Jak mnie wkurza technologia! Wkurza na maksa!! Czy to już technofobia? A może technostres? Tego nie wiem… Ale opowiem Ci o wszystkim, co mnie denerwuje w Instagramie, w update’ach wszelakich i w tym, że nie mogę normalnie porozmawiać z człowiekiem, tylko z jakimś IVR’em… albo z botem, a ja się nie zorientowałam…⁣ Dlaczego mnie to tak wkurza? Nie wiem… Może Ty wiesz?… wdech… wydech… śmiech!⁣ Zapraszam do słuchania nowego odcinka!⁣

[Czas słuchania: 41 min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts:
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn:
🎧 YouTube:

Transkrypcja odcinka:

Dziś kolejny odcinek. Mocno emocjonalny. Emocjonalny, bo wkurza mnie technologia; wkurza na maxa. Czy to już technofobia? A może Technostres? Tego nie wiem. Opowiem Ci o wszystkim, co mnie denerwuje w Instagramie, w update’ach i w tym, że nie mogę normalnie porozmawiać z człowiekiem, tylko z jakimiś IVR-em. Dlaczego to mnie tak wkurza? Tego nie wiem. Może Ty wiesz? Wdech, wydech, zapraszam do słuchania nowego odcinka.

Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

Cieszę się, że znowu jesteś. Mam nadzieję, że podobał Ci się mój odcinek, bo mi bardzo. Tutaj muszę zrobić znowu taki disclaimer, bo jeśli uważasz albo oczekujesz, że ten odcinek również będzie się składał z dziesiątków różnych scen z mojego życia i będzie złożony z różnych efektów dźwiękowych, to muszę powiedzieć Ci, że otóż nie. Ten odcinek był wspaniały i sprawił mi wiele radości, ale zabrał mi też masę czasu. Każdy odcinek musi być troszkę inny, dlatego ten nie będzie taki sam jak tamten. Ten będzie z serii nagrywanych emocjonalnie i chyba w jednym kawałku, bez cięć, bo jest już późno. Bardzo chcę nagrywać takie odcinki jak ten ostatni, z którego jestem bardzo dumna, natomiast musi to  troszkę poczekać do czasu, kiedy Soraiya pójdzie do przedszkola. Dlaczego? Bo wymaga dużo pracy przy komputerze z technologią właśnie, a ja mam tak, że jak w końcu załapię to ok, ale ja do nowości to raczej tak jak do jeża. W ogóle mamy 4 Alexy i jedna z nich jest nowa. Pojawiła się w pokoju gościnnym. Ja jeszcze nie korzystałam z niej w ogóle. W pokoju gościnnym jest teraz biuro Bola, z okazji pandemii. Tutaj pojawia czwarta Alexa, ale zostały nam dwie w dużym pokoju. Jedna to była nasza pierwsza, służąca głównie za głośnik; a druga jest z ekranem i świetnie się sprawdza w sytuacjach, kiedy Bolo wylatuje gdzieś służbowo i Soraiya rozmawia z nim przez ten ekran. Albo czasami Bolo z młodą są w ogrodzie i do mnie dzwonią przez ten ekran, pytając się, czy mogą przyjść. Takie to. Mamy jeszcze czwartą, która jest w kuchni. Z niej korzystam ostatnio dość często. Dyktuję jej listę zakupów; czyli w trakcie jak zauważam w kuchni, że coś mi się kończy, to mówię jej, żeby dodała coś do listy zakupów. Pytam ją o pogodę, a to w ogóle wszystkie nasze Alexy pytam o pogodę. Włączam radio. Włączam i wyłączam nią światło w dużym pokoju albo na przykład mówię, żeby włączyła wszystkie światła w mieszkaniu. Używam jej, gdy gotuje jajko, żeby mierzyła czas i to wszystko. Tyle korzystałam z tej dobroczynności sztucznej inteligencji, która ma po prostu nieskończone możliwości, ale jakoś na razie tyle mi wystarcza. Generalnie mam w ręce cały czas telefon, non stop wiszę na Facebooku, na WhatApp. Lubię korzystać z Google Photos, bo inaczej zapchałby mi się telefon. Tak że ja korzystam, wręcz namiętnie. Natomiast wkurzam się tak niemiłosiernie. Ale tak się wkurzam, jak mi coś nie wychodzi. Jak mnie ta technologia nie rozumie. Do Alexy jestem bardziej cierpliwa. Może dlatego, że ona jest bardziej ludzka i dlatego mam dla niej więcej wyrozumiałości. Ale głupi słownik, kurde, jak można się tak nie uczyć?! Za każdym razem, jak wpisuję „jest”, to on mi zawsze zmienia na „Dżet”, z dużej litery, rozumiesz? Nie wiem, jak długo mam już ten telefon, ale zawsze on się nie uczy. Na przykład brak żeńskich końcówek. No nie! Zawsze jak piszę: „spałam”, to on pisze: „spałem”. Zawsze, kuźwa… Taki mądry, a się nie uczy. Gdy wczoraj odpisywałam na wiadomość, gdzie ktoś wcześniej wkleił mi link do YouTube, to co chwilę włączał się ten cholerny YouTube, jak klikałam na mój tekst. Jak mnie to denerwuje! No, naprawdę to mnie doprowadza… 

