Podróże kształcą. Ponoć. Niektórzy twierdzą, że tylko wykształconych 😉 Trzy tygodnie w Polsce. Co mi dały? Czego się dowiedziałam? O sobie, o córce, o przyjaźni, o kocich szczynach i kostce brukowej we Wrocławiu… Brzmi ciekawie? : Zapraszam na nowy odcinek!

[Czas słuchania: 51 min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts:
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn:
🎧 YouTube:

Transkrypcja odcinka:

Moi drodzy. Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że znowu mogę gadać. Po przebytym zapaleniu krtani mój głos nie jest taki jak był, to nadal nie jest mój głos, nadal mam lekką chrypkę, ale mogę gadać. Mój mąż nie podziela tego optymizmu, ale co tam! Mam nadzieję, że będzie się Wam dzisiaj miło słuchało odcinka mojego podcastu po dłuższej przerwie. A dzisiejszy odcinek, zapowiadany już wcześniej, o impresjach z Polski. Pomyślałam sobie, że opowiem Wam właśnie nie o tym, co się działo, bo kto by chciał o tym słuchać. Przez trzy tygodnie byłam z Soraiyą w Polsce w odwiedzinach u mojej rodziny, również u moich przyjaciół. Postanowiłam więc sprzedać Wam co lepsze smaczki, a w  zasadzie takie nauczki, które wyniosłam z tej podróży do domu i do przyjaciół. Tak że zapraszam serdecznie. Mam nadzieję, że będzie się Wam miło słuchało moich podsumowań.

Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

Tak, byłyśmy w Polsce. Jak Wam kiedyś już opowiadałam o naszych podróżach, staram się podsumować je przynajmniej trzema punktami. Takimi punktami naj. Czego nauczyła mnie ta wycieczka? Czego mnie nauczył ten wyjazd? Co było najfajniejsze, najgłupsze, najtrudniejsze, i tak dalej? Może nie poszłam tym samym tokiem myślenia, jeśli chodzi o naszą wizytę w Polsce, ale musiałam sobie troszkę wypunktować. I teraz pierwszy punkt, który sobie zapisałam. Czego się dowiedziałem podczas mojej podróży do Polski z Soraiyą? Czy Wy wiecie, że zasikane przez kota buty dziecięce są do wyrzucenia? Tak. Dla mnie to było jednak odkrycie. Nie mam zwierząt domowych. Jako dziecko miałam jakieś świnki morskie, chomiki. Moja siostra za to szynszyle, szczury. W ogóle zawsze kochała zwierzęta. Teraz ma psy, konie, koty. Ja raczej ze względu na nasz styl życia podziękuję. Byliśmy na wsi u mojej mamy, która ma dwa koty. Później byliśmy u mojej przyjaciółki Iwonuszki, która ma trzy koty, ale podejrzewam, że jednak był to kot mojej mamy. Wredota jeden uparł się po prostu i to był taki akt demonstracyjny, żeby Soraiya zostawiła go w spokoju. Pokazał nam kto tu rządzi i naszczał Soraiyi do buta. Wyobraźcie sobie, że ja się nie zorientowałam przez większość czasu, dlatego że to były lżejsze buty. Ja, pakując się do Polski, musiałam zabrać wszystko. Jak to na trzy tygodnie w styczniu. Miałam więc takie lżejsze buty i w jednego buta naszczał kot. Ja spakowałam Soraiyi te buty, później Soraiya chodziła w takich grubszych, bo było zimniej, i jakiś tydzień przed powrotem postanowiłam znowu je założyć, bo było cieplej. I coś tak czuję… Nie wiem, weszła w jakąś kupę czy coś. Jezus, to było nie do wytrzymania. Od razu poczułam, że coś jest nie tak. Myślałam, że to coś z zewnątrz. Później schowałam te buty w szafce u przyjaciółki, u której nocowaliśmy. Następnego dnia jak tylko otworzyłam tę szafkę, to już czułam. I już wiedziałam, że to jest to. Co miałam zrobić? W ogóle nic nie wiedziałam. Dopiero później się dowiedziałam, że w sklepach zoologicznych są jakieś spray’e, niwelujące zapach moczu, ale nie wiedziałam tego wyjeżdżając z Polski. Czy Wy zdajecie sprawie z tego, że ja z tym moim dzieckiem w butach, a w zasadzie w jednym spoko i w drugim oszczanym przez kota, jechałam pociągiem z Wrocławia do Warszawy przez 4 godziny, po czym byłyśmy w galerii, później na lotnisku i wracałyśmy w tych butach do domu. Smród był tak okropny! Na szczęście jednak cieszyłam się, że jest bardzo jednoznaczny. Wiadomo, co to za smród. Tego nie da się pomylić z niczym innym. Ewidentnie były to szczyny kota. Postanowiłam, że te buty, fajnej jakości, dobre, wrzucam do pralki. Stwierdziłam, że najwyżej się rozwalą. Co mam zrobić? I tak są to buty tylko na jeden sezon dla dziecka. Nie sprzedam ich dalej przecież. Wyprałam, wącham i mówię: „No, chyba OK”. Postawiłam do wyschnięcia w gościnnym pokoju, w którym odkręciłam kaloryfer. Następnego dnia, gdy buty wyschły, jak tylko otworzyłam drzwi do pokoju gościnnego, poczułam znany mi już zapach. Dramat! Wrzuciłam buty do pralki po raz drugi i śmierdzą mniej, ale nadal śmierdzą. Tak że tak. Może jeszcze znajdę ten psikacz tutaj i spróbuję wypsikać, bo trochę mi tych butów szkoda. Ale co zrobić? Jak nie, to pójdą won. Taka pierwsza nauczka. Fajna? Wiedzieliście, że zasikane przez kota buty nadają się do wyrzucenia? Mało tego, ja myślałam, że to z zewnątrz, ale nie. Wystarczyło, że wieczorem wyciągnęłam Soraiyi nogę z buta, powąchałam jej skarpetkę i myślałam, że zwymiotuję. Powiem szczerze, że nie przybyło mi przez to miłości do zwierząt domowych, a raczej ja bardzo je kocham, tylko nie widzę powodu i potrzeby posiadania. No i teraz możecie mnie hejtować. Nie i już. Zwierzę, owszem, ale nie w domu. 

