Mój mąż twierdzi, że oprócz mojego telefonu oraz sprzątania, zakupy to moje hobby… Nie podoba mi się to… Ale kurde, on jednak zazwyczaj ma rację…⁣⁣Nie opowiem Ci więc dziś o wszystkim, co kupiłam podczas kwarantanny. O tych książkach z promocji, crocsach i ciuszkach dla Soraiyi… Tak, kłóci mi się to z tak przeze mnie uwielbianym w teorii minimalizmem i podejściem zero waste… Ale mam na ten mój konsumpcjonizm jedno usprawiedliwienie – uwielbiam kupować z drugiej ręki. ⁣⁣Ale ja dziś nie o tym!⁣⁣ Dziś opowiem Ci o rzeczach, które kupiliśmy w tym dziwnym czasie izolacji, a których zapewne byśmy nie kupili, gdyby właśnie nie ten dziwny czas.⁣⁣ Zapraszam!⁣

[Czas słuchania: 29 min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts: http://bit.ly/2DDYDkO
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn: http://bit.ly/2mq5bOP
🎧 YouTube: http://bit.ly/2mY61CC

Transkrypcja odcinka:

Wreszcie nadszedł ten czas, kiedy bujam się w hamaku, bo moje dziecko jest zajęte. Myślałam też, że tę funkcję spełni piaskownica, ale dzisiaj nawet nie była otwarta. Bo od dzisiaj jest trampolina i to jest wielkie szaleństwo. Chyba mówi do mnie córka. Nie, coś tam sobie odgrywa, jakieś role. Uczy się latać. Cudo, cudo! Mój mąż twierdzi, że oprócz mojego telefonu i sprzątania, zakupy to moje hobby. Nie podoba mi się to, ale on jednak zazwyczaj ma rację. Nie opowiem Ci więc dziś o wszystkim, co kupiłam podczas kwarantanny; o tych książkach z promocji, kroksach i ciuszkach dla Soraiyi. Tak, kłóci mi się to z tak przeze mnie uwielbianym w teorii minimalizmem i podejściem zero waste… Ale mam na ten mój konsumpcjonizm jedno usprawiedliwienie – uwielbiam kupować z drugiej ręki. Ale ja dziś nie o tym! Dziś opowiem Ci o rzeczach, które kupiliśmy w tym dziwnym czasie izolacji, a których zapewne byśmy nie kupili, gdyby właśnie nie ten dziwny czas. Zapraszam!

Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

Niniejszy odcinek niestety nie jest sponsorowany przez nikogo z wymienionych. Wszystkich zakupów dokonywałam sama, własnoręcznie, nie zawsze z pełną świadomością, ale za to zawsze za własne pieniądze. 