Technofobia. Znalazłam ten termin przypadkiem. Nie wiem, czy on mnie dotyczy, bo ja nie stronię od nowych technologii, ale dzisiaj przeczytałam też nowe słowo: technostres i to może to. Mnie to doprowadza do białej  gorączki; wkurza mnie, gdy technologia robi coś za mnie., bo niby wie, co ja chcę. Rozumiesz? Ale ona nie wie, kuźwa, nie wie! Ale ja bym bardzo chciała, żeby ona wiedziała. Ja bym z chęcią oddała tam mnóstwo niefajnych rzeczy, żeby to urządzenie coś za mnie zrobiło, tak żeby mi było łatwiej lub żebym miała coś dane bardzo intuicyjnie. Ale najczęściej ona mnie nie rozumie. Czy ja jestem jakaś inna? Chciałam prowadzić blog. Gdy się tu przeprowadziliśmy do Bukaresztu, stwierdziłam, że zatrzymam te pierwsze chwile, te wrażenia, i stwierdziłam, że będę prowadzić blog. Zrobiłam nawet research: gdzie, na czym, bo nigdy wcześniej nie czytałam blogów ani ich nie prowadziłam. Wyszło mi, że najlepszy jest WordPress. WordPress… Ja pierdziu.. Słuchaj, wiesz, ile czasu zajęło mi, zanim ja w ogóle zrozumiałam, o co chodzi?! Ja do dzisiaj nie rozumiem, o co chodzi. Za każdym razem, gdy cokolwiek tam wrzucałam, to na maxa się wkurzałam. Nie wiem, co to są te widety. On daje masę możliwości, których ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić; jakieś podpięcia pod strony internetowe… Chuje muje za przeproszeniem, a ja nie wiem, o co chodzi. Ja chcę tylko po prostu wpisać tekst, żeby on mi się ładnie pojawił i tyle. A tam takie, kurde, wszystko takie skomplikowane! Dajże, kurna, Panie spokój. Potem otworzyłam sobie drugi już blog dla nas, w zasadzie dla Soraiyi, ze wspomnieniami. Tu już zrobiłam lepiej, moim zdaniem, bo otworzyłam go na Bloggerze i wszystko pięknie, gładziutko. Kurde, pięć różnych wzorów na krzyż, wybrałam jeden i spoko. Po co mi te wszystkie możliwości?! Jak mnie to denerwuje! 

Filmiki na Magisto. To jest super aplikacja, bardzo polecam. Można sobie robić widea, w ogóle zbierać… Kurde, znowu tego nie robię, od dawna… W każdym razie jest to prosta sprawa: wrzucasz sobie zdjęcia z jakiegoś okresu czy wydarzenia plus filmiki; wybierasz sobie temat, jaki chcesz, żeby był; w jakim temacie czy klimacie jest Twój filmik; później podłączasz do tego muzykę, która też jest tam proponowana. Możesz też podłączać swoją muzykę, ale po co komplikować sprawy. Wybierasz sobie długość, jaką ma mieć Twój filmik i chwilę później masz genialny fajnie skrojony filmik. Super. Teraz oczywiście oni wrzucili jakiś update i jest dużo więcej możliwości, kurde, niż było wcześniej. Ale jak ja się też zawsze wkurzałam, bo mogłam dodawać tylko zdjęcia z galerii. Ale ja nie robiłam tych filmików na bieżąco. Robiłam je często wtedy, kiedy ot tak miałam czas i chciałam zrobić film z ostatniej podróży, która była pół roku temu. Ja tych zdjęć już nie mam w telefonie w galerii. Ja mam je już na Google Photos, bo inaczej by mi się zapchał telefon, jak robię tysiące zdjęć tygodniowo. A już na takim wyjeździe to nawet dziennie. No i nie miałam możliwości ściągnięcia zdjęć z Google Drive na Magisto. Teraz to już może być. Co więc robiłam? Musiałam z powrotem ściągnąć sobie na telefon te zdjęcia, które mnie interesują. Wszystkie zdjęcia, dlatego że Magisto był o tyle nieciekawy, że… Z jednej strony rozumiem i to było fajne, bo robił wszystko prosto. Brał zdjęcia chronologicznie, tak jak miałaś z datą czy godziną zapisaną na telefonie, to on po prostu w tej kolejności prezentował je w filmiku. I kiedyś Bolo ściągnął mi… Nie pamiętam, czy tylko filmiki i je uploadował i później ściągnął. I jak się wszystko pochrzaniło, to nie było za cholerę możliwości tego zmienić. Oczywiście, jak zapłacisz i masz wersję Pro i 800 ustawień, ale ja nie chciałam. Teraz jest już chyba inaczej i możesz korzystać z Google Photos i jest więcej możliwości. Nie chce mi się już tam wchodzić, ale powinnam. 