Druga rzecz. Dowiedziałam się w Polsce, że Soraiya będzie spała ze mną do czasów liceum. Tak. Soraiya śpi z nami od początku. Miałam inny plan, ale wyszło jak wyszło i tak śpi sobie z nami już trzy lata. Chociaż myślę, że jakieś pół roku temu lub dawniej kupiliśmy jej łóżeczko, które stoi w naszej sypialni i ona faktycznie w tym łóżku zasypia, ale w nocy o różnej porze: raz o pierwszej, raz o czwartej, a raz o szóstej nad ranem, przychodzi do nas, bo mleczko, bo mamusia, bo cycuś i coś tam. W każdym razie zawsze budzi się u nas. Myśleliśmy z mężem jak odzyskać nasze łóżko, jak to zrobić łagodnie i fajnie. Może trzeba by było ją zachęcić do tego, żeby nie spała z nami już więcej albo przynajmniej, że to nie ja jestem tą osobę, która przychodzi do niej w nocy i ją tuli, i że może to być też tatuś. W ogóle celem tego jest, żeby Soraiya mogła z tatą wyjechać na weekend. Boję się myśleć o takim weekendzie samej. Co ja bym wtedy zrobiła? Boję się myśleć, bo to jest taka wspaniała myśl, że nie chcę zapeszyć. Taki jest cel, żeby Soraiya mogła kiedyś prędzej czy później wyjechać z tatą na weekend. Trzeba ją oduczyć, że tylko mama jest w stanie utulić ją do snu i uspokoić w nocy. Były więc już teoretyczne zagadnienia, że to tatuś musi i mamusia wyniesie się do pokoju gościnnego na całą noc. To by była moja pierwsza w całości przespana noc od trzech lat. Nigdy to nie doszło do skutku. Dlaczego? Właśnie dlatego, że po co my będziemy to robić w ten weekend. Zarwiemy noce i będą dramaty. Zrobimy taką rewolucją, bo to jest dla dziecka rewolucja, dla nas pewnie też, a tydzień później wyjadę z nią na trzy tygodnie i oczywiście będziemy znowu razem spać. No to przełóżmy to na moment po naszym wyjeździe do Polski. Tych wyjazdów tego typu i takich akcji, gdzie znowu byśmy spali razem, jest co chwilę. Będąc z nią przez trzy tygodnie, śpiąc z nią, stwierdziłam, że trzeba po prostu machnąć na to ręką. Trudno. Najwyżej będzie spała ze mną do liceum. Może powinnam się z tego cieszyć? 

