinek?” — zapytał mój mąż. A ja mu na to: „Nie wiadomo”. A on: „Co?!”. A ja na to: „Naprawdę nie wiem”. Bo w obecnej sytuacji, z tego co widzę, to wszyscy opowiadają tylko o wirusie, o koronie. A przecież to jedna wielka niewiadoma. Chciałam opowiedzieć o tym, jak wracaliśmy z Indii, ale też w sumie nie wiadomo, w jakim kontekście. Zaczęłam się zastanawiać, za chwilę środa. Powinien być nowy odcinek, a ja nadal — nie wiadomo. No i nagle mam! Opowiem Wam dzisiaj o tym, czego nie wiadomo.

Zaczęło się wszystko w zasadzie od tego, że wszystko było już ustalone. Leżałam sobie na basenie, Soraiya taplała się w wodzie, a ja się relaksowałam. Relaksowałam się i czytałam tego Facebooka i inne update’y o tym, jak znika z Biedronki makaron oraz ludzie wykupują na gwałt papier toaletowy. Serio, uśmiechnęłam się nie raz, a potem zaczęłam wtórować jednej mamie pod jej postem na jednej z grup maminych o tym, jak ją zaczyna denerwować ta cała panika i po co to wszystko i komu. Dwa dni później zastanawiałam się jak wrócimy z Chennai do domu, bo nagle okazało się, że to, co było ustalone, jest jedną wielką niewiadomą. Nagle wszystkie kraje europejskie zaczęły po kolei, patrząc na to, co dzieje się we Włoszech, w Hiszpanii, nakładać różne restrykcje, zamykać przedszkola, zamykać szkoły i zamykać te granice. To był czwartek, mieliśmy lecieć w poniedziałek. Zaczęłam nagrywać relację na Instagramie — którą możesz jeszcze oglądać w wyróżnionych relacjach — o tym, że właśnie nie wiemy w zasadzie czy będziemy mieć jakiś problem, czy nie. Bo w sumie niedługo wracamy i będziemy dawać znać. Nie czułam jakiegoś wielkiego strachu, ale ta niewiadoma powodowała, że stwierdziłam, że to będzie ciekawy czas. Tego samego dnia w nocy, kiedy odkładam telefon na bok, a Bolo już zasnął, nagle dostałam SMS od szwajcarskich linii lotniczych, bo mieliśmy lecieć wtedy przez Zurych, że nasz lot został odwołany. No tak, przecież skoro granice są pozamykane i nie można wjechać do żadnego z krajów, to również lot zostaje odwołany. Obudziłam Bola,  bo może chce coś zaradzić; stwierdzić, że może natychmiast trzeba coś bukować albo dzwonić tam. On się tylko zdenerwował, że go budzę, że to nie było potrzebne. Na szczęście szybko zasnął z powrotem. Ja też zupełnie spokojna poszłam spać; stwierdziłam, że to będzie ciekawe teraz.

Następnego dnia wpadłam na genialny pomysł, że skoro nie przez Szwajcarię, Niemcy, Polskę, bo wszyscy zaczęli po kolei zamykać, to może lećmy przez Istambuł, bo stamtąd w najgorszym wypadku wsiądziemy w jakiś pociąg i może dojedziemy do Bukaresztu. Z pociągami było kiepsko. Dziewczyny podsyłały mi tu informację, że autobusy są z Turcji, z Istambułu, czego bardzo chciałam uniknąć. Już sama wizja jechania autobusem z Soraiyą nie wiadomo, ile godzin… O, nie. W pociągu jest inaczej, bo sobie chodzisz. Jakie to teraz wydaje się nierealne, że możesz przechadzać się po korytarzu, jak jest pełno ludzi. Ale wtedy nie było to jeszcze wiadome. Postanowiliśmy kupić nowe bilety. W ogóle nie wpadliśmy na ten pomysł, żeby dzwonić na infolinię lotniczą, bo to przecież kompletnie bez sensu, bo nikt by tam nie odbierał. Są przeciążone. Nawet napisali to w tej wiadomości. Kupiliśmy więc nowy bilet, przez Istambuł. Godziny były nieciekawe, ale w sumie tak naprawdę dzięki temu, że odwołano nasz lot na poniedziałek, postanowiliśmy… Ja wtedy to też Bolowi bardzo nieśmiało zasugerowałam, bo nie chciałam… Ja nie jestem panikarą…. Zasugerowałam mu jednak, że może jednak nie powinniśmy czekać do poniedziałku, może tak jak kiedyś na początku było w planie, że z Chennai wrócimy o Mumbaju i od razu polecimy dalej. A kolacja z rodziną? 

Dochodziły do mnie wszystkie informacje, czym jest koronawirus; jak się człowiek nim zaraża, jaka jest zaraźliwość; jakie trzeba mieć środki ostrożności, żeby nie narażać tych najbardziej narażonych. Miałam nadzieję też, że do lotu nie złapie nas też żadne inne choróbsko, bo bardzo bym nie chciała kichać, kaszleć; nawet jeśli to by nie był ten wirus; ani nie mieć gorączki. To, na co się przygotowywaliśmy przy powrocie, to była kwarantanna. Bardzo ucieszyłam się z propozycji mojej przyjaciółki, która mieszka tutaj ze mną w Bukareszcie; z propozycji zrobienia nam zakupów. Powiem szczerze, że najpierw mnie zaskoczyła ta jej propozycja, bo w ogóle o tym nie myślałam. Ale też przyczyniła się do tego, że zaczęłam postrzegać sytuację jako taką bardziej namacalną, realną, bliższą mi. Cholera, skoro ktoś musi mi zrobić zakupy, bo w sumie nie wiadomo jak to będzie wyglądało za dwa dni, czy jeszcze dostanę to mleko i czy w ogóle będą mogła wyjść z domu, czy nie dostanę kwarantanny zaraz po powrocie, to znaczy, że sytuacja nie jest taka już „tylko dla panikarzy”. Tak więc postanowiliśmy wracać przez Istambuł, czyli jeszcze w razie czego najbliżej Europy, ale poza Unią. W Turcji — kraju, którego nie obejmują te restrykcje unijne i który może inaczej będzie reagował. Stwierdziliśmy, że to najbezpieczniejsze i będziemy blisko domu. Też postanowiliśmy, że lecimy jednak nie w poniedziałek, natomiast faktycznie w sobotę rano. 

W piątek rano dowiedzieliśmy się, że nasz lot został dowołany. Bolo znalazł lot. Były kiepskie godziny, jak twierdziliśmy, ale nieważne — lecimy. Po powrocie do Mumbaju w piątek w nocy przyszliśmy tylko jeszcze na krótko do mojego teścia, do dziadka (Dadu) Soraiyi, i do jego siostry, i ich obudziliśmy, bo to była chyba godzina 1:30. Po czym zabraliśmy rzeczy, które u nich zostawialiśmy, które były nam niepotrzebne na tydzień w Chennai nad basenem. Zanieśliśmy je do hotelu i tam musieliśmy troszkę przepakować nasze walizki. Soraiya już zasnęła. Po czym stwierdziliśmy, że zostało nam 45 minut snu. Było trzeba już wstawać, dlatego że lot do Istambułu był bardzo wcześnie rano. Sprawdzaliśmy oczywiście na bieżąco, jak sytuacja wygląda. Również na lotnisku zrobiłam zdjęcie i wrzuciłam na Instastories. Okazało się, że Turcja, owszem, też uszczelnia granice i nie wpuszcza podróżujących z niektórych kierunków; tych, które najbardziej były zaatakowane przez wirusa. Indii na tym polu nie było, na tej liście. Wsiedliśmy więc w samolot i polecieliśmy do Turcji. W ogóle jeszcze dzień wcześniej i nad ranem sprawdzaliśmy czy ten sam lot Turkish Airlines  wyleciał z Istambułu i czy doleci do Mumbaju, bo to też było niepewne. Loty były zawracane. Stwierdziliśmy, że będziemy obserwować, bo jeśli on przyleci z Istambułu do Mumbaju i wyląduje w Mumbaju, to na 100% będzie musiał też do Turcji wracać. Wiedząc, że ten samolot wylądował w Mumbaju, wiedzieliśmy, że wróci i że wróci z nami. 

Wylądowaliśmy w Istambule. Lotnisko w miarę puste. Kontrola paszportowa pusta. Nie łączyliśmy się z Internetem, tylko chcieliśmy jak najszybciej przejść już, bo stwierdziliśmy, że skoro lot do Bukaresztu mamy dopiero następnego dnia o 7.00 czy 8.00 rano, to zostały nam prawie 24 godziny, więc pojedziemy sobie zrelaksować się w naszym ukochanym Istambule. W ogóle ciekawostka przy okazji, to czego nie wiedziałam, a czego dowiedzieliśmy się przy okazji właśnie bukowania tego lotu, a w Istambule jesteśmy bardzo często, to się okazało nagle, że już my Polacy nie potrzebujemy wizy do Turcji. Tak! Zniesiono ją; nawet nie wiem, kiedy. Nie dotarła do mnie ta wiadomość. W związku z tym przekazuję dalej, bo Istambuł jest wspaniały, Turcja jest fenomenalna i uwielbiam tam być. Polecam bardzo. Dobrze wiedzieć, że już wiz nie trzeba. 

Poszliśmy sobie do kontroli paszportowej, a pani nas odsyła, że to nie tu. Poszliśmy kawałek dalej; pan mówi, że on nas przyjmie. Sprawdza najpierw mój paszport, każe ustawić się do zdjęcia. Ja się do tego zdjęcia ustawiam, on mówi: „Dziękuję!”, przybija mi pieczątkę, Bierze kolejny paszport i nagle zaczyna rozmawiać po turecku z tymi, które obok nas odesłały kawałek dalej, i mówi do nich: „Ale to jest Polonia!”. Tak zrozumiałam. Wyszedł gdzieś, wrócił z inną pieczątką w ręku; przybił mi tę pieczątkę raz jeszcze, oddał paszporty i kazał iść dalej, do innego stanowiska. Poszliśmy do tego innego stanowiska, a tam straż graniczna i ich policja. W ogóle bez zaglądania nam do paszportów od razu się nas pyta, czy mamy dalej lot. My mówimy, że tak. Pytają, kiedy. — „Następnego dnia”. „Pokażcie boarding pass” – karty pokładowe. — „A proszę bardzo, tutaj są”. A on mówi: „Proszę bardzo” i oddaje nam paszporty i mówi „Proszę czekać tutaj w waiting area”; w miejscu, gdzie można czekać na kolejny lot. Ja mówię: „Ale jak kto, my chcemy wyjść!”. On mówi, że nie, tu jest german citizens, polish citizens i nie wolno wejść. Ja tam do niego: „No, ale dlaczego? Przecież my nie wracamy z Niemiec!”. Bo tam nie wolno było wchodzić do Turcji z Niemiec. „My przylecieliśmy z Indii, tu są pieczątki w naszych paszportach. Widać, że ostatnie trzy tygodnie spędziliśmy w Indii”. On: „Nie, citizens not allowed”. Ja byłam już bojowo nastawiona, chociaż nie mam pojęcia, co miałabym mu udowadniać i co chciałabym uzyskać. Dowiedzieliśmy się, że nie możemy wyjechać na teren i zastanawialiśmy się, dlaczego. Poszliśmy do loży, to akurat było fajne. Byliśmy tak wymęczeni, nie spałam dużo w samolocie, i poszliśmy do loży, bo Bolo ma wysoki status w Turkish Airlines, dzięki któremu możemy spokojnie odpoczywać w loży biznesowej, gdzie jest wygodnie, jest jedzenie i picie. Tak że naprawdę super warunki. Poszliśmy tam, Bolo zaczął grzebać i okazało się, że naprawdę coś w międzyczasie się zmieniło. I to tak „w międzyczasie”, że jak patrzyliśmy na stronę, która update’owała sytuację, monitorowała całego tego wirusa i te wszystkie środki ostrożności, które zostały wdrożone, to tam okazało się, że dosłownie na godzinę przed naszym lądowaniem w Istambule Turcja wprowadziła zakaz dla obywateli Niemiec i Polski również. Zakaz wkraczania na teren kraju. Dlatego ten koleś nie wiedział o tym chyba jeszcze, nie zorientował się czy coś. Ale nie mieliśmy pojęcia i w ten sposób właśnie zdaliśmy sobie dodatkowo sprawę, że teraz w tej sytuacji sytuacja zmienia się z minuty na minutę, z godziny na godzinę, i wszystko jest jedną wielką niewiadomą. 

Z jednej strony cieszyliśmy się, że możemy lecieć dalej. Cieszyliśmy się też, że mamy gdzie siedzieć. Uświadomiłam sobie znowu, że to, że to nas tak nas bardzo nie dotyczy czy nie dotyka, to znowu jest kwestią pieniędzy po prostu. To, że byliśmy w stanie wyjechać do Indii i to że byliśmy w stanie szybko kupić nowe bilety dla nas w przeddzień wylotu, dla całej naszej trójki. To było tylko możliwe dlatego, że mamy odłożone pieniądze na koncie. To, że byliśmy w stanie całe 24 godziny praktycznie spędzić w loży w fajnych warunkach, a nie na jakichś twardych krzesełkach przy gate, to jest kwestia znowu kasy. Również to, że bez problemu zarezerwowaliśmy sobie od razu hotel, który jest na tym lotnisku i mogliśmy spędzić jak ludzie tę noc i odespać trudy podróżowania, to też była kwestia kasy. Znów doceniłam fakt, jak wygodnie się żyje, mając trochę pieniędzy na boku, z których możesz w razie skorzystać. Oczywiście, że napisany jest już e-mail do tamtej linii lotniczej, żeby nam zwrócili. To wiadomo. Ale wiesz o co chodzi? Oczywiście, że wiesz. Ja też tamto pamiętam. Jak człowiek utyka w takich sytuacjach, które się zdarzają. Nie tylko w sytuacji pandemicznej, ale również w innych trudnych sytuacjach życiowych tylko dlatego, bo po prostu brakuje kasy, która nie jest wolna. Zresztą, co ja mam ci tam mówić. Mówię Ci o tym dlatego, że doceniam fakt, że jakaś ilość pieniędzy na pewno daje wolność. Ale czy na pewno i w każdej sytuacji? To tego też nie wiadomo. 

Minął tydzień od tego, gdy wróciliśmy do Rumunii. Bo jeszcze o tym nie powiedziałam, ale udało nam się wylecieć i przejść bez problemu. Mało tego! Była to niedziela rano. Weszliśmy bez problemu do Rumunii, bez jakiegoś nakazu kwarantanny czy czegoś w tym rodzaju. Bagaże nadeszły bardzo szybko, jak nigdy. To myślę, że też ze względu na to, że był mały ruch na lotnisku. Nie wiadomo było, czy dostaniemy taksówkę, ale też okazało się, że to nie było problemem. Nawet zrobiliśmy jakieś zakupy w takim małym supermarkecie, który jest na lotnisku w Bukareszcie. Tak że dojechaliśmy bez problemu do domu. To, co było też niewiadome, to okazało się, że nie wiedziałam wtedy jeszcze, że nie spotkamy się z naszymi przyjaciółmi, których zapraszaliśmy i z którymi nie mogliśmy się już doczekać, kiedy się spotkamy. Już Soraiyi mówiłam o tym, że spotka Sofii, córkę Asi. Dziewczyny bardzo się ze sobą stęskniły. My, starsze dziewczyny, też ze sobą. Miałyśmy się umówić, ale sytuacja zmienia się tak szybko i tak drastycznie, że Asia postanowiła, że to jednak nie jest najlepszy pomysł, żebyśmy się widziały. Faktycznie, musiałam przyznać jej rację. Ona stwierdziła, że oni narażaliby nas, dlatego że oni byli na zakupach wcześniej i tak dalej; a ja stwierdziłam, że my też nie wiemy, czy czegoś nie przywlekliśmy ze sobą z tego samolotu i z tych podróży. No i co? I znów jedna wielka niewiadoma, kiedy się znowu spotkamy. Stwierdziłyśmy, że dobra, poczekamy te dwa tygodnie w domu i później zobaczymy. A tak na to liczyliśmy.

Minął tydzień właśnie od tych pierwszych moich relacji, kiedy nie wiadomo było, czy dojedziemy, a sytuacja znowu diametralnie się zmienia. Przyjechaliśmy tutaj trzy dni temu, a ja mam wrażenie, że tych niewiadomych tylko przybywa. Cieszę się, że jesteśmy w domu, że jesteśmy na swoim, że nigdzie się nie ruszamy z domu, ale niewiadomych jest coraz więcej. Nadal nie wiadomo, jak długo będziemy siedzieć w domu. Ja nawet nie wiem, czy ja wystarczająco dużo robię. Dzisiaj rano Bolo był z młodą na placu zabaw w parku; w takim parku, gdzie nie ma w ogóle ludzi; już na pewno nie o 8.00 czy o 9.00 rano, o której byli. Sam plac zabaw też jest bardzo mało uczęszczany. Stwierdziłam, że najlepszą opcją będzie to, żeby poszli z rana do tego parku i na ten plac zabaw, na który Soraiya strasznie się cieszyła, bo już tęskniła za nim. Przecież co się może stać? Przecież tam przez całą noc nikogo nie ma. Potem znowu okazało się, że byłam niedoinformowana, bo okazało się, że ten wirus przez 72 godziny może bytować na jakichś takich zjeżdżalniach czy huśtawkach. Nie wiem więc, czego jeszcze się dowiem o tym, jak należy postępować. Nie wiadomo, jak długo to będzie trwało. Nie wiadomo nawet, czy wróci ten wirus, bo już słyszę, że może osłabić się na lato, ale na jesień i zimę znowu wróci. Ciekawe, czy nie z podwojoną siłą. 

Co z przedszkolem Soraiyi? Miała wracać i iść do przedszkola dwa tygodnie po naszym powrocie. Teraz w Rumunii potwierdzono, że szkoły i przedszkola są zamknięte prawie do końca kwietnia, po świętach ortodoksyjnych. Nie wiadomo nawet właśnie, jak na to się przygotować. Czy te przygotowania, które mamy, czyli zakupy i jakieś tam zapasy, czy to wystarczy? Czy mam coś jeszcze kupić? Zamrażalkę mam sobie kupić czy mam kupić tę trampolinę do ogrodu, bo dzisiaj wyszłyśmy z Soraiyą w końcu do ogrodu, który mamy i za który bardzo dziękuję — za ten pomysł, że miałam i udało mi się zaadaptować w zeszłym roku ogródek za blokiem, z którego nikt nie korzysta. Dzięki temu mogłyśmy wyjść dzisiaj do piaskownicy. Czy kupić trampolinę tam jeszcze, czy zrobić tam taki mały plac zabaw, żeby w ogóle cokolwiek można było poruszać się na świeżym powietrzu bez narażania kogokolwiek i bez gnuśnienia w domu? Na co mam się przygotować, na ile? Na to, żeby nie można było w ogóle wyjść? Na kwarantannę, a może na zakaz wychodzenia w ogóle? Kto zachoruje, czy ja zachoruję? Nie wiadomo. Ile osób, które znam zachoruje? Też nie wiadomo. Jakie są następstwa tej choroby? Też nie wiadomo. Jaki to będzie miało wpływ na ekonomię? Ludzie wykupują rzeczy, ludzie przestają pracować, przestają wytwarzać; inni ludzie podnoszą ceny. Czasem sztucznie, bo są w stanie zarobić; a czasem naturalnie, bo po prostu więcej ich to kosztuje — wyprodukowanie danej rzeczy. Jaki to będzie miało wpływ na rynek, globalnie? Jaki to będzie mieć wpływ na rynek lokalnie, na małych przedsiębiorców? Nie wiadomo. Kto straci pracę z moich znajomych, z nieznajomych? Gdzie było lepiej pracować wobec pandemii: w korpo czy może u pana Zbyszka? Jak się podniesie taki pan Zbyszek, przedsiębiorca? Jak sobie poradzą moi przyjaciele, którzy nie są zatrudnieni na etat? Tacy, którzy są na śmieciówkach albo tacy, którzy prowadzili własne firmy, ale mają koszty, trzeba zapłacić ludziom, ale oni nie będą już zarabiać, przez ile, jaki długi czas — tego nie wiadomo. Na ile starczy im tych pieniędzy, które mają poodkładane na koncie, które miały być zabezpieczeniem na starość? Nie wiadomo. Kiedy zobaczę moją rodzinę? Nie wiadomo. Jak będą wyglądały podróże: nasze w przyszłości, w ogóle? Przecież na pewno zniknie mnóstwo linii lotniczych. Już teraz czytaliśmy, że Lufthansa ogranicza wszystkie linie lotnicze do 10%. Jak zmieni się w ogóle świat? Jak zmienią się ludzie? Czy znasz taką inicjatywę „Widzialna ręka”, gdzie ludzie pomagają sobie nawzajem, gdzie możesz napisać, czego potrzebujesz albo jaką pomoc możesz zaoferować? Przy okazji zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś przyjdzie ze starszych sąsiadów, bo tutaj mam ich wielu , i czy będzie w potrzebie i będzie chciał skorzystać z mojej oferty zrobienia im zakupów, czy będzie się bał. Czy będę mogła pomóc koleżance, przyjaciółce, która zrobiła mi te zakupy i czy moja oferta zaopiekowania się jej dzieckiem, żeby ona mogła pracować zdalnie z domu, to w ogóle będzie miało sens? Czy ona będzie miała do czego wracać po tym, jak teraz musiała zawiesić swoją pracę na 10 dni, a „później się zobaczy”? Jedna wielka niewiadoma. 