Robiłaś kiedyś książkę foto? Na jakimkolwiek portalu, który robi fotoksiążki? Bo ja tak. Mam jedna książkę otwartą w jakimś Rosmannie czy Empiku. Jezuniu, wiesz co? Ta książka ma chyba 7 lat. Tak, to miał być prezent dla moich rodziców; taka pamiątka po naszej wspólnej podróży do Malezji. Nigdy ta książka nie powstała. Tyle czasu na to schodzi i co już zrobisz, to na samym końcu tej aplikacji, jak już wychodzisz, to okazuje się, że zdjęcia są złej jakości czy strona się zawiesza i musisz wszystko robić od nowa. Jak mnie ta technologia denerwuje! 

Ja generalnie nie rozumiem telewizora. Mało rozumiem funkcjonowanie, ale nie o to mi chodzi. Nie rozumiem sprzętu. Jak przychodzi telewizor… Ja nie mam telewizora już od bardzo dawna, ale jak przychodzi telewizor, to dla mnie powinien on działać. Przychodzi mi pudło, wyciągam z pudła telewizor. Podłączam go pod prąd. Do drugiego gniazdka, z którego leci telewizja, a nie prąd, i powinno to od razu odbierać, ale to nie takie proste. Jakieś dekodery, jakieś fire sticki i nie wiadomo, co. Kupujesz telewizor i wszystko ma działać bez dodatkowego sprzętu, pakietu czy kabelków. Ja nie jestem w stanie tego pojąć. Ostatnio też była taka sytuacja, że byliśmy u przyjaciół i chcieliśmy pokazać na ich telewizorze zdjęcia z telefonu. Super nowoczesny telewizor, wszystko. Kuźwa, czterech chłopów siedziało i kombinowało, i w końcu jakoś się udało, bo dziewczyna wymyśliła rozwiązanie po godzinie. WTF! Czemu to jest takie cholernie skomplikowane? To powinno wszystko hulać po jednym przycisku. Nie rozumiem. 

Jak dostaje nowy telefon, to wszystko instaluje mi mój mąż. Ja od niego dostaję telefon ze wszystkim co miałam na starym, kontaktami, zdjęciami, aplikacjami. Przecież ja bym szału dostała, a on biedny najbardziej by ucierpiał. Wiesz, jak ja nienawidzę update’ów. Jezuniu. Po co? Po co ludzie update’ują coś, co działa, no kurde. Przyzwyczaił się człowiek do Facebooka; do aplikacji, których używa sporadycznie albo bardzo często. Ja często, gdy dostaję powiadomienie, że jest jakaś aplikacja i jest do niej update i trzeba update’ować, to raczej zwracam uwagę na to, żeby mi się telefon nie wyładował. Nie lubię. Ja rozumiem, że przecież muszą być update’y, bo gdy sobie przypomnę, jak wyglądały te wszystkie aplikacje, czy w ogóle mój telefon i interfejs Motorola czy Nokia, jedne z pierwszych smartfonowych, to ja wiem, że niebo a ziemia; ja to rozumiem,, ale tak ciężko mi to przychodzi. 

Wyobraź sobie, że mam przyjaciółkę Iwonkę, która uwielbia sytuacje, gdy dostaje taki nowy telefonik. tabula rasa. Ona uwielbia sobie ustawiać wszystko od nowa, update’y. Dla niej jest to fascynujące. Taka możliwość nauczenia się nowych rzeczy, niewpadania w marazm. Wyobraź sobie, że ona potrafi czasem tak dla funu przestawić sobie telefon z powrotem na ustawienia fabryczne, żeby je jeszcze raz od nowa ustawiać. Rozumiesz to? Bo ja.  Dla mnie, gdy cokolwiek się zmienia, to po prostu dostaję szału. Ona ma chyba taki fetysz. Ja tak nie mam. Wczoraj postanowiłam ustawić twarze w Google, bo ostatnio czegoś szukałam i stwierdziłam, że po twarzach byłoby mi łatwiej. Gdyby je pogrupowała, to znalazłabym szybciej jakieś zdjęcie, które chciałam mieć z tysięcy zdjęć, które mam. Robiłam coś na telefonie i nagle Google mi wyświetlił komunikat, żebym potwierdziła, czy to moja twarz. Ja potwierdziłam. Tylko że to było zdjęcie od fryzjera, gdzie ja siedzę ze sreberkami we włosach. Takie brzydkie zdjęcie. Okazało się, że to brzydkie zdjęcie zostało wzięte przez Google Photos jako matryca dla mojej twarzy i ona mi się, kurna, wszędzie wyświetla, gdzie jest zdjęcie ze mną. Jak wejdę sobie w informacje, kto tam jest, to wyświetla się to cholerne zdjęcie od fryzjera ze sreberkami na mojej głowie. Jak mnie to wkurza! I ja chciałam to zmienić. A wiesz, że się nie da? Przypadkiem zmieniłam sobie zdjęcie na WhatsAppie. Na Google Photos się nie da, albo przynajmniej nie umiem. Wkurza mnie, że muszę znaleźć ten czas. Ja pytam się mojego męża, a on się pyta, czy już się pytałam Google. Kurna, dobra, to się zapytam. Pytam się Google, szukam w tym Internecie, grzebię, czytam jakieś bzdury. 