Kolejna rzecz. W sumie to zawsze o tym widziałam, ale znowu dostałam super pozytywne potwierdzenie tego, że mam po prostu świetnych przyjaciół. Bardzo chciałam to docenić. Chociaż myślę, że powinnam robić więcej, żeby tę przyjaźń utrzymać i żeby oni też wiedzieli, jak ważna jest dla mnie ta przyjaźń; żeby dawać z siebie więcej i taki jest plan. Mam wspaniałych przyjaciół, gotowych przyjechać z Poznania do Wrocławia. Malwina tak do mnie przyjechała. Po prostu spróbowałyśmy, zobaczyłyśmy, gdzie ja będę i ona się dostosowała i przyjechała wtedy, kiedy mogła, kiedy ja byłam we Wrocławiu. Zabrała dwójkę dzieci i przyjechała do mnie. Późno w nocy, po pracy, wzięła dzieci i przyjechała do mnie i cały dzień spędziliśmy z dziećmi. Rok wcześniej przyjechała do mnie do Gdyni, tylko po to, żeby przegadać pół nocy i następnego dnia wrócić do Tarnowa Podgórnego koło Poznania, z którego jest. Dla mnie to jest w ogóle szok. Naprawdę super fajny, przyjemny. Tak samo Sylwia, Iwonka czy Monika — każda z nich mówi: „Kiedy będziesz? Wezmę wolne w pracy i spędzimy ten dzień razem”. Wiem, że u każdej z nich jestem mile widziana. Wiem, że każda oferuje swoją gościnę, dla mnie, dla całej rodziny i każdy się cieszy i pokazuje otwartość i radość z tego, że przyjeżdżamy, że się zobaczymy. Z jednej strony mogłabym powiedzieć, że to jest oczywiste i każdy tak ma albo tak powinno być. Ja mam to szczęście, że tak mam. I to nie jedną przyjaciółkę, tylko wiele osób, na których mogę polegać pomimo faktu, że naprawdę się wycofałam, że nie mam czasu czy ochoty do kogoś gadać. Ja jestem straszną gadułą i zawsze bardzo potrzebowałam takiego kontaktu z ludźmi. Bardzo czerpałam też z tego, że mam ludzi wokół. Ja się tak ładowałam energią od innych. Lubiłam załatwiać spotkania, organizować. Nadal to lubię, ale po prostu po pierwsze nie mam na to czasu, a po drugie zauważyłam, że teraz potrzebuję o wiele więcej ciszy, spokoju i samotności, której mi po prostu brak, będąc mamą, po to, żeby naładować z powrotem energię. Jak nagrywałam WhatsAppem Soraiyę, gdy była maciupka, jak ją karmiłam czy podczas karmienia, podczas drzemki, to wtedy miałam ten czas na utrzymywanie tej relacji. Później też, jak wychodziłam z nią na spacery i przynajmniej nie musiałam do niej mówić, a ona nie mówiła do mnie. Teraz zauważyłam, że nadal wychodzę z nią codziennie na spacer, ale to jest jedyny czas w ciągu dnia, kiedy ona do mnie  nie mówi i ja nie muszę mówić do niej. I wtedy nie chcę mówić też do nikogo. Ale w związku z tym nie zostaje mi czasu, żeby odzywać się do ludzi i mieć taki kontakt, jaki chciałabym, żeby był. Nad tym muszę popracować, ale mój wniosek z naszej tegorocznej wizyty w Polsce jest taki, że jestem szczęściarą, bo mam naprawdę super przyjaciół. Jest to fajne uczucie. 