Naszym pierwszym koronawirusowym zakupem, a raczej spowodowanym przez ten wirus i zamknięcie w domu, była drukarka. Drukarkę udało mi się kupić z drugiej ręki, nawet kolorową. Była nam potrzebna. Czasami po prostu trzeba coś wydrukować, a to kartę boardingową, a to coś tam. Zwykle korzystaliśmy z drukarek albo u Bola w pracy, albo się jakoś to znajdowało. Teraz nie ma jak wyjść, biuro jest w domu, więc stwierdziliśmy, że taka drukarka to dobry zakup. Tym bardziej, że u nas w Bukareszcie, żeby wychodzić z domu, musisz mieć taki wydrukowany dokument, na którym jest Twoje oświadczenie, że zgadzasz się na ryzyko i z pełną świadomością wychodzisz domu na własne ryzyko. Jest tam też napisane, gdzie mieszkasz, żeby mogli sprawdzić, czy nie odchodzisz zbyt daleko po te zakupy; jeśli akurat w tym celu wychodzisz. Zdarzyło nam się też pomóc naszym starszym sąsiadom, nie w taki sposób jak myślałam, czyli nie musieliśmy kupować im leków czy artykułów spożywczych, ale przyszedł taki dziaduszek z piętra numer 4 i poprosił nas, czy nie moglibyśmy mu zrobić przelewu. Tutaj system bankowości online jest fatalny. Chyba uzbierałoby się na cały odcinek, ale po co się wkurzać. Niemniej jednak sytuacja wygląda w ten sposób, że większość opłat za prąd, za gaz i tak dalej, dokonywana nie tylko przez starsze osoby, nadal jest realizowana na poczcie, co tworzy olbrzymie kolejki w tych urzędach. Ja zawsze się temu dziwiłam. Są też jakieś wpłatomaty. Anyway. W każdym razie ten dziadziuś chciał, żebyśmy poszli i zapłacili za niego ten rachunek. Stwierdziliśmy, że zapłacimy po prostu online z naszego banku, ale taki dziaduszek to potrzebował potwierdzenia, bo przecież na poczcie dostawał potwierdzenie i pieczątkę, a bez tej pieczątki to jak to tak. No więc stwierdziliśmy, że także do tego przyda nam się drukarka; i dziadziuś był zadowolony, i my również. Dwa razy skorzystał z takiego przelewu u nas. O, kurczę! Może teraz w nas zwątpił, bo już nie przychodzi, ale nie ważne. Śmieszne było to, że gdy kupiliśmy drukarkę i chcieliśmy jej użyć, to nagle zaczęliśmy się śmiać, bo nie kupiliśmy do niej papieru. Co prawda, przyszła już z czarnym tuszem od sprzedawcy, ale zupełnie zapomniałam, że wypadałoby mieć papier. Kolorowego tuszu na razie nie kupowaliśmy, bo stwierdziliśmy, że na to przyjdzie czas. Skądś tam wygrzebaliśmy kilka arkuszy, podkradłam dziecku z malowania, ale ryza papieru by się jednak przydała na przyszłość. To był zakup numer jeden. Zakup numer dwa to trampolina.

„Chodźmy na trampolinę poskakać!”

— „Chodźmy!”

Trampolina. Już od dawna zastanawiałam się, czy jej aby nie kupić, bo Soraiya uwielbia skakać. Mam wrażenie, że jakby się ją zostawiło, to mogłaby tak pół dnia skakać i niczego by nie potrzebowała: siku, picia, niczego. Zastanawiałam się, czy nie zrobić jej takiej frajdy, ale stwierdziłam później, że po co mi taki dodatkowy grat, kolejna rzecz. Co ja później z nią zrobię?! Ale przyszła sytuacja: koronawirus, kwarantanna, i ja znowu tutaj wszystkim boginiom i losowi dziękuję, że mnie natchnęło w zeszłym roku i że w ogóle wpadłam na ten pomysł, żeby ten kawałek zieleni, który jest za naszym blokiem i który jest kompletnie przez nikogo nie używany; a jeśli w ogóle, to tylko po to, żeby rozwiesić pranie między gałęziami na prowizorycznie zawieszonych drutach; wiszą tu pościele. W każdym razie natchnęło mnie coś rok temu, żeby zagospodarować tę przestrzeń. Kupiłam w Lidlu w promocji małą piaskownicę. Zawiesiłam hamak. Zrobiliśmy z patyków szałas dla Soraiyi. Genialna sprawa. Okazało się, że to jest jedyne miejsce, do którego przez ostatnie tygodnie możemy wychodzić. Jest przecudna pogoda. Tu od dawna jest zielono. Stwierdziliśmy z moim mężem, że dokupimy jej jeszcze trampolinę. Znalazłam taką fajną, mającą 140 centymetrów średnicy. Taka w sam raz dla niej. Nie za ciężką. Chyba za 350 złotych, w przecenie. Stwierdziliśmy, że kupujemy i ona tam będzie chętnie schodzić. Będzie miała kilka rzeczy do szaleństwa, a ja będę mogła spokojnie poodpoczywać w tym hamaku i nacieszyć się tym ogrodem. 

Kupiliśmy, nie żałuję, jest super. Chociaż oczywiście miałam też wątpliwości, bo przyjaciółka zwróciła mi uwagę i czytałam też różne rady fizjoterapeutów, że dziecko w tym wieku nie powinno zbyt dużo skakać, bo dozna obciążenia stawów i narządów wewnętrznych. Wiadomo, że co za dużo, to niezdrowo. Postanowiłam więc obserwować, jak ona skacze. Pierwszego i drugiego dnia szaleństwo. A teraz jest tak, że jak ona 10 minut w sumie poskacze, to jest maks. Niestety, nie jest tak jak sądziłam, że będzie tam szaleć, ale może stety dla jej zdrowia. Cholera wie. Moja przyjaciółka tutaj z Rumunii, mama Soficzka, przyjaciółki Soraiyi – Sofi, też postanowiła kupić trampolinę i miała ten sam dylemat co ja. Też się nosiła z tą myślą, czy kupić czy nie. Stwierdziła, że to grat. Ale wzięła się i chciała kupić tę samą co ja. Była w końcu w super cenie, w promocji. Niestety Asia podjęła tę decyzję w dniu, kiedy to nasz szanowny panujący miłościwie prezydent Klaus Iohannis ogłosił, że w Rumunii stan wyjątkowy będzie trwał jeszcze przynajmniej przez miesiąc. Gdy ja kupowałam trampolinę, była przeceniona z 690 złotych na 350 złotych. Asia weszła na link do tej trampoliny i nagle, dziwnym trafem, okazało się, że kosztuje już 480 złotych. Nagle podniosła się cena. Asia stwierdziła, że to bez sensu, ale może jednak kupi, tylko może nie tę, jak za tą cenę. Zaczęła robić research. Minął dzień czy dwa dni, patrzy i ta moja trampolina kosztowała już 690 złotych. I nadal była przeceniona, chociaż 690 złotych to była ta cena, z której była przeceniona moja trampolina. Nagle ta regularna cena też wzrosła, chyba do 780 złotych, i została przekreślona. Później znowu był ten sam myk i cena znowu wzrosła, na 800 złotych. Ja kupiłam swoją za 350 złotych. Dzisiaj jest taka sytuacja, że za tę cenę możesz sobie kupić co najwyżej tę siatkę dookoła trampoliny. Tę ochronną, zapasową, jakby Ci się zrobiła dziura. Ja kupiłam za to całą trampolinę, a ona może kupić co najwyżej tę siatkę. Dramat po prostu! Wstrętne. Każdy orze, jak może. Asi też udało się kupić jakąś trampolinę, gdzieś w końcu znalazła. Oczywiście zakładała, że będzie ściągać z Polski, bo to się nieraz bardziej opłaca. 

Trampolina – super zakup. Myślę, że za tę cenę, za którą kupiłam, to był dobry zakup. Dziecko jest zajęte. Ma różnorodność w tym ogrodzie, a ja mam nadal nadzieję, że ona sobie trochę chociaż poskacze w jednym ciągu. Ale w sumie powinnam się cieszyć, że nie jest uzależniona od tego skakania. Kto wie.

Kolejny zakup. Do zakupu kolejnego sprzętu przekonali mnie Judyta oraz Sebastian, którzy nagrywają podcast „Razem Lepiej. W odcinku 24 pt. „10 rzeczy, które kupiliśmy za późno” — bardzo fajny odcinek — polecili kupić myjkę parową, a Judyta i Sebastian to jest para, która nie kupuje tak sobie. Zanim kupią, to zrobią dobry research, zastanowią się 18 razy czy im to na pewno potrzebne, więc stwierdziłam, że skoro oni już ten research zrobili, to ja nie muszę; może to jest fajna rzecz. Jeszcze postanowiłam podpytać moją przyjaciółkę Monię, która z tego co wiem, ma taką myjkę parową. Mówię: „Słuchaj, Monia, jak tam, do czego używasz? Wiem, że masz, bo dostałaś w prezencie. Dalej, relacjonuj!”. Jak mi przesłała relację na WhatsAppie, to nie miałam już wątpliwości. Wiedziałam, że potrzebuję i mówię to serio. Bo jak już słyszałaś, mój mąż twierdzi, że jedno z moich hobby to sprzątanie. Ja cały czas jeszcze skłaniam się ku tej opcji, że to nie sprzątanie sprawia mi przyjemność, a raczej ten efekt, który jest. Ale z drugiej strony nie będę się z nim kłócić. Lubię to poczucie, że jest higienicznie czysto. Gdy urodziła się Soraiya, to z jednej strony chciałam, żeby tak było, ale z drugiej strony nie miałam czasu ani ochoty się tym przejmować i cieszyłam się po prostu, że przychodzi pani, która sprząta. Dopiero później, jak Soraiya dorosła, to miałam chwilę, żeby coś posprzątać sama czy musiałam, bo pani sprzątająca nam odeszła. Zorientowałam się, że to wszystko jest robione strasznie po łebkach i się wkurzyłam. Stwierdziłam, że nadszedł ten czas, kiedy muszę spojrzeć prawdzie w oczy: żadna pani, którą zatrudniamy, nie umyje mi tego kibla czy tej łazienki w taki sposób, w jaki ja chcę, żeby to było posprzątane i wyczyszczone. Muszę to robić sama. I teraz robię to sama. Oczywiście zajmuje mi to więcej czasu; wkurzam się, że nie nadążam i tak dalej. Ale! Taka myjka parowa! Ja dokładnie znam każdy róg i wiem, gdzie ona mi się przyda. Ja ją kupiłam po to, żeby przede wszystkim wyczyścić te przestrzenie między… Popatrz u siebie, to nagle zauważysz, co tam się kryje! Albo nie patrz, jeśli nie chcesz; przewiń do następnego sprzętu… Tamte przestrzenie między zlewem a blatem w kuchni, albo między kuchenką a blatem w kuchni. Ty wiesz, co tam się kryje?! Ja tą parą pięknie tam psikam i rozmiękczam, wszystko pięknie wydmuchuję i ta para zabija prawie wszystkie bakterie i wirusy. Wow! Przecież nie będę tego robić codziennie, ale głównie kupiłam to po to, żeby mieć taką frajdę i widzieć, że przetarłam ten blat. Nie codziennie, ale raz na jakiś czas sobie przetrę. Później zaczęłam zauważać te styki w łazience między ścianą a podłogą. Ja sama sprzątam, więc chcę, żeby było dokładnie, ale lecę tym mopem niby dokładnie, ale Jezuniu. Albo ściany w łazience. Myłaś kiedykolwiek ściany w łazience? Bo ja przyznam Ci się szczerze, że nie. I nie chcę myśleć, co na nich jest. W każdym razie tam chcę jeszcze zastosować ten sprzęt. Na razie zastosowałam mojego Kärchera dwa razy i dwa razy z powodzeniem, ale jeszcze nie wyczyściłam wszystkiego, co bym chciałam wyczyścić. Tych miejsc, gdzie bym go chciała zastosować, jest coraz więcej. Znalazłam taką uszczelką przy prysznicu, którą kiedyś próbowałam doczyścić z pleśni, która gdzieś weszła w róg, Domestosem. Nie mogę się doczekać, kiedy użyję na tę pleśń myjki parowej. Myślę, że świetnie sobie z tym poradzi. Fugi w łazience, drzwi. Mamy takie polakierowane drzwi i widać na nich czasami brud, ale przecież nie będę latać ze szmatą. No to wezmę tego Kärcherka z tą mniejszą myjką i przelecę. Taki mam plan. Ja niestety muszę wszystko robić na raty, no bo jestem Zalatana, wiadomo. Teraz też dziecko w domu, wszyscy w domu, trzeba robić inne rzeczy na bieżąco, ale bardzo się cieszę z mojej myjki parowej i kiedyś nawet przelecę nią podłogi. Tak. Dokupiłam sobie do niej już taką nakładkę na dywany, będę odświeżać nią dywany. I, oczywiście, dodatkowe myjki, nie? Wszystko w Polsce, mhm. Tak.

Kärcher… Kupiłam Kärchera SC3, myjkę parową… No bo tak. I stoi u mnie w takim fajnym miejscu, że mogę szybko jej użyć. To też był dla mnie powód, znaczy, podstawa, żeby postawić ten sprzęt na widoku, nie chować go nigdzie, żeby nie trzeba było go wyciągać za każdym razem, bo wtedy bym go nigdy nie używała. A tak, stoi w bardzo fajnym poręcznym miejscu, blisko kuchni. My mamy duże mieszkanie, więc może stać prawie że na wierzchu, a jednak za taką szafką, że go nie widać i raz-dwa jest gotowy do użycia. Polecam! Bardzo fajna sprawa.

Kolejna rzecz, którą kupiliśmy, jest dodatkowa zamrażarka. Od dawna chciałam kupić zamrażarkę, ale tak naprawdę, naprawdę, naprawdę… No, owszem, przydałaby się, ale nie była nam taka niezbędna. Natomiast teraz, w kwarantannie, co się robi? Co robi Polka w czasie kryzysu? „Co robi prawdziwa kobieta w sytuacji trudnej, napiętej, stresowej? Piecze placek ze śliwkami. Wszyscy dookoła szaleją, biegają z kąta w kąt, popłakują po kątach, a ona nic, wypieka. Po chwili zapach roznosi się po całym domostwie i centralny układ nastawia się na trawienie, a nie na przeżywanie jakiś abstrakcyjnych problemów.”

I, jak na ironię, ja się nazywałam kiedyś Kwiatkowska, więc bardzo się podpisuję pod tym, co powiedziała Pani Kwiatkowska w serialu „Czterdziestolatek”. Pieczemy, pieczemy. Ja też chciałam piec. Nie udaje mi się to, niestety, tak specjalnie, ale sama na pewno wiesz, że wszyscy pieką na potęgę, drożdży w ogóle nie ma w sklepach. À propos drożdży właśnie, to jak mój mąż już dopadł jakieś świeże drożdże w Lidlu, to było to pół kilo. Pół kilo. Ja nie zdążyłam ich w ogóle zużyć ani zacząć używać, dlatego że właśnie nie ma miejsca w zamrażarce. Dlaczego? Dlatego że mój mąż, robiąc zakupy, kupuje, oczywiście, chleb. No i ten chleb kroimy w kromki i zamrażamy, i w związku z tym nie ma miejsca. Wiesz, jeszcze jeden bochenek czy dwa zostają świeże, takie do zjedzenia od razu. I nie ma już miejsca, w razie czego, na ten chleb. Nie mogłam więc dorabiać kolejnego chleba. No i ja jakoś drożdżowych rzeczy… Tak myślę… Ostatni raz drożdży użyłam na święta Bożego Narodzenia, kiedy zrobiłam bardzo fajną drożdżową gwiazdę makową z „Kwestii Smaku”. Super sprawa. Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek wcześniej używałam drożdży. No, w każdym razie, teraz mam pół kilo zamrożonych drożdży i brak miejsca w zamrażarce. A wiesz, zamrażarka to fajna sprawa. Uwielbiam robić zapasy. Ja w ogóle bardzo się cieszę, że mam spiżarnię. Teraz już ją mam tak ładnie zrobioną, bo miałam mole, więc musiałam tam zrobić porządek na Maksa. Wszystko jest teraz pięknie ustawione w tych szklanych pojemnikach, szczelnie zamknięte i ładnie to wygląda. I lubię też robić zapasy w zamrażarce. Mamy tam jakieś pizze, mamy pomrożone jakieś resztki, nawet uszka ze świąt. Tak, tak, właśnie te uszka, do których użyłam te trzy lata przeterminowane grzyby. No, kto słuchał wcześniej, ten wie. W każdym razie, mam mnóstwo rzeczy. Ale tam wiecznie jest mało miejsca, żeby więc zrobić coś, czegoś więcej ugotować, żeby zostało na później; jakieś pierogi, jakieś leniwe, cokolwiek; albo, chociażby, żeby lody zrobić, kurde, i zamrozić. Wyobraź sobie, że mój mąż kupił maszynę do lodów w zeszłym roku. I fajnie, bo nasza córka jest po prostu mega łasa na lody. Codziennie muszą być lody, jeśli jest ciepło. I kupił tę maszynkę do robienia lodów, ale ona zajmuje dużo miejsca w tym całym zamrażalniku, a u nas lato jest upalne. Zatem bardzo się cieszę, że dokupiliśmy tę zamrażarkę, bo w naszej ostatnio zabrakło miejsca nawet na te wkłady do mrożenia… Jak to się nazywa? Takie wkłady, które wrzucasz, jak idziesz na zakupy na przykład, z taką torbą izolacyjną. Nieważne. W każdym razie, mamy nową zamrażarkę. Ale wiesz, co jest w niej najlepsze? Najlepsze jest to, i w ogóle się tego nie spodziewałam, że była zapakowana w olbrzymi karton. I ten karton służy nam do dziś. Zamrażarkę kupiliśmy kilka dni temu, a karton jest z nami do dziś. Dlaczego? Posłuchaj.

Córka (Soraiya): Maaamooo.

Matka (Zalatana): Hej, Soraiya. Masz swój domek?

C (S): Mhm. *chwila przerwy* O, muszę mieć telefon.

M (Z): No tak.

C (S): Zapomniałam o nim. *chwila przerwy* Halo?

M (Z): Halo. Cześć.

C (S): To ja. Jestem w swoim domu.

M (Z): Cześć, Soraiya. I jak ci się mieszka?

C (S): Nie jestem Soraiya, tylko Zygzak.

M (Z): Hej, Zygzaku. Masz nowy domek?

C (S): Tak.

M (Z): O, wspaniale. I co, już cała przeprowadzka, wszystko przeprowadzone?

C (S): Tak. I drzwi mam.

No więc frajda z kartonu jest niesamowita po prostu i przekracza wszelkie granice. Codziennie rano Soraiya zaczyna dzień właśnie od tego, że wchodzi do swojego domku. Ale był też minus, gdyż między kartonem a zamrażarką jest co? Styropian, tak. Też fantastyczna sprawa do zabawy. Gorzej ze sprzątaniem, ale to już oszczędzę Ci opowieści. W każdym razie dałyśmy radę. Karton został, styropian poszedł, została też zamrażarka. Fajnie.

A znasz chocolate volcanoes z Lidla? Jezu, jakie to jest dobre. Słuchaj, w zamrażalniku są. Z tej firmy Deluxe czy tam Dilax, czy whatever. Są takie dwa duże ciacha czekoladowe, takie muffinki z pływającą czekoladą w środku. Nie wiem, może nie „pływającą”, tylko „wypływającą”. I, słuchaj, to jest zamrożone i wkładasz na 30 sekund do mikrofali.

*dźwięk mikrofalówki po skończonym grzaniu*

Boże, miód w gębie. Mogłam zawsze mieć tylko jeden kartonik z dwiema, a teraz chyba zrobię zapas. Hihi.

No i ostatnim zakupem, o jakim chciałabym Ci tutaj opowiedzieć, jest projektor TV. Również tutaj swój wkład mają „Razem Lepiej Podcast, Judyta i Sebastian, dlatego że również polecali projektor. Stwierdzili, że jak kupili, to okazało się super. My nie mamy telewizora. Oglądaliśmy wszystko zawsze na komputerze. Na fajnym, dużym ekranie komputera na biurku, które stało w dużym pokoju. No ale teraz, gdy zorganizowaliśmy biuro Bolowi w gościnnym pokoju, to biurko też poszło do pokoju gościnnego, no i tak trochę nie wiedzieliśmy, co z tym komputerem zrobić. Komputer też już teraz docelowo stoi na tym biurku, obok Bola laptopów i innych dziwnych rzeczy. W każdym razie nie ma na czym oglądać w dużym pokoju. I tak sobie pomyślałam, że, cholera, może ten projektor? Zaczęłam robić research – co trzeba, co nie trzeba. Jakieś drogie były te projektory. Oczywiście szukałam też w second hand, to powyskakiwały mi jakieś dziwne rzeczy. Nic nie było. Aż w końcu trafiłam na super projektor. Firma nazywa się Vankyo. Kupiłam go na Amazonie za dziewięćdziesiąt euro. Ma 4500 lumenów. Naprawdę pod tym względem to taki sprzęcik wyszedł super tanio. I do tego dokupiliśmy jeszcze Fire TV Stick i możemy oglądać czego dusza zapragnie. Mamy Netflixa i mamy YouTube. Mamy wszystko. Mamy kino w domu. I naprawdę ten mały projektor za taką cenę świetnie się sprawdza. Póki co, muszę się go nauczyć obsługiwać, bo na razie nawet go nie dotknęłam, a korzystam, oglądając. Super sprawa. Naprawdę bardzo polecam. Myślę, że będziemy z niego korzystać. Nie musiałam kupować żadnego ekranu, dlatego że mamy akurat u nas w dużym pokoju takie pionowe z Ikei… To nie są żaluzje, to są takie pionowe panele, które dzielą nam pokój na pół, jeśli trzeba, np. jeśli jest więcej gości i ktoś musi spać w dużym pokoju, to wtedy oddzielamy; dzielimy pokój na pół i jest trochę prywatności. No i okazało się, że te panele świetnie się sprawdzają w roli ekranu. Tak że, no, co zrobić? Wszystko było tak ustawione, że po prostu tylko projektora brakowało. Projektor jest.

*muzyczka jak przed rozpoczęciem seansu w kinie*

Drukarka, trampolina, myjka parowa. Co tu jeszcze było nasze? I projektor. I zamrażarka. To są rzeczy, które kupiliśmy i których pewnie byśmy nie kupili, gdyby nie koronawirus. Myślę, że nie będziemy żałować. No a teraz, nawiązując do wstępu, czekam na paczkę z Polski, ale nie wiem, czy Ci o niej opowiadać.

*w przyspieszonym tempie:* A z tymi zakupami z Polski to było tak. Brat robi remont, no i też porządki, więc pokazuje mi książki po dzieciach i pyta mi się, czy je chcę; a ja na książki dla Soraiyi to jestem łasa, więc nie trzeba mnie dwa razy pytać. No więc te książki trzeba przesłać do mnie, a przecież nie mogą pójść same, to trzeba jeszcze do nich coś domówić, no nie? No bo jak to tak? 

I tak u brata mojego leży teraz szesnaście moich paczek. Kolejne trzy są w drodze. 

*w przyspieszonym tempie:* I ja wiem, że u nas mydło kuchenne Yope też można dostać, ale jest droższe i nie mają zapasowych opakowań, a po co mi znów wyrzucać te dozowniki? To samo z witaminami. Zresztą, nie pytaj, tylko sama najpierw poszukaj tego, czego Ci potrzeba na stronie rumuńskiej. Mówię Ci, czasem jest żal jak cholera. No i mam taki ulubiony krem do rąk, Garnier Intensive, ten w czerwonej tubce. No, żaden lepiej mi nie robi, żaden. I z tej samej serii krem do stóp. Polecam. W Polsce do dostania w każdym Rossmannie, a tu, kurna, nigdzie. No nie ma i już. W internetowych drogeriach był, ale jak akurat jest, to w Notino, tyle że w przeliczeniu po 14 zł, podczas gdy Rossmann sprzedaje po 7 zł. Ale ta firma Notino w Rumunii zapakowała mi kiedyś w ponad dwumetrowy pas folii bąbelkowej wszystkie zakupione u nich rzeczy, w tym jakąś gratisową próbkę… Serio, nie żartuję. Filmik nagrałam z unboxingu. Wszystko to było oklejone plastikową reklamową taśmą klejącą, więc uznałam, że są niepoważni i nigdy u nich więcej już nie kupię. No więc kupiłam w Polsce. Wiecie, rozumiecie, zapasik. Dziesięć kremów do rąk i sześć do stóp. I poszła paczuszka do braciszka. No i te kroksy. Jestem ich fanką. Wszyscy nosimy. Nie ma wygodniejszych butów niż te. Ja sandały i baleriny, a po domu i w ogrodzie te najbrzydsze klapki, klasyki. Mąż japonki, półbuty. Ale ja nie o tym. Soraiya. Pierwsze crocksy kupiłam jej nowe, a potem puknęłam się w głowę, bo te buty są przecież niezniszczalne. Piorę je w pralce, a że Soraiya nosi je przez okrągły rok, w lato na basen, do ogrodu, piaskownicy i jako kapcie po domu, a zimie w Indiach czy na wakacjach, więc jej kupuję używane. Wyszukuję na Marketplace na Facebooku i kupuję wszystkie rozmiary jak leci, trzy rozmiary do przodu. Klasyczne klapki i najlżejsze kalosze świata. No, a teraz będzie przedszkole, to kupiłam każdy z tych trzech rozmiarów do przodu podwójnie. Będzie pewnie na pół roku. A dlaczego nie na Marketplace w Bukareszcie? Jakiś nadal słaby jest ten rynek second hand tutaj, bo nie pasuje do „lans, bans i patrz, na co mnie stać”. Jeszcze troszkę trzeba tutaj czasu w tej kwestii. A jedna pani, która sprzedawała jedne crocksy, pokazała mi ciuszki po swojej córce. Takie śliczne były, mówię Ci. To jak miałam nie kupić? Ponad trzydzieści sztuk kupiłam. No i w Empik akurat zrobili znów promocję. Trzy książki za dwie. No to kupiłam sześć. I jeszcze pędzelki do malowania farbkami, bo się skończyły. Bo farbki to już kupiłam w Smyku, przy okazji zamawiania piżamek z krótkim rękawem, bo mam dla Soraiyi tylko dwie. A na Insta nagle widzę, że wydawnictwo Dwie Siostry ma promkę, a od nich to ja książki w ciemno mogę kupować, serio. Sprawdź koniecznie. No to wylądowały trzy cudne pozycje w koszyku.

Jedno jest pewne – przez jakiś czas będziemy miały co czytać z Soraiyą.

*w przyspieszonym tempie:* A, i jeszcze mnie naszło, żeby przemalować na biało tę komodę sosnową z łazienki, co ją kupiłam chyba z 10 lat temu za 50 zł w IKEA; i domówić jakieś ładne gałki. No ale, kurna, jak są gałki po rumuńsku? E, i tak w Polsce jest większy wybór i będzie można płacić BLIK-iem. W Rumunii jeszcze nie widziałam takiej opcji. No i ostatnia rzecz. Historia niesłychana. Uważaj. Jest weekend. Bawimy się w tym naszym ogrodzie Eden, kiedy nagle Bolo mówi, że ptak uderzył w okno i spadł. To był piękny drozd. Martwy na miejscu. W końcu zrozumiałam, dlaczego już dwukrotnie znajdowałam w tym miejscu martwe ptaki. Raz mysikrólika, raz chyba dzwońca. W każdym razie zanim pójdę z tym do naszej administratorki „Aniołowej” – Krystiany i zanim ona zdziała jeszcze cokolwiek, postanowiłam zamówić sama szybko w rumuńskim sklepie takie specjalne duże czarne naklejki, przedstawiające sylwetki dzikich ptaków, które — naklejone na szybę — mają przeciwdziałać tym nieszczęsnym kolizjom. I dopiero wtedy, przed ich naklejeniem, pójdę po zgodę, żeby wytłumaczyć, dlaczego je trzeba nakleić. Naklejki przyszły szybko i równie szybko wróciły. Ty sobie wyobraź, że na arkuszu wielkości strony A5 producent tych naklejek zamieścił sylwetki aż czterech, kurna, ptaków. Wkurzyłam się na siebie, że jak ja mogłam nie sprawdzić rozmiaru; jak mogłam zakładać, że naklejki musi być duża, żeby wypełniała swój cel. I wiesz co? Sprawdziłam oczywiście później i sprzedawca nie umieścił na stronie wymiarów, cwaniak. No ale long story short. Takich naklejek nie mogłam już znaleźć w Internecie, więc co? Zamawiam znów w Polsce. Rozmiary 24 (czy tam 25) do 40 cm na ptaka. Będzie Pani zadowolona. A, i kupiłam sobie też w Polsce ściereczki zapasowe oraz jedną dodatkową dyszę do mojego Kärchera. Będę używać, no, na dywanach. I sezon grillowy się zaczyna, to grill sobie wyczyszczę. Aha, paczka będzie ważyła pewnie ze 150 kilo i kurierzy wycenią mi ją pewnie na milion złotych. Ale co tam. Ważne, że skorzystałam z promocji i mam po super cenach ciuszki second hand dla mojej młodej, juhu.

Brat mi powiedział, że nie będzie mi tych paczek otwierał i wrzuci wszystko tak, jak przyszło. I ja mu się nie dziwię. Bo też bym się bała. A Ty? Przyznawać mi się tu. Co kupiłaś podczas izolacji? Słucham? Tylko jak na spowiedzi! 

Do usłyszenia za tydzień.

*dźwięk szybkiego przewijania taśmy*

*w przyspieszonym tempie:*

Halo, halo. Jeszcze jedno. Bo mi tu wyskoczyło takie super coś, taka chusta zawieszona pod sufitem albo na gałęzi, taka do bujania, do aero jogi czy jak to się nazywa, taka do wirowania. No i jest w promocji. Brać? 

*dźwięk skakania na trampolinie*

Zostaw komentarz