IVR-y. Wiesz, co to? To jest zapowiedź przed tym, jak się chcesz umówić gdziekolwiek, albo zadzwonić z jakąś sprawą. No kurde, no nie umiem, no. Lubię porozmawiać z człowiekiem. Z człowiekiem! A czasami zanim… No dobra, ja nawet w to nie będę już wchodzić, bo przecież każdy o tym wie, jak to wygląda i Maciej Stuhr nawet już chyba nagrał na ten temat skecz. No ja nie mogę. Chociaż muszę powiedzieć, że są też takie fajne IVR-y, które są zrobione z jajem i to jest naprawdę sztuka. Ostatnio dzwoniliśmy do mBanku i oni gadają, gadają, gadają, gadają, i na końcu głos mówi po angielsku: „Jeśli nic nie zrozumiałeś, wciśnij osiem”? I to mi się podobało, to było takie troszkę świeże, a nie, że „for english press coś tam”, tylko właśnie coś troszkę inaczej. 

A o tym, żeby rozmawiać z ludźmi, a nie z maszyną… Wiesz, że się kiedyś nie zorientowałam, jak rozmawiałam z botem? Serio. Boże, co to było… A, już wiem, jakieś bransoletki. Ktoś pod moim postem na Instagramie, jakaś świeżynka, napisał mi, że fajne zdjęcie i że w ogóle, na ten temat. Coś o ekologii było… Tak, tak, mój post o ekologii i ktoś polubił mi to zdjęcie i dodał komentarz, że super post czy tam super zdjęcie, i że oni mają bransoletki, i że gdybym chciała, to będzie dla mnie rabat. Już nie pamiętam. W każdym razie poszłam w końcu na tę private message, na te wiadomości prywatne, i napisałam, że super i okej, dziękuję za informację i komentarz. Jezu, jakie to jest śmieszne, jak ja teraz już o tym pomyślę i wiem, że nie rozmawiałam z człowiekiem. Ale nie wiedziałam tego wtedy, nie wiedziałam. I piszę, że „No to pokaż co tam masz”, te bransoletki. A on do mnie pisze: „Hej Karolina, czy słyszałaś już o naszej firmie?”. Ja piszę, że nie. No i on mówi „No dobrze, to Ci ją przedstawię” i mi pisze, pisze, a ja dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że ja chyba nie piszę z człowiekiem. To chyba było po tym czasie, gdy nie odpowiedziałam w ogóle na jego pytanie i przez jakiś czas… Czy odpisałam inaczej niż standardowo? Aha! I zastanawiało mnie to, że te odpowiedzi od niego przychodzą wręcz natychmiast, prawie że. I tak zaczęłam zyskiwać na przekonaniu, że chyba rozmawiam jednak z botem. Stwierdziłam po jakimś czasie, że odpiszę i napisałam, cytuję: „srutututu, majtki z drutu”. A to była rozmowa po angielsku. No i oczywiście dostałam odpowiedź chwilę potem, że no to fajnie, fajnie, bo coś tam i tutaj jest nasza oferta bransoletek ratujących oceany. Kurde, tak. 

No, ale wyobraź sobie, mam jeszcze jedną anegdotę. Nie moją niestety, ale wyobraź sobie, że moja przyjaciółka, ta sama Iwonka, poleciała kiedyś do Stanów. Poleciała do Nowego Jorku, a w Nowym Jorku, wiadomo, jak lecisz, to lecisz z połową walizki i przywozisz cztery. Tak, bo ciuchy w Stanach są bardzo tanie. Outlety to są naprawdę outlety. W samym outlecie wszystko jest przecenione minus 70%, a dodatkowo jeszcze dostajesz przy kasie rabat 10% plus voucher do sklepu dalej, od którego też dostaniesz jakieś procenty. Ciuchy są tam mega tanie, firmowe wszystkie. I jak my byliśmy, to też kupiliśmy sobie w przecenie w outlecie dużą, fajną walizkę, która nam długo jeszcze służyła, Samsonite. Załadowaliśmy ją oczywiście po brzegi nowymi ciuchami. No, ale do brzegu. W każdym razie Iwonka zrobiła dokładnie tak samo. Poleciała i mi opowiada. Nie pamiętam, czy to było… Tak, bo byłyśmy w kontakcie jeszcze, jak tam była, i mówi: „Słuchaj, kupiłam tyle ciuchów, na pewno mam nadbagaż, na bank mam nadbagaż, ale zobaczymy na lotnisku”. Spokojnie, nie raz tak było. I ona sobie pomyślała: „Przyjdę sobie na lotnisko, zrobię ładne oczy, oj czy nie da się coś zrobić? Co ja teraz biedna blondynka i biedna kobitka mogę zrobić?”. No, bo wiesz, na litość na pewno się coś tam da. Do kogoś uśmiechnąć i ktoś na pewno wyciągnie pomocną dłoń i uratuje. Jak jakiś rycerz na białym koniu się zjawi. Jakie było jej zaskoczenie, gdy ona przyszła na ten swój lot na lotnisko, przeświadczona o tym, że ma ten nadbagaż i się okazało, że ona musi się zaczekinować i nadać ten bagaż przez automat. A automat zważył jej go i powiedział, że jest nadbagaż i, kurna, nie było przycisku „płacz”, wyobraź sobie. Ja pamiętam, że ryłam. Ryłam po prostu, jak ona mi to powiedziała. Nie pamiętam, jak się skończyła ta historia. Ale, no cóż. Myślę, że musiała się przepakować lub ewentualnie dopłacić… Ale nie dowiemy się tego teraz.

Instagram. Jestem na Instagramie i teraz pewnie się wielu z Was narażę, ale wiecie co? Nienawidzę Instagrama. Jestem tam, bo być muszę, bo widzę, że po prostu muszę. Wyobraź sobie, że nawet TikToka sobie zainstalowałam, ale już naprawiłam swój błąd i go odinstalowałam. Ale dobra, nie będę się…. Nie, nie. TikTok to nie to, ale Instagram… Nie lubię go. Oj, jak ja go nie lubię! Od czego by tu zacząć? Było mi tak ciężko się tam w ogóle zorientować, o co chodzi. Jak może być portal ze zdjęciami, gdzie nie da się powiększyć czyjegoś zdjęcia, żeby porządnie obejrzeć? No nie da się. A jak się da, to mi powiedz, bo ja nie umiem. Albo nie da się obejrzeć czyjegoś profilowego zdjęcia, No klikasz i nic, pojawia się InstaStory. W ogóle InstaStory to też jest rzecz, której ja nie rozumiałam, ale już okej. Już ogarnęłam. No jak tak może być? Albo nienawidzę tego, że nie działają entery. Gdy patrzę na moje starsze posty…. Może powinnam je wszystkie poprawić? No, ale nie działają entery. Ja sobie ustawiam tam, gdzie chcę. Wiesz, jest opis odcinka, robię akapity, a później jak ja patrzę, co mi wychodzi z tego w Instagramie, to wszystko jest nie tak, wszystkie jest zlane w jeden tekst. Nie ma odstępów, nie ma akapitów. Próbuję to edytować, ale nie działa. Nie działa, ni huhu. Nie potrafię tego zmienić. Robiłam różnie. Wpisywałam najpierw do Facebooka, kopiowałam z Facebooka. Czasami coś załapało, czasami nie. Później z Worda, z notatnika, kuźwa, ze srika. Dupa. Jak to może być, żeby enter nie działał? I dowiedziałam się przypadkiem, bo się pożaliłam Pani Sukience, która jest specem od Instagrama. Czekam, kiedy w końcu znajdę czas, żeby z nią porozmawiać i będzie z nią wywiad. Już obiecany, prawda? Prawda. Tak. Świetna dziewczyna, zna się super na Instagramie. Chciałabym się zająć na poważnie Instagramem, ale z takim nastawieniem nienawiści, to słabo raczej… Anyway, słuchaj. Dowiedziałam się, że jest do tego aplikacja. Specjalna aplikacja o nazwie „Flocked”, gdzie wpisujesz tekst, który ma się pojawić na Instagramie ze spacjami i akapitami tam, gdzie chcesz, żeby były, i one tylko dzięki temu, że klikasz „convert and copy” w tej aplikacji, to ona robi tak, żeby działało. Jak to jest możliwe, że do aplikacji… Że w ogóle potrzebujesz aplikacji do tego, żeby w Twoim opisie były odstępy? No kurde. Nienawidzę w Instagramie tego, że nie można komentarza ani edytować, ani skopiować. Ile razy jest tak, że ja chcę kliknąć enter, a to też nie działa w komentarzach w Instagramie. Nie możesz zrobić akapitów, tylko po prostu jest jeden ciąg, a jak klikam enter, to wysyła, i już nie mam jak tego zmienić. Nie mogę też skopiować, żeby napisać jeszcze raz. Nie, nie, musisz napisać od nowa. Tamten ewentualnie usunąć albo zostawić tak, jak jest. Nie działają żadne linki, żadne linki. Jedyny link, który działa i jest aktywny, to jest w bio. Jak sobie wrzucisz w opisie czy w komentarzu zdjęcia, to zapomnij. To nie działa w Instagramie. Dlaczego? Nie wiem. 

Wysyłanie zdjęć na czacie… Wysłałam komuś ostatnio jakieś zdjęcie. Nie pamiętam, jakie. Zresztą to już nieważne. I mam opcję – zezwól na ponowne wyświetlanie. Co to znaczy? Ja sobie sama ostatnio coś wysłałam na swój prywatny profil i już nie mogłam tego drugi raz obejrzeć. Rozumiesz? Bo źle. Bo bydefault był ustawiony tak, że to zdjęcie wyświetli mi się tylko raz. Ja sobie sama wysłałam i nie mogłam drugi raz zobaczyć tego zdjęcia. Nie. Ja nie potrafię zrozumieć, o co chodzi. Dlaczego nie mogę, skoro wysyłam zdjęcia. To tak jak w mailu, na Messengerze, gdziekolwiek. Wysyłasz komuś zdjęcie, to on to zdjęcie ma. A może o to chodzi, żeby ktoś nie miał…? Ale kuźwa, really? Dla mnie to jest strasznie wkurzające. Coś jeszcze? Zaraz na pewno mi się coś jeszcze przypomni. Ale przyzwyczaiłam się już, wiesz. Umiem sobie jakoś z nim radzić, ale jest to dla mnie strasznie męczące. Te podstawy to jakoś tam, ale ulala… Ile ja nerwów na tym straciłam!

Facebook. Pamiętasz te  piękne czasy, kiedy na Twojej ścianie na Facebooku pojawiało się wszystko, co wrzucali Twoi znajomi i polubione przez Ciebie strony? Tak, o? Tak po prostu, chronologicznie, według daty i godziny opublikowania. Bez wyjątku. To były piękne czasy, takie logiczne. Brak faworyzowania, brak zabiegania o lajki, o komentarze. Wszystko po prostu czytelne i fair. Ja popatrzyłam na swój Facebook ostatnio i mam 267 znajomych. Myślę, że to nie jest najgorzej, ale tutaj co jakiś czas robię czystki. Pamiętam, że na początku wcale nie było to takie proste, bo Facebook oczywiście sobie też o to zadbał i gdy chciałam usunąć kogoś, to dało się tylko pojedynczo. Nie dało się zaznaczać więcej, znaczy teraz chyba się już da. Pamiętam, że jak to robiłam drugi raz, to już się dało. Zaznaczało się pojedyncze osoby i kliknęłam usuń i ten system tam mielił, mielił, a później wracał na początek listy. Ty kumasz ten mój wkurz, za przeproszeniem? Ja pierdzielę. No, ale okej, dobra. Mam 267 znajomych, to jeszcze do przejrzenia. Mam 172 grupy. 172 grupy! Jestem uczestniczką na 172 grupach. Czy myślisz, że ja aktywnie w nich uczestniczę? Oczywiście, że nie. Tak samo mam polubione 554 strony. 554 strony. Ja sobie uświadomiłam, że ja po prostu czasami przypominam sobie o jakichś grupach dyskusyjnych, czy to bazarkowych, czy właśnie polubionych stronach… Jakichś blogach, czy coś, gdzie nie dostawałam żadnego update’u od miesięcy, żadnego, nic. W ogóle zapomniałam o ich istnieniu. Rozumiesz? Albo znajomych. Bo mi się nic nie pojawia. A dlaczego? Bo może nie polubiłam tam nic w ostatnim czasie? Chociaż, ja nie wiem jak działają te ich cholerne algorytmy. 

Wyobraź sobie, że na przykład ostatnio zapisałam się na jakiejś takiej durnej… A może ja kiedyś zrobię o tym inne nagranie? O najdziwniejszych grupach, w jakich byłam, oraz o stronach, które polubiłam, bo to wiele o mnie mówi, myślę. Ale to jak już posprzątam, a sprzątać lubię. Chociaż to mnie autentycznie przytłacza, bo takie ilości, wiesz… No, anyway. W każdym razie popatrzyłam na niektóre rzeczy. Przystąpiłam ostatnio do takiej grupy, gdzie są miliony ludzi i nawet coś tam polajkowałam, coś tam zapisałam, jakiś komentarz. I ja tych update’ów… Na tej stronie jest wiadomo ile postów, co sekundę pewnie jest nowy albo i częściej. Ile dostaję notyfikacji, ile widzę z tych postów? Jeden na tydzień może? No i oczywiście nie ma szans na to, żebym zobaczyła więcej, bo nie będę aktywnie uczestniczyć, nie będę lajkować, komentować. W związku z tym nie będę już w ogóle dostawać żadnych update’ów. Ale jak, kurde, można efektywnie korzystać przy takiej liczbie lajków i grup? No nie można. Nie pójdę też w jakąś apkę, bo pewnie takie są, które mi pomogą jakoś to wysprzątać, bo ja nie wierzę w te wszystkie apki. Ja nie chcę, żeby mi ta apka usunęła grupy i ludzi, czy tam lajki ze stron, gdzie nie byłam aktywna przez ten długi czas. Nie byłam aktywna, ponieważ o nich zapomniałam. A może one są fajne? Rozumiesz? Mało tego, weszłam w te grupy ostatnio, niektóre, i okazało się, że tam z boku jest napisane, kiedy byłam aktywna. I patrzę i ja na jakiejś stronie byłam aktywna niby dwie godziny temu czy tydzień temu, czy dwa dni temu. A ja w ogóle nie przypominam sobie, że ja byłam w tej grupie. Na bank nic tam nie lajkowałam, a nawet nic nie czytałam, więc ja nie wiem, jak to działa. Te wszystkie dziwne dane stamtąd, te algorytmy.

Ja w ogóle w tej chwili zauważyłam, że jestem ciągle faktycznie na tych samych czterech grupach, bo coś tam wczoraj skomentowałam, więc będzie mi się teraz tylko to pokazywać. Jak mnie to wkurza. Przestaję dostawać powiadomienia w ogóle. Masz też tak? Często jest tak, że jest jakaś dyskusja pod jakimś postem, czy pod moim komentarzem, i przez kilka godzin jest zatrzęsienie tych powiadomień. I nagle jest cisza, echo. Nagle dyskusja w ogóle ucichła, koniec, nikt już nie odpowiedział. Albo nie dostaję w ogóle notyfikacji. Dopiero jak wchodzę tam, bo mi się coś przypomni np. następnego dnia. Nagle się okazuje, że tam dyskusja w ogóle dalej leci, ale ja już powiadomień nie dostaję. Nie kumam. W ogóle zauważyłam, że powiadomienia o nowym poście dostaję ostatnio z opóźnieniem. I to na postach, na których mi zależy. Z dzisiaj sytuacja – jedna przyjaciółka stąd przesłała mi rano, prywatnie, link do filmiku na YouTube o pierogach. Ja mówię okej, fajnie. I ja teraz widzę nagle, dostaję powiadomienie, że 11 minut temu koleś wrzucił post o tych pierogach gdzieś tam. Ja wchodzę w ten post, a ten post został właśnie wrzucony właśnie 6 godzin temu, a mi Facebook pisze, że to było 11 minut temu. Wiesz, o pierogach to tam sru, robię pyszne, jak już zrobię. Ale jestem na takich różnych grupach bazarkowych, gdzie chciałabym dostawać powiadomienia, kiedy coś nowego się pojawi. Kiedyś miałam zajawkę na te pieluchy wielorazowe. Tam to w ogóle, zapomnij. Chyba kiedyś też o tym zrobię post. To jest w ogóle szaleństwo. Ja po nocach kupowałam z bazarów w Stanach, licytowałam różne rzeczy. Zależało mi na tym, żeby dostawać świeże powiadomienia. A tu masz, kurna, z sześciogodzinnym opóźnieniem… Jak to, kuźwa? No, co tam było jeszcze? 

Te algorytmy. Fajny odcinek słyszałam, chociaż muszę Wam, chłopaki, szczerze przyznać, że nie dotrwałam do końca. Usłyszałam co chciałam, a później się tak technicznie zrobiło, że ja niestety nie dałam rady. Ale bardzo dużo fajnych informacji dowiedziałam się z odcinka podcastu Niebezpiecznik, bardzo fajny odcinek nr 3, o algorytmach właśnie. Chłopaki opowiadają, jak one działają, i w jakich branżach albo w jakich firmach działają; jak niektóre obejść. Tak że posłuchajcie sobie, bo naprawdę chłopaki z Niebezpiecznika mówią fajne rzeczy. Ale tak sobie pomyślałam o tych wszystkich algorytmach. Już kiedyś o tym myślałam, że to jest takie dziwne. Jak nie miałam Netfliksa nawet i znajomi opowiadali mi o tym, że mają polecane różne rzeczy, które oglądali, czy czytali jakieś książki. Jak w Empiku, że jest napisane, że ludzie, którzy kupili to, kupili również to. I czasami to jest bardzo pomocne, prawda? Pomocne, żeby wyciągnąć kasę z mojej kieszeni, no ale dobra. Są podobne rzeczy, podobne książki, które faktycznie mogą mi się podobać; filmy, które faktycznie można zobaczyć, bo może są fajne. Jakieś podpowiedzi, okej. Są rzeczy, które mają w założeniu nam pomóc, ale kurde. Jak słyszałam w ogóle hasło „algorytmy” i to podsuwanie propozycji, to od razu zapaliła mi się lampka – ale jak to? To znaczy, że ja będę obracać się w tych samych rzeczach? W tych samych filmach, w tych samych rodzajach książek, muzyki. Czy to nie będzie tak, że coraz bardziej będzie mnie to zamykać w jakąś szufladę i że będziemy się my, ludzie, między sobą coraz bardziej różnić? Że będziemy coraz dalej od siebie, bo będą grupki osób, które będą słuchały tylko danego rodzaju czy sposobu muzyki, czy dwóch, czy trzech, czy pięciu nawet; i tylko takie filmy będą oglądać, i tak dalej. Jaka jest szansa na to, że zobaczymy coś nowego; coś, co może nawet nie wiemy, że nam się spodoba, bo algorytm nam odpowiedział, że nie? To mnie strasznie przeraża, bo ja strasznie lubię właśnie słuchać radia.

Wiesz, uwielbiam moje ukochane radio RAM z Wrocławia — za to, że nie jazgocze; nie ma tam audycji, gdzie się prowadzący przekrzykują nawzajem głupkowato i tylko chichotają. Strasznie mnie to denerwuje. Fajnie gadają, a jeśli puszczają muzykę, to też najczęściej bardzo fajną i taką niedrażniącą. Ja to chyba jednak się starzeję, wiesz? W każdym razie radio RAM polecam bardzo i uwielbiam radio właśnie za to, że oni mogą mnie zaskoczyć, że oni puszczają muzykę bez tego, że sama sobie wybiorę z rzeczy, które już, wiadomo, słyszałam i dlatego je lubię, albo te które mi algorytmy podeśle. Znaczy ja zdaję sobie sprawę, że radio to też jest jakiś tam kierunek muzyczny i nie puszczają jakichś tam innych, które raczej im nie pasują, ale jednak w tym przynajmniej schemacie, w tym kącie, zakątku, czy tej przestrzeni muzycznej proponują mi różnorodność i nie mam na to wpływu. I to mnie się szalenie podoba, że jestem w stanie usłyszeć coś, co mnie zachwyci. Coś, czego nie znam; czego sama bym nigdy nie wybrała, bo bym na to nie wpadła. Dlatego słuchanie muzyki ze Spotify, jeśli nie jest to zaproponowane przez kogoś innego; w sensie zrobiona playlista przez kogoś innego z jakichś względów, czy na jakiś temat; to nie praktykuję, bo mnie to drażni. Jeśli mam akurat nastrój na posłuchanie Maroon5, bo chcę sobie poskakać i głośno pośpiewać, to super; albo Pink Floydów, bo potrzebuję się położyć na podłodze, zgasić światło i posłuchać, i trochę pomedytować. To jest co innego. To wiadomo, że wtedy będę wybierać, ale generalnie to chciałabym, żeby coś mi jednak zaproponowano, co niekoniecznie musi mi się podobać i żebym ja sama mogła zdecydować, czy to lubię, czy nie.