Kolejna sprawa — kocham Wrocław. Kocham to miasto. Jest naprawdę super za to, że jest miastem walking city; czyli takim, gdzie możesz wszędzie dojść piechotą. Oczywiście mieszkając w centrum. Nagrywałam Wam się ostatnio, że kocham miasto i lubię mieszkać w mieście, ale ja lubię mieszkać w centrum miasta. Rozmawiałyśmy właśnie z dwiema moimi przyjaciółkami na ten temat i z Moniką, u której mieszkałam, i z Iwonką, która mieszka pod Wrocławiem, że ja nie mówię o mieszkaniu w rejonie „miasto”, tylko w samym jego centrum, żeby wszędzie dojść piechotą. Uwielbiam to. Pomimo oczywiście tego, niestety, że jest smog. Pomimo tego, jaka jest pogoda we Wrocławiu, chociaż zawsze doceniałam to, że we Wrocławiu jest najcieplej chyba w całej Polsce. Pamiętam jak Wojciech Mann w Trójce zawsze zapowiadał pogodę w piątki w swojej audycji i zawsze mówił, że pogoda jest… Jak on to mówił? Tak, „od Suwałek”, tam  na minusie, że tam jest najzimniej. I mówił, że „po Wrocław”, gdzie było zawsze najcieplej. On mówił „Suwały”, nie Suwałki. Nigdy nie zdrobniał. Tak że we Wrocławiu pogoda jest najcieplejsza. Ale w Polsce dla mnie jest za zimno i za szaro, za buro. W Bukareszcie — chociaż ten rok w ogóle jest zaprzeczeniem wszystkiego, co mówię o pogodzie w Bukareszcie — z reguły jest słonecznie. I ja widzę, jak dużo daje to słońce, wiesz? Nawet teraz, jak nie było śniegu, była zima jak w Polsce, ale było słońce. I to powoduje, że od razu człowiekowi chce się żyć; od razu jest tak, że się chce. No, niestety, pogoda w Polsce jako takiej, czy w ogóle w północnej Europie, raczej chyba mnie nie przekonuje. No i atmosfera polityczna w Polsce, ale może nad tym spuszczę zasłonę milczenia, bo obiecałam, że raczej postaram się unikać politycznych treści w moim podcaście.

Wrocław, tak… Moje miasto. Uwielbiam. Dowiedziałam się też z naszej wizyty w Polsce, że mamy super specjalistów. Jak mówiłam wcześniej w odcinku o starości, jednym z nich w Gdańsku jest pan neurolog od kręgosłupa, pan Jacek Rafało. Zapamiętajcie sobie to nazwisko. Byłam też z Soraiyą u genialnej fizjoterapeutki we Wrocławiu. Firma „Fizjologo”, pani Joanna Kowalewska. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona podejściem, bo byłam już raz z Soraiyą u fizjoterapeutki, innej, więc tylko takie porównanie miałam, a jednak, tu podejście było genialne. Po pierwsze szalenie mi się podobało, że szybko odpowiadają na maile, a przynajmniej w moim przypadku tak było, i że od razu są dwie osoby. Soraiyą od razu zajęła się jedna pani, zaczęła się z nią bawić, przy okazji ją obserwowała, jej postawę, i tak dalej. W tym czasie pani fizjoterapeutka zbierała ode mnie wywiad i ja mogłam się spokojnie na tym skupić. Później w ogóle podejście do dziecka, do rozwoju… Ona mi wszystko tłumaczyła, pozwoliła mi nagrywać… Nie wideo, tylko na wideo nagrywałam później ćwiczenia, które mam przeprowadzać na Soraiyi. I tam nic poważnego nie wyszło, ale wiadomo. W ogóle każdemu zalecam z dzieckiem przejść się do dobrego fizjoterapeuty, a tutaj we Wrocławiu koniecznie Was wysyłam do Fizjologo, przy ulicy Babiego Lata. I wolno mi było nagrać na wideo te wszystkie ćwiczenia, więc mam to. Później mogłam je sobie sama przećwiczyć na Soraiyi pod okirem pani fizjoterapeutki, żeby wiedzieć jak to robić w przyszłości. Ale to, co ona mi powiedziała; to co zobaczyła i z czym to się może wiązać; i na co zwrócić uwagę… Pozwoliła mi nagrywać jej głos i dobrze, że tak zrobiłam. Bo gdy druga pani bawiła się z Soraiyą, ona opowiadała mi przez prawie 30 minut. Ja bym nie była w stanie wam teraz nic powtórzyć z tego, gdybym nie nagrała wszystkiego, więc genialne podejście, bardzo profesjonalne. I naprawdę mogę tylko powiedzieć wow. Byłam pod wielkim wrażeniem. Jak pani pytała się mnie, gdzie mieszkamy i powiedziałam, że w Rumunii, że w Bukareszcie, to nastała chwila ciszy. Myślę sobie, o co chodzi? I  okazało się, że ona jest regularnie w Bukareszcie i że będzie teraz w maju. I że w ogóle zna tutaj jakąś fizjoterapeutkę, z którą współpracuje, którą poleca, więc wow. Jeśli ktoś mi z Polski poleca tutaj jakiegoś profesjonalistę, to wierzę, to ufam i chętnie się tu przejdę. Ale wielkim plusem oczywiście było to, że poszliśmy do Polski. Nie tylko, że trafiliśmy na profesjonalistę. Bo wiecie jak tutaj jest z profesjonalistami. Na pewno są, ale trudno ich znaleźć. Podejście jest raczej inne. Drugi plus chodzenia do lekarzy w Polsce z Soraiyą jest taki, że Soraiya ich rozumie i po prostu może odpowiadać na polecenia. 