Gdy wracaliśmy z Indii, gdy jechaliśmy na lotnisko o tej czwartej nad ranem, to pamiętam, że patrzyłam przez okno i próbowałam sobie wyobrazić, jak to ma wyglądać. Zdawałam sobie sprawę z tego, że w Indiach ten przypadek też się pojawił, że tych przypadków będzie przybywać, że tak naprawdę nie wiadomo, ile jest tych przypadków, bo nie wiadomo, ile osób się zgłasza i ile jest przebadanych. Zaczęłam się zastanawiać po tym, co już wiedziałam wtedy, jak ludzie siedzą w domach i jak rządy nawołują do tego, żeby siedzieć w domach i żeby nie wychodzić, żeby unikać zgromadzeń. Zaczęłam się zastanawiać, jak to ma niby funkcjonować w takich Indiach. W Indiach, gdzie jedno miasto to jest tyle ludzi jak połowa Polski; gdzie całe życie toczy się na ulicach; gdzie jest tłoczno; gdzie ludzie śpią na ulicach, bo tam mają całe swoje życie — swój warsztat krawiecki i go później zamykają i czasami pod tym warsztatem śpią. Kiedy całe życie toczy się wokół relacji międzyludzkich, gdzie  — owszem — czasami nie wychodzisz z domu, bo nie masz potrzeby, bo ci wszystko przynoszą do domu, ale w związku z tym kontakt z ludźmi, z różnymi sprzedawcami, jest przez cały dzień codziennie. Jak to ma tam wyglądać? Jeśli ktoś by powiedział: „Słuchajcie, zostańcie wszyscy w domu!” — przecież to jest niemożliwe! Będę się bacznie przyglądać Indiom, bo nie mam pojęcia, jak Indie poradzą sobie z tą pandemią, zupełnie tego nie wiem. Jedna wielka niewiadoma. Zastanawiam się też, czy ta cała sytuacja zmieni nasze zwyczaje, na przykład konsumenckie. Bo teraz kupujemy rzeczy niezbędne, ale zbędne też. Przecież Amazon zatrudnia ludzi, bo… No właśnie, siedzimy w domu i robimy zakupy, nie myśląc chyba o tym, że ktoś musi to spakować i wysłać. A może właśnie zaczniemy powściągliwie patrzeć na to co kupujemy, bo może zaczną się kończyć pieniądze? Czy cała ta sytuacja zmieni nasze zwyczaje higieniczne? Czy wreszcie zaczniemy myć ręce po wyjściu z toalety? Albo takie zwyczaje towarzyskie: przytulania, tulenia się, całowania, obściskiwania na powitanie tak jak we Włoszech? Przyjaciółka mi mówiła, że jest też tak w Urugwaju, że każdy się całuje ze wszystkimi. Czy w końcu zmieni się podejście do służby zdrowia? Nas, osób prywatnych, rządu. Czy naprawdę płacąc ZUS i w kraju, w którym wydaje się olbrzymie bajońskie sumy dla TVP, czy to jest normalne, że w takim kraju brakuje maseczek dla służby zdrowia? Że ludzie prywatni robią zbiórki, żeby dostarczyć jedzenie pielęgniarkom i lekarzom, którzy ratują życie. Czy tak, jak dzisiaj czytałam, że ktoś powiedział: „Piłkarze zarabiają milion razy więcej niż naukowcy, którzy badają substancje, które ratują ludziom życie” — czy to jest w porządku, czy to się zmieni? Jedna wielka niewiadoma. Czy w końcu właśnie — miało polityki nie być, ale chyba się nie da — cała ta sytuacja w Polsce wpłynie na sytuację polityczną? A jeśli tak, to jak? Niedługo są wybory. Chciałabym znaleźć te odpowiedzi, ale to jedna wielka niewiadoma. Dla mnie, control freaka, który najbardziej bezpiecznie czuje się wtedy, kiedy ma wszystko ułożone, zaplanowane, to naprawdę niełatwa sytuacja. To jest niesamowite, że wystarczy tak naprawdę niewidoczne i zupełnie niezapowiedziane, i coś nieoczekiwanego, a cała nasza cywilizacja; czyli wszystko to, co znamy — może teraz podchodzę do tego katastroficznie, ale tak naprawdę jest — cała ta nasza globalna wioska, całe nasze osiągnięcie, ta duma nadmuchana; wszystko, co jest takie oczywiste; znika nagle jak taki przekłuty balon. My i to wszystko, jak wygląda nasza codzienność, okazują się takim biblijnym kolosem na glinianych nogach. Tak mało wystarczy do tego, żeby zatrząść całym światem. Stabilizacja jest nam wszystkim potrzebna do życia; do tego, żebyśmy umieli przewidywać i jakoś odnaleźli się w tym życiu pełnym niespodzianek i nieoczekiwanych niewiadomych. A tu nagle czujemy wszyscy, że ktoś wyciąga nam dywan spod nóg. Postanowiliśmy odmrozić z mężem blog dla Soraiyi, który prowadziłam do jej drugiego roku życia, i o którym wiesz, że tam jest dużo luk. Ale postanowiliśmy, że to jest taki moment, kiedy trzeba znowu opisać jej, co się dzieje i co wiemy dzisiaj, a czego nie wiemy; co jest jedną wielką niewiadomą. Bo ona za te 30 lat, kiedy przeczyta to, co jej chcę dzisiaj napisać, ona już będzie wiedziała dokładnie to, co dla nas dziś pozostaje jedną wielką niewiadomą. I to wiem na pewno. Na pewno wiem też to, że słyszymy się za tydzień. Będę się tego trzymać, bo to fajna myśl w tej całej niewiadomej sytuacji. Trzymajcie się i zostańcie w domu. Bądźcie bezpieczni i zdrowi. Słyszymy się za tydzień. Pa, pa!

I jak? Podobało się? Mam nadzieję, że tak i że zostaniemy razem. Zasubskrybuj mnie na YouTube, śledź na Intagramie, na Facebooku. Dzięki temu nie przegapisz żądnego odcinka, a ja będę wiedzieć, że ktoś mnie w ogóle słucha. To dla mnie bardzo ważne. Zostaw też komentarz. Napisz do mnie wiadomość. Bardzo miło będzie mi się czytało wszelkie wiadomości. Zapraszam serdecznie!

Zostaw komentarz