Powiem Ci, że właśnie widzimy i słyszymy tylko to samo w kółko teraz i coraz bardziej te nożyce będą się tak rozjeżdżać. Będzie coraz więcej nas kosztowało, żeby zainwestować w różnorodność. Będzie nas coraz więcej kosztowało aktywne obejście tych algorytmów. Wiesz? Polubienie stron i serwisów i aktywne czytanie, kuźwa, bo oczywiście algorytmy wychwytują, czy Ty je tylko lubisz, czy faktycznie jesteś aktywna na danych stronach. Czyli też takich stron i serwisów, których nie jesteśmy fanami, żeby po prostu ta różnorodność była. Wydaje mi się, że coraz więcej czasu i energii będzie nas kosztowało zapewnienie sobie takiej neutralności albo przynajmniej otrzymywania wiadomości z różnych źródeł. 

To hasło, algorytmy, nakłada mi się też z emigracją w ogóle. Wydaje mi się, że to gdzie mieszkasz, z kim mieszkasz i z kim się spotykasz, to też oczywiście warunkuje to, jak myślisz i jakie masz zdanie na różne tematy. I to zadbanie o dywersyfikację dostaw informacji jest też takim elementem emigracji; albo inaczej — że mieszkanie w różnych miejscach, spotykanie się z różnymi ludźmi, to jest również sposób na tę dywersyfikację właśnie światopoglądów czy informacji, które do nas docierają. Jakichkolwiek. Podróżowanie po świecie, mieszkanie w różnych krajach, otaczanie się różnymi ludźmi z różnymi perspektywami… Tak sobie myślę, że gdy w końcu osiądziemy w jednym miejscu for good, to będziemy może otoczeni ludźmi, którzy może też nie wyjechali z danego miejsca. To nie o to chodzi, że jak ktoś nigdy nigdzie nie mieszkał poza własnym miejscem zamieszkania od zawsze, to nie znaczy, że on ma zawężone horyzonty. To nie musi tak być. Oczywiście, że nie… Ale może tak być, prawda? Często tak niestety jest, że musielibyśmy sami się aktywnie starać o to poszerzenie horyzontów, jeżeli nie funduje nam tego nikt z zewnątrz. No nie wiem. 

Będę budować stronę www bardzo Zalatanej, bo chcę, żeby tam było po mojemu, żeby nie trzeba było się logować do żadnych serwisów, żeby posłuchać odcinków. Chcę zmienić ten Instagram w końcu, żeby wyglądał ładnie, żebym mogła się nim pochwalić, żeby był taką wizytówką. Muszę zająć się YouTubem. Ty wiesz, że tam mi znikają odcinki?! Nie wiem dlaczego. Dramat. Tam w ogóle jest… Muszę ładnie zrobić, żeby ładnie było. I muszę powrzucać te odcinki, które poznikały, nie wiedzieć czemu. Już się boję, wiesz? A tylko podcast chciałam robić, kurde. A jak jest u Ciebie? Jestem ciekawa, daj mi znać, czy też się tak wkurzasz na te wszystkie update’y i nowości? Bo ja strasznie. Nie wiem, może to naprawdę jest kwestia wieku. Czy ja się robię naprawdę jak moja babcia, która nie wiedziała na jakiej zasadzie działa video recorder? No nie wiem. Znaczy programować tego całego odtwarzacza wideo, żeby nagrywał daną rzecz z telewizji o konkretnej porze, to ja nigdy nie… To jak to jest, że ja nadal używam tego telefonu i to tak namiętnie?

Ciekawa jestem, jak jest u Ciebie i czy myślisz, że w moim przypadku to już technofobia, czy może technostres? Czy przeżywamy go wszyscy? Nie wiem, jak sobie z tym poradzić, bo naprawdę ilość tego wszystkiego, tych wszystkich nowości, mnie przytłacza i te update’y mnie przytłaczają i to, że powinnam zrobić porządek w tym wszystkim. I w tych dziesiątkach tysięcy zdjęć również bym chciała porobić porządki. No i nie wiem. A może to wszystko pieprznąć i zostawić, i tylko nagrywać? No nie. Trzeba być na bieżąco, nie? Trzeba też tę mózgownicę trochę zmusić. No, ale tylko żeby się nie wkurzać przy tym, siebie i innych dookoła. Tego życzę sobie i Tobie też! Do usłyszenia w środę za tydzień. Pa, pa!

Zostaw komentarz