Kolejna rzecz — byłyśmy z Soraiyą w zoo. Chyba trzy razy, może dwa. Ktoś, kto wymyślił, żeby ułożyć kostkę brukową dookoła Afrykarium i przy kasach… To był jakiś beton, za przeproszeniem, bez dzieci i bez jakiejkolwiek wyobraźni. Ten, kto na to zezwolił, też. No niech mi, kurde, ktoś wytłumaczy, jak krowie na rowie, w jakim celu, zamiast płyt czy jakiegoś gładkiego chodnika, ktoś kładzie w zoo, dookoła kas i tego Afrykarium cholernego, kostkę brukową. I to taką ostrą… Przecież ja pchałam ten wózek i myślałam, że dziecku zęby wylecą i mi tak samo ręce. Kurde, tak, jakby tam w ogóle dzieci na wózkach nie było, w zoo. Rozumiesz? Się tylko zdenerwowałam znowu. Ludzie, po co kostka brukowa? Ja rozumiem, że mogą być jakieś zastosowania. Najpierw we Wrocławiu buduje się dookoła rynku tak zwaną szpilkostradę. Bo jak się przeprowadziłam do Wrocławia, to dziwiłam się, że tam na ulicy Kazimierza Wielkiego jest taki sklep od lat już ten sam z flekami. I myślę, serio? Sklep z flekami? Po co? Ale ja byłam tam w ciągu moich pierwszych dwóch lat we Wrocławiu z 5 razy już po fleki do moich szpilek i do moich butów. No cóż, moje fleki zostały na wieki wieków między kostką brukową, właśnie na rynku i na Starym Mieście, bo się nie da po prostu chodzić inaczej, nie gubiąc fleków i nie chodząc na palcach, oczywiście. Nie wspomnę już oczywiście o tym, że są ludzie, którzy pchają wózki z dzieciakami i są też ludzie, którzy jeżdżą na wózkach inwalidzkich. Jak można być tak bezmyślnym? Bo już nie mówię o kostce, która od setek lat tam była, tak jak na rynku właśnie i postanowili wybudować dookoła gładki chodnik, którym można się przejść – szpilkostradę tak zwaną, która umożliwia właśnie również inwalidom i ludziom z wózkami spokojnie bez przeklinania pod nosem się przejść rynkiem. Nie rozumiem zupełnie takiej inicjatywy, jak właśnie w zoo. Nie wiem, czy tam też jest, kