Wykipiało i ulało się… Po 3 tygodniach samoizolacji, pomimo pozytywnego nastawienia… Nie byłam pewna, czy w ogóle to puszczać jako odcinek. Bo nagrywanie się również wtedy, gdy jest mi źle, to po prostu mój wentyl, mój sposób na radzenie sobie z frustracją, z trudnymi emocjami. Szybko się jednak zorientowałam, że nie jestem sama. Że masa z nas przechodzi ciężkie chwile. Że ma dość. Że ma doła. Kryzys. Że wcale nie jest różowo i to w zasadzie bez względu na to, czy możemy wyjść na ogród czy balkon i ile dzieci jest na stanie. I że nie nadaje się to na InstaStories jak sterta wreszcie przeczytanych książek, upieczony w tym dodatkowym ponoć wolnym czasie świeży chleb, czy własnoręcznie dokończony tkany dywan… Dlatego stwierdziłam – a co tam! Jeśli komukolwiek miałaby pomóc ta świadomość, że nie jest sam, to warto. Puszczam! Niech sobie ze mną popłacze, czy się ze mną albo ze mnie nawet pośmieje… A reszta przecież odcinka obowiązkowo słuchać nie musi 😉 Jeśli zdecydujesz się słuchać dalej, wiedz, że marudzę, choć jestem świadoma tego o ile trudniej masz Ty, która jeszcze musisz do tego pracować z domu. I Ty, która potem musisz jeszcze robić za nauczycielkę własnych dzieci. Przytulam mocno i trzymam za Ciebie kciuki, żebyś znalazła w sobie siłę i przestrzeń na przeżywanie słabości. A może pomoże Ci już sam fakt mojego marudzenia? Mi pomogło dwa dni później 😉 Tak czy owak – przeklinam w tym odcinku bardzo! Za co z góry przepraszam! I zapraszam do siebie. Choćby wirtualnie. Bo jeśli czujesz się fatalnie, to napisz mi o tym. Pod odcinkiem, albo w mailu czy wiadomości prywatnej. Możesz mi się też nagrać. Możesz się wyżalić, wyrzygać, pomilczeć. W każdym razie znaleźć swój wentyl, odnaleźć względny spokój. To co, gotowa na moje „wykipiało”?
[Czas słuchania: 38 min]
Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.
Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:
🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A 🎧 Google Podcasts: 🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh 🎧 TuneIn: 🎧 YouTube:Transkrypcja odcinka:
No to wykipiało! Wykipiało i ulało się. Po 3 tygodniach samoizolacji, pomimo pozytywnego nastawienia… Nie byłam pewna, czy w ogóle to puszczać jako odcinek, bo nagrywanie się również wtedy, gdy jest mi źle, to po prostu mój wentyl, mój sposób na radzenie sobie z frustracją, z trudnymi emocjami. Bardzo szybko zorientowałam się jednak, że nie jestem wcale sama; że masa z nas przechodzi ciężkie chwile, że ma dość, że ma doła, kryzys; że wcale nie jest różowo i to w zasadzie bez względu na to, czy możemy wyjść na ogród, czy nie; czy na balkon, czy nie; i ile dzieci jest na stanie; i że nie nadaje się to na InstaStories, jak sterta wreszcie przeczytanych książek czy upieczony w tym dodatkowym, ponoć wolnym czasie, świeży chleb albo własnoręcznie dokończony tkany dywan… Dlatego stwierdziłam – a co tam! Jeśli komukolwiek miałaby pomóc ta świadomość, że nie jest sam, to warto. Puszczam! Niech sobie ze mną ta osoba popłacze, czy się ze mną albo ze mnie nawet pośmieje… A reszta? No cóż. Przecież nie musi słuchać obowiązkowo tego odcinka!
Jeśli jednak zdecydujesz się słuchać dalej, to wiedz, że marudzę, choć jestem świadoma tego, o ile trudniej masz Ty — Ty, która jeszcze musisz do tego pracować z domu; i Ty, która potem musisz jeszcze robić za nauczycielkę własnych dzieci. Przytulam mocno i trzymam za Ciebie kciuki, żebyś znalazła w sobie siłę i przestrzeń na przeżywanie słabości. A może pomoże Ci już sam fakt mojego marudzenia? Mnie pomogło dwa dni później. Tak czy owak — przeklinam w tym odcinku bardzo, za co z góry przepraszam! I zapraszam do siebie. Choćby wirtualnie. Bo jeśli czujesz się fatalnie, to napisz mi o tym. W komentarzu pod odcinkiem albo w mailu czy wiadomości prywatnej. Możesz mi się też nagrać. Możesz się wyżalić, wyrzygać, pomilczeć. Whatever Works! W każdym razie znaleźć swój wentyl, odnaleźć względny spokój. To co, gotowa na mój?
Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!
Źle mi jest. Jest mi źle. Zamknęłam się w piwnicy. Pranie czeka, aż wyciągnę je z pralki, którą mam w piwnicy, zaniosę na górę i rozwieszę. Dziecko śpi. Mąż sobie zje kolację sam, a ja sobie siedzę tutaj, bo stwierdziłam, że od bardzo dawna nie miałam chwili wyłącznie dla siebie. Jest mi naprawdę beznadziejnie i wiem, że inni mają gorzej, że mogłoby być gorzej, ale w tej chwili… dupa, kurwa. Nie czas na to, żeby mnie w tej chwili i w ten sposób pocieszać. Bo to jest trzeci tydzień zamknięcia w domu i ogólnie mi bardzo pasuje, że wszystko zwolniło; że zwolnił świat. Wiesz dlaczego? Bo stwierdziłam, że i tak nie nadążam za wieloma rzeczami i może teraz sobie nadrobię. Uświadomiłam sobie przed chwilą, po całym dniu kiedy, kurwa, próbowałam nadrobić cokolwiek dzisiaj cały dzień i zobaczyłam, że biegam, kurwa, jak ten chomik w tym kółku i że jak odkurzyłam wszędzie — w zasadzie mam robota, który odkurza, ale jak już on wszędzie wszystko odkurzył; oczywiście na raty, bo się nie da w całości jednego dnia całego mieszkania, kurwa, odkurzyć, jak dziecko jest w domu i mąż w office w pokoju gościnnym; jak już wszystko odkurzyłam na raty — to, kuźwa, musiałam odkurzać jeszcze raz, w kuchni, bo coś tam, normalnie, bo życie.
Rano mąż zajął się przez chwilę Soraiyą, bo w końcu wstaliśmy troszkę wcześniej, nam ta zmiana czasu letnia jakoś nie wychodzi i budzimy się na pół godziny przed rozpoczęciem pracy mojego męża, więc z tej godziny rano, którą miałam wcześniej, godziny dla siebie, kiedy to Bolo zabierał Soraiyę na plac zabaw, teraz kiedy jej nie zabiera nigdzie, bo nie może, ale przynajmniej się nią zajmuje, to zostało mi, kurwa, nic. Dosłownie w ciągu całych tych trzech tygodni miałam trzy godziny dla siebie. Trzy. Trzy razy, kiedy to mój mąż miał przerwę w pracy. Za każdym razem po godzinie, kiedy ja mogłam skorzystać z faktu, że on jest w domu i zostawić go w domu z młodą i wyjść na zakupy. Zakupy, których nie potrzebowałam. Rossmann i coś. Ale wyjść z domu. Trzy godziny, kurwa, na trzy tygodnie i to jeszcze wyrwane. To też na zasadzie pędu, szybko, do tego jednego sklepu po dwie rzeczy i wracaj z powrotem, bo on przecież ma call za chwilę. Ja nie zarzucam mu tego, bo wiadomo, że każdy ma trudną sytuację w tej chwili. Wiadomo, że praca i że musi być. To nie chodzi o obwijanie nikogo, ja stwierdzam tylko fakt.
Z tej godziny dziennie rano zostały mi trzy godziny. Mało tego, Soraiya miała iść do przedszkola od kwietnia. Snułam plany co zrobię z tymi dodatkowymi dwiema godzinami wolnymi w ciągu dnia. Miałam nadzieję, że nadrobię wtedy i teraz jest właśnie tak jak jest. Nie mam naprawdę siły dzisiaj. Jakoś mnie to wszystko przerosło, bo zauważyłam, że jak mam wieczór dla siebie, to nagrywam podcast, bo to jest jeden wieczór w tygodniu. Mało tego, ostatnio stało się to tradycją, właśnie na kwarantannie, że nagrywam we wtorki wieczór, w nocy, kiedy jestem już zmęczona, kiedy mam wrażenie, że mi nie wychodzi, że chciałabym nagrywać od nowa, ale już jest środek nocy i muszę jeszcze złożyć ten odcinek i go wrzucić w Sieć. A nie chcę odpuszczać, więc to pójdzie. I to jest ten jeden wieczór, kiedy po prostu mam wolne, a i tak robię… Ja wiem, coś co lubię, ale to nie jest dla mnie samej, dla siebie. Znowu nie mam kurwa tego czasu sama dla siebie, którego potrzebuję jak powietrza po prostu.
Dopiero co dzisiaj nagrywałam o tym, jak ciężko mieć pusty kubeczek, bo nie ma z niego jak nalewać i że trzeba go czymś zapełnić. O tym dziś nagrywałam w odcinku: „Czy warto mieć dzieci?”. Zauważyłam, że jest mi tak cholernie ciężko właśnie przez to, że ja z siebie tylko daję i daję i nie mam kiedy napełnić. Teraz jest taka sytuacja jaka jest. Bardzo zazdroszczę osobom, które nie mają dzieci w tej chwili, dlatego że… Słyszysz mój głos, przepraszam. Wiem, że Wy zazdrościcie mi czegoś innego z kolei, natomiast wszystkie mamy mnie zrozumieją. Ten czas, kiedy świat zwolnił, kiedy jest szansa na to, żeby nadrobić rzeczy, na które nie miało się czasu: poczytać sobie książki, zrobić porządek w szafie. A ja, kurwa, siedzę w tej mojej piwnicy, którą jakimś cudem udało mi się posegregować, żeby zrobić wyprzedaż garażową, bo mam od cholery ciuchów: własnych, męża i jeszcze więcej Soraiyi. Mam mnóstwo bibelotów.
Jakimś cudem przez miesiące udało mi się przejrzeć moje szafy, odgruzować dom w poczuciu takiej potrzeby uzyskania z powrotem kontroli nad moim życiem; nad tym, żeby wiedzieć, co mam w domu, co mam w których szafkach; że to jest czyste, potrzebne i używane; że tam nie ma żadnych klunkrów, jak to mówią w Poznaniu — niepotrzebnych, zaśniedziałych; i że nie jest tak, że wszędzie dookoła mnie jest bajzel i jakieś starocie. Nie wiem, jakim wysiłkiem to zrobiłam; też po nocach. I to wszystko tu wisi. Nie mam kiedy, kurde, porobić zdjęć temu wszystkiemu, powstawiać to do Internetu, powysyłać ludziom za bezcen. Niech to ktoś ode mnie po prostu weźmie! Nie mam kiedy tego zrobić. Teraz nadchodzi taki czas jak właśnie kwarantanna, gdzie ludzie takie rzeczy robią. Ja, kuźwa, naprawdę… Jak ja bym chętnie… Ja właśnie sobie dzisiaj uświadomiłam, że ja nie wiem, po co… Znaczy mój dzień upływa mi na sprzątaniu i takich codziennych obowiązkach. Rano wstaję i…
Dzisiaj wstałam szybko. Mąż zajął się na chwilę Soraiyą, bo wstaliśmy pół godziny wcześniej, więc ja postanowiłam, że szybko odkurzę w jego pokoju. Wstawiłam tam wcześniej Roberta. Robertem nazywam nasz robot-odkurzacz. Wcześniej musiałam wszystko pozabierać z podłogi, powkładać trochę wyżej, żeby on mógł sobie swobodnie wszędzie jeździć. W tym pokoju gościnnym też stoi pranie, więc wyciągnęłam to pranie, zaczęłam je składać. Porobiłam takie rzeczy… Dlaczego? Dlatego, że to pranie wisi tam od, kurwa, czterech dni, a kosz z praniem się znowu przesypuje. Widziałam więc, że trzeba to zrobić, że nie już zmiłuj. Zaczęłam to robić i odkurzyłam w jego pokoju. Poskładałam to pranie, poskładałam tę pościel na górze. Bo wczoraj, hurra, udało mi się zmienić pościel na łóżkach. On później poszedł do pracy, a ja w tej piżamie chodziłam do pierwszej. Nie dlatego, że chciałam, tylko dlatego, że trzeba było śniadanie przygotować, naczynia wyciągnąć ze zmywarki, później to śniadanie zjeść; a później przypilnować, żeby Soraiya zjadła cokolwiek. Później trzeba było posprzątać i ogarnąć trochę. Mam takie wrażenie, że jak będę ogarniać na bieżąco, to kiedyś będzie taki moment w ciągu dnia, kiedy ja będę miała czysto i posprzątane wszędzie. Dzisiaj sobie uświadomiłam, że tak nie ma. Ale z drugiej strony nie mogę sobie tego odpuścić. Może są ludzie, którzy potrafią tak żyć — w nieporządku. Ja odpuszczam naprawdę wiele, ale mnie po prostu strzela, jak widzę wszędzie, kurwa, bajzel; wszędzie, gdzie się nie obrócę, są rzeczy, które powinny być na miejscu pod koniec dnia, a wszędzie jest bajzel.
Jak już tu posprzątam, to znowu tam robi się bałagan. Nie mam siły do tego. Mam wrażenie, że cały mój dzień schodzi na tym, że ja po prostu chodzę wszędzie i wszystko zbieram, sprzątam. Później bawię się z Soraiyą. Ona dzisiaj się mnie zapytała w pewnym momencie, czy może coś oglądać. Ja mówię: „Bogu niech będą dzięki!”, bo chciałam żeby siedziała na tyłku i żebym coś mogła szybko zrobić. To poszłam się umyć i ubrać, a potem już był czas na obiad. Przygotowywanie obiadu, zrobiłem obiad, trzeba było go zjeść. Później trzeba było posprzątać w tej kuchni, powkładać wszystko do zmywarki i wyjść na chwilę na ten ogród, z którego się tak cieszę, że go mamy. Najpierw było namawianie: „Chodź, chodź, idziemy!”. — „Nie mamo, jeszcze jedną bajkę!”. „Chodź teraz, bo zaraz zajdzie słońce!”. — „No dobra, no dobra”. Później: „Chodź Soraiya, już wracamy z dworu do środka, zaraz będzie kolacja”. — „Nie, mamo, jeszcze troszkę”. „No chodź!”, kurwa… Nie mam siły dzisiaj, naprawdę. Nie mam siły, serio. Najgorsze jest to, że nie wiem, co mam z tym zrobić. Wiem, że potrzebuję czasu dla siebie, ale kiedy i jak.
Wydaję mi się, że dzisiaj mi się ulało dlatego, że dzisiaj Bolo miał jechać na zakupy. Minęło półtora tygodnia, odkąd byliśmy na zakupach. Stwierdziłam, że dzisiaj może jechać do tego Lidla. Poprosiłam go jeszcze, żeby nie robił tego, jak ja będę ją usypiać, tylko potem — jak ja już wyjdę z tego pokoju. Właśnie dlatego, żebym miała chwilę, kiedy nikogo, kurwa, nie ma w domu, gdy jestem sama. Sama. Okazało się, że skrócone są godziny urzędowania Lidla i jest w ogóle bardzo późno i on pojedzie jutro rano. Ja to rozumiem, ja go nie obwiniam. Ale chyba to przelało czarę goryczy, bo już na takim wkurwie usypiałam Soraiyę… Miałam nadzieję, że szybko zaśnie i nie wyprowadzi mnie coś jeszcze bardziej z równowagi.
Wyszłam od niej z sypialni i powiedziałam Bolowi, że idę po pranie i że muszę chwilę pobyć sama, bo już dawno tego nie miałam. Ale jak miałam zeszły weekend na chwilę, bo Bolo zabrał Soraiyę do ogrodu, bo była ładna pogoda, to wykorzystałam tę okazję… Nie wiem, powiedz mi, może głupio zrobiłam, ale wykorzystałam tę okazję, żeby wreszcie wszędzie podłogi umyć, bo kiedy ja to mam zrobić. Faktycznie to brzmi, jakbym była pedantką, ale, kurwa, nie jestem! Lubię porządek i nienawidzę, jak jest bałagan. Ale często mam bałagan i brudno w domu. Kupiłam sobie parownicę Kärchera i nie mogę się doczekać, kiedy ją dostanę. Bo my mieszkamy w takim starym mieszkaniu i ja wielu rzeczy nie mogę doczyścić. Zresztą nie próbuję nawet, bo po prostu wiem, że nie będę latać ze szmatką i octem, czy z jakimiś innymi specyfikami, i szorować fugi. Nie o to mi chodzi. Nagle sobie uświadomiłam, że to jest coś, co faktycznie pozwoli mi wyczyścić stare poplamione drzwi. Przecież ja w życiu drzwi nie wycierałam, no bo po cholerę, ale tam jest taki brud już nagromadzony od… Weź, w ogóle wstyd mi nawet mówić. No i ta parownica jest po prostu czadowa. Nie dość, że mi to umyje, wyczyści pod ciśnieniem tą parą, to jeszcze będzie to higienicznie czyste, bo wybije mi wszystkie bakterie, czy tam prawie wszystkie. Fajnie więc, bo sobie nią przelecę blat w kuchni… Widzę, że ten cały syf po prostu z tych szpar dookoła kuchenki, dookoła zlewu, wszystko to sobie wydmucham i wyczyszczę. No i tak sobie dzisiaj znowu leżąc, karmiąc Soraiyę i usypiając ją, pomyślałam, że kiedy ja to zrobię? Kiedy, jak ja właśnie w czasie, kiedy Bolo w weekend zabiera ją tutaj przed dom; gdy ja i tak mam lepszą sytuację niż wiele z was, bo nie macie ogródka, kurde, i nie macie gdzie wyjść z dzieckiem; to jest wtedy ten czas taki wyrwany, kiedy ja na gwałt, o rety, szybko, mogę jeszcze puścić Robercika, żeby wszystko ogarnął, a później ja porządnie przelecę mopem. I łazienkę pozmywam, i podłogi. To kiedy ja znajdę czas na to, żeby pobawić się dodatkową rzeczą i sobie „parować”, kuźwa? Chyba jak to całe szaleństwo z tą kwarantanną się skończy i z tym wirusem i Soraiya pójdzie do przedszkola. Kurwa, kolejny projekt na przedszkole.
Ja przepraszam, że tak przeklinam, to jest chyba jedyny odcinek, kiedy tak po prostu daję ujście emocjom. To jest mój wentyl i nie wiem, czy się da tego słuchać w ogóle. Nie wiem, czuję czasami takie, faktycznie, wyrzuty sumienia, bo mam tylko jedno dziecko, mam zajebistą sytuację… Ale to znaczy, że co; że ja naprawdę nie mogę być sfrustrowana? Że nie mogę mieć źle, bo inni mają gorzej? Może coś robię nie tak. Nie wiem, co powinnam robić. Znaczy, wiem z jednej strony i Bolo mi to powtarza, że ja powinnam częściej odmawiać Soraiyi. Dzisiaj na tym ogrodzie przecież rozwieszałam ten hamak dla siebie. Soraiya ma huśtawkę, piaskownicę, kurde, za chwilę będzie miała trampolinę — może to mnie uratuje, i ma jeszcze kuchnię błotną i naprawdę bardzo rzadko się zdarza, że mogę się położyć w tym hamaku.
Ostatnio rozmawiałam właśnie na WhatsAppie z przyjaciółką i relacjonowałam jej: „O! Położyłam się na hamaku; ciekawe, ile sobie poleżę. Czas start!”. Były to dwie minuty. Po 20 minutach, dodajmy, bujania Soraiyi w huśtawce. No właśnie i to jest chyba błąd, bo ona… Bolo też mówi: „Chodź, chodź do taty!” jak jest z nią?! Nie! On mówi, że nie; że on teraz chce sobie poleżeć. On się z nią bawi wtedy, kiedy on ma na to ochotę, a nie wtedy, kiedy ona. A jestem na jej zawołanie za każdym razem. Nawet jeśli mówię, że chcę coś teraz zrobić czy chwilę poodpoczywać, to nie potrafię tego przeciągnąć. Zresztą, ja sobie myślę, że co to jest za przyjemność, jeśli ja chcę sobie odpocząć i muszę o to walczyć przez 5-10 minut. Co to jest — leżenie w hamaku i zamiast odpoczynku, którego chcesz, po który tam przyszłaś, to musisz, kuźwa, wojować z ryczącą pewnie i ciągnącą cię za rękę trzylatką, bo ona chce i masz teraz przeciągnąć. To chyba powinno się przeciągnąć, ale to jest tak, kurwa, cholernie trudne właśnie z tego względu, że nie masz siły. Bo ty potrzebujesz wypoczynku i o ten wypoczynek, chyba przyszły, musisz walczyć dziś. Nie wiem.
Oczywiście moje dziecko ogląda teraz dużo więcej telewizji niż przed kwarantanną. Ja za to za długo siedzę w Internecie. To jest chyba taki zastępczy, właśnie…. Mam wrażenie, że to jest taka próba spędzenia czasu samemu ze sobą, bez jakiegoś większego sensu. Nie przeznaczonego na coś typu, właśnie, sprzątanie mieszkania, robienie prania, tylko takiego mojego. Siedzę sobie z telefonem, bo co, kto mi zabroni. No, tylko że nie wiem, czy o to mi chodzi; chyba nie. W każdym razie naprawdę mam wrażenie, że to jest takie bez sensu… Dopiero co wyprałam wszystko z tego cholernego, kurde, pojemnika na pranie i wszystko już kipi znowu. Ja nie jestem w stanie tego pojąć, jak to działa. Ja nie nadążam, po prostu nie nadążam. Jak jedno się, wiesz… To jest takie gaszenie pożarów wszędzie. A jeszcze w międzyczasie się zajmuj dzieckiem, jeszcze w międzyczasie zajmij się sobą.
Nie wiem, nie ogarniam, nie daję rady i żałuję strasznie. Mam wrażenie, że ja — taka ekstrawertyczka; osoba, która czerpała naprawdę zawsze energię z bycia z innymi ludźmi; z chwilą przyjścia na świat dziecka potrzebuję dużo samotności, żeby odzyskać jakąkolwiek równowagę. Żeby odzyskać jakąkolwiek siłę i energię, potrzebuję po prostu samotności, bycia samemu. Stałam się jakoś, chyba, introwertyczką po prostu. Nie wiem; nie wiedziałam, że to się da, że to się może zmienić. Mam wielką potrzebę bycia sama ze sobą, żeby nikt do mnie nie mówił, żeby nikt mnie nie dotykał i jednocześnie też potrzebuję tego czasu, żeby… Albo potrzebuję dodatkowego czasu, ale to też się da zrobić tylko w samotności, żeby właśnie pielęgnować przyjaźnie, żeby się ponagrywać dziewczynom; co u nich. Moim przyjaciołom, przyjaciółkom… Odkąd jesteśmy na kwarantannie, odkąd jesteśmy w domu, w ogóle już tego nie robię. Przesyłamy sobie tylko jakieś linki, czasami jakieś zdjęcia. To wszystko. Już się nikomu nie nagrywam. W ogóle. Dziwne to jest, bo w sumie zastanawiałam się, na czym to polega. Bo wydawało mi się, że nic się nie zmieniło. Owszem, wychodziłam codziennie z Soraiyą na spacery. Na godzinę to chyba nie, ale na 2-3 godziny. Jakoś ten dzień, to co zostawało z niego, był taki, chyba, bardziej skondensowany. Może dlatego się wydawał taki bardziej sensowny? A teraz niby tego czasu mam więcej, ale on jest w domu i on jest taki… No właśnie, jaki? Może miałam za duże nadzieje, że coś zrobię dodatkowo, a tu nic. To mnie chyba najbardziej boli, że chyba ten czas, który jest wyjątkowo zły; oczywiście, bo tutaj absolutnie go nie gloryfikuję, tylko próbuję z niego wydobyć coś dla siebie; gdzie świat zwolnił, gdzie chyba naprawdę miałam olbrzymie nadzieje, że mogę coś zrobić dla siebie, dla nas; że wreszcie zrobię coś, na co nigdy nie miałam czasu; nadgonię. No właśnie sobie uświadomiłam dzisiaj, że dupa, że nie nadgonię. Czuję, że będzie gorzej, bo dodatkowo wyczerpuje się mój kubeczek. Zrobił się pusty i jeszcze nie mam jak go zapełnić. Nie wiem.
Dodatkowo zauważyłam, że takie nastroje mi się pojawiają głównie wtedy, gdy się nie wysypiam. Soraiya co prawda nadal budzi się raz w nocy i raz nad ranem, ale cóż. Po trzech latach nieprzespanej ani jednej nocy chyba do tego przywykłam. Chodzi o to, że ja znowu bardzo późno chodzę spać — koło 2:00, gdzie moim absolutnym maksem powinna być północ. Ale chodzę koło 2:00, bo znowu coś szperam w Internecie, bo chyba tak na gwałt próbuję zdobyć jakiś taki czas, właśnie, mój. Bez sensu jest ten czas, bo właśnie jest taki przebimbany. Czasami, oczywiście, robię rzeczy, na które nie miałam czasu wcześniej. Odzywam się do ludzi, do których miałam się odezwać już dawno temu, bo mają ze mną jakiś tam biznes. Albo gdy komuś nie odpisałam od tygodnia, albo coś. To nadrabiam. No ale oprócz tego, to kiepsko.
Nawet, kuźwa, odkryłam wczoraj nowy podcast, który już Ci reklamowałam. Fajny chłopak gada. „Niuniu podcast”. 20 minut trwa odcinek, czyli niedługo, najczęściej koło 20 minut czy 30. Do tego często jeszcze chętnie słucham, czy chcę słuchać, podcastów z Gazety Wyborczej, które są codziennie. Krótkie. À propos krótkich podcastów, lubię też podcast „KRÓTKO” — też właśnie dlatego, że ma krótkie odcinki, a ja za to, jak na złość, robię coraz dłuższe. I wkurza mnie to, że nawet najkrótszych odcinków nie byłam w stanie nigdy, kurde, do tej pory odsłuchać w całości za jednym, kurde, razem. Nigdy, nawet jak się, kurwa, zamknę w łazience. Z różnych przyczyn. Nie wiem, jak to jest. Nie wiem, jak mój podcast, ale wszystkie podcasty których słucham, są na tyle ciche, albo niewystarczająco głośne, że nawet jak mam na full nastawiony telefon, z którego słucham podcastów, to jak myję zęby szczoteczką elektryczną czy woda leci z kranu, ja nie jestem w stanie słyszeć. Tak że muszę, niestety, wyłączać. Ale o co mi chodzi — to jest jedna kwestia, techniczna. Druga kwestia — gotuję obiad, kurwa, to nawet te 15 minut. Nawet jak Soraiya, kurde, ogląda bajkę, bo jej włączam, żeby mieć chwilę dla siebie, to nawet, kurwa, tego nie mam w jednym ciągu, bo zawsze coś jest, zawsze coś jest: „Mamo, piciu; mamo, siusiu; mamo, nie ta bajka, bo ona już leciała, a tej bajki nie chcę”, a kurwa coś tam. Ja nie wiem! A do tego zdaję sobie sprawę, że moje dziecko jest mega spokojne. Ani jakoś nie rozpierdziela wszystkiego, że jak wejdę do pokoju, to go nie poznaję. No, tylko jak czasami się bawi z tatą, ale to rzadko bardzo, i często po sobie wtedy sprzątają. Ja tak nie potrafię — robić takiego bajzlu, że wszystko wysypuję. Nawet teraz mi nie jest lepiej. Troszkę.
Ciężki to czas. Wiem, że ty nie masz łatwiej. Wiem, zdaję sobie z tego sprawę i mam nadzieję tylko, że może ten odcinek się przyczyni do tego… Nawet nie wiem jeszcze, czy go wrzucę, bo nie wiem, czy to się w ogóle da słuchać i po co to komu. Teraz myślę, że może niejedna z Was, które mnie słuchają, poczuła ulgę, że ma tak samo, że nie tylko ona tak ma. Mam nadzieję, albo nie wiem… Nie wiem. Zwykle nagrywałam się moim przyjaciółkom, gdy mi było źle. Teraz też to robię, w takiej formie po prostu. No chyba wiesz, że nie potrzebuję żadnego pocieszenia i będzie lepiej, i tak dalej, zobaczysz, albo „inni mają gorzej”… To już w ogóle jest straszne, bo co to mi ma dać? Chyba potrzebowałam po prostu sobie to poukładać i uświadomić czego potrzebuję, a czego nie. Jeszcze potrzebowałabym planu działania, ale nie jestem w stanie obecnie żadnego z siebie wykrzesać. No, póki ta kwarantanna jest, a nie wiem, ile jeszcze potrwa; to nie wiem, co by miało się zmienić. No, mąż pracuje, wiadomo. Pracuje z domu, ale pracuje, więc zamyka się w pokoju i go nie ma. Wychodzi raz na jakiś czas i robi sobie kawę, a potem wraca. Uśmiechnie się do nas. Fajnie wiedzieć, że jest w domu. To jest dla mnie naprawdę super — mogłoby tak być częściej, nawet po kwarantannie. Natomiast nie wiem, co mam zrobić w tym czasie, żeby było jakoś tak… Nie wiem, znośniej? Żebym nie przeżywała takich frustracji, wiesz. To mnie po prostu… No dobra, muszę chodzić wcześniej spać, to na pewno. Ograniczę Facebooka, bo jestem wtedy nieefektywna. Muszę jakoś go ograniczyć do jakiejś, nie wiem, godziny dziennie, albo używać o konkretnych porach w ciągu dnia… Tak myślę sobie na bieżąco i na głos teraz. Wiesz, nawet to jest takie… Nawet jak ogarnę dom rano, to jest to bez sensu. To znaczy jest to z sensem, ale to jest takie deprymujące dla mnie, bo to jest naprawdę taka praca… Chciałam powiedzieć „Achillesa”. Praca Syzyfa. Nie mam, ale bym chciała tak mieć, no chociaż raz, żeby było posprzątane całe mieszkanie. Raz, i bym widziała, że przez jeden dzień, przez, kurna, dobra, przez pół dnia, jedno popołudnie, mam wszystko czyste. I łazienki posprzątane, i wyprane mam. Już chuj z wyprasowaniem. Mam wyprane wszystko, wyczyszczone, wysprzątane. Pochowane wszystko w lodówce, wiesz, uzupełnione, pozmywane i sobie usiądę, i wtedy pomyślę – mogę odpocząć albo: „Co bym teraz zrobiła. Coś fajnego obejrzę sobie na Netfliksie”. Nawet nie wiem, co teraz leci. Kupujemy projektor by the way; mam nadzieję, że będziemy właśnie coś oglądać wieczorami. No tak, dobra, ponarzekałam, nadal do niczego nie doszłam. Do tego, że trzeba o siebie dbać, że ja muszę o siebie dbać, bo po prostu zwariuję i to będzie z konsekwencjami dla całej rodziny, a nie chciałabym tak. No, źle mi z tym. Źle mi z tym. Kwarantanna może trwać jeszcze bardzo długo i zdecydowanie wolałabym, żeby wyciągać z niej to, co najlepsze, a nie, żeby działała destrukcyjnie.
Chleb, kuźwa. Chciałam upiec chleb. Teraz mi się przypomniało, rozumiesz? Chleb chciałam upiec, jak wszystkie my: Polki, Rumunki, kurde, w czasach kryzysu. Jak to powiedziała Kwiatkowska z „Czterdziestolatka”: „Co robi Polka w czasie kryzysu? Piecze szarlotkę.”. Szarlotki nie upiekłam, ciasteczka kruche mi nie wyszły, ale tak sobie myślałam, upiekę chleb. Nawet drożdże zdobyłam, tak, bo w Rumunii też nie ma drożdży. No właśnie dlatego. No i tak myślałam, że może w weekend. Jest, kurna, czwartek Teraz się nagrywam w czwartek. No, nie wiem, nie wiem, kiedy go upiekę. Zresztą śmiać mi się chce, bo Kuba, właśnie z podcastu Niuniu, piecze chleb. Nie tylko, ale widziałam na zdjęciu. Po prostu jest tak wspaniały, ten chleb, tak pięknie wygląda, że miałam ochotę go od razu zjeść; taką grubą pajdę tego chleba z masłem. Taką grubą warstwą masła i solą. I poprosiłam go o przepis, i on mi wysłał ten przepis na chleb na zakwasie, taki wiejski, po prostu. Przysłał tak jak poprosiłam, żeby przysłał przepis jak dla blondynki. I przesłał mi wszystko, każdy krok. Ja porównałam to sobie z tym przepisem, który mam. Taki łatwy, szybki przepis. Mam nadzieję, że mi wyjdzie. Na drożdżach. Chleb z ziarnami, szybciutki, raz-dwa, i podobno wychodzi. I tak przeczytałam ten jego przepis i to jest naprawdę taka sztuka… Ten chleb jest wymuskany; ten chleb z jego przepisu to jest taki chleb, gdzie wkładasz w niego duszę, wkładasz w niego czas, serce; on najpierw sobie leżakuje, a to zakwas trzeba najpierw zrobić, a później ten zakwas dojrzewa, a potem to ciasto dojrzewa, później je zawijasz w taką sakiewkę, kurna, odkładasz… Później on sobie leżakuje jeszcze całą noc w lodówce. Następnego dnia w koszyczek wkładasz… Cały proces. I to jest genialne. Ja uwielbiam takie rzeczy, bo to jest taki rytuał i faktycznie ten chleb ma wtedy olbrzymią wartość. Ale tak sobie pomyślałam: „Kuźwa, ja od tygodnia zabieram się za chleb, który robi się 10 minut”. Mało tego, myślę sobie, siedząc w tej piwnicy, że mam tutaj maszynę do chleba, która stoi tutaj, bo jest na sprzedaż. Wszystko, co mam tutaj w piwnicy, jest na sprzedaż. Myślałam, że ją przyniosę może do góry, ale po co. No i tak się zastanawiam, czy mówić Kubie o tym, bo Kuba nie ma jeszcze dzieci. I tak myślę, że po co, kiedy ja to zrobię… Jak to moja mama mówi: „Na emeryturze chyba!”. No i chyba tak. U mnie to „na emeryturze” znaczy, gdy Soraiya pójdzie do przedszkola. Kuźwa, kiedy to będzie? Kiedy to będzie?!
Wiem, że inni mają gorzej, wiem. Asiula, kochana moja, posłała dziecko do przedszkola na dwa tygodnie przed pandemią. Rozumiesz? Dziecko pochodziło dwa tygodnie do przedszkola, cały ten proces adaptacji, te ryki, te różne fazy. Dziecko w końcu się przyzwyczaiło, potem miało nawrót tej fazy płaczu, że chce jednak do mamy. A ona zaczęła właśnie nową pracę. Dwa tygodnie dziecko pochodziło do przedszkola, ona miała te wspaniałe dwa tygodnie jeszcze w miarę dla siebie, gdzie narobiła parę rzeczy i później zaczęła pracować. „Pracować” — to znaczy poszła do nowej firmy, miała przez tydzień szkolenie, później tydzień popracowała i później przyszła kwarantanna. Ona nie wiedziała co ma robić. Oczywiście nie ma szans, żeby pracowała z dzieckiem w domu. A jeszcze ona ma taką pracę, że ona musi się naprawdę skupić. Nie ma szans, żeby się zamknęła w pokoju, kiedy jej mąż też pracuje, by the way, z domu. Ale nawet gdyby nie pracowała, to ona nie jest w stanie utrzymać tego dziecka nawet przez 7 godzin, przez 4 godziny, kurwa, w jednym ciągu. Bo Asia tak myślała, że może by sobie dwie godziny przed jej obudzeniem wstała i popracowała przez dwie godziny; później kolejne dwie godziny, jak ona już pójdzie spać… No a pozostałe 4 godziny to może jakoś… No nie da się, kuźwa, nie ma bata. Ona już więc wiedziała, że nie da rady ani bez opiekunki, ani z nią. Dało radę coś z firmą załatwić, choć to też głupio, skoro dopiero jest na próbnym. Ale wiadomo, że to jest dla wszystkich trudna sytuacja i ona chciała pracować. Jedyne co się udało zrobić, to po prostu zawiesić kontrakt. Zatem ona jakby jest zatrudniona, ale jakby na bezpłatnym urlopie i to trwa do dziś. No i dlatego mówię, że wiem, że inni mają jeszcze gorzej. Są dziewczyny, które muszą pracować bez względu na wszystko i nie mają zawieszonej umowy. I muszą być z tymi dziećmi. Nie wiem, dziewczyny, nie wiem. Myślę, że to jest po prostu jakiś dramatycznie trudny czas dla wszystkich, ale… No nie wiem. Każdy ma inny krzyż do noszenia. Single przeżywają pewnie mocniej swoją samotność, w dwójnasób. Z kolei rodziny muszą się zmierzyć ze sobą nawzajem, rodzice z dziećmi. To naprawdę nie chodzi o to, że… Zresztą, nie będę ci mówić, bo ty, która masz dziecko, wiesz, o czym mówię. A ten, który dziecka nie ma, nie zrozumie. Tak samo, jak ja nie zrozumiałam, bo myślałam… No, nieważne.
Słuchaj, gadam już 30 minut. Dziękuję, że słuchasz. Chyba mi trochę lepiej, jeszcze tu chwilę posiedzę. Dobrze było to z siebie wyrzucić. A teraz nie wiem, która jest godzina. Już dziesiąta, nie? No, na szczęście jest posprzątane, bo zdążyłam posprzątać. Nie wiem. Może otworzę paczkę chipsów, może coś fajnego sobie obejrzę. Kurde, jeszcze trochę w łazience sobie pobędę. Lubię być sama w łazience, dłużej, i schodzi mi w niej strasznie długo. Nie dlatego, że muszę, tylko dlatego że mam potrzebę nadrobienia tego czasu. Zrobienie czegoś dla siebie… A i właśnie! Do tego wszystkiego, z tego braku czasu, to jeszcze mam paznokcie niezrobione, fatalne… Zarośnięte paznokcie, odrosty oczywiście na pół metra, bo fryzjer nie… Dodatkowo jest genialnie. Jestem zapuszczona fizycznie, a psychicznie wydrenowana do cna. Fajnie jest: kwarantanno trwaj, świecie bądź zatrzymany, a wirusie szalej. Oby się nie sprawdziło. Życzę ci, żebyś miała lepiej, żebyś umiała napełnić swój kubeczek, żebyś umiała złapać równowagę, w jakiejkolwiek sytuacji nie jesteś. No i co, i żeby tutaj zaświtał jakiś plan na siebie i żeby zadziałał, przede wszystkim. Tak nam dopomóż korono, amen. Miłego dnia i do usłyszenia, pa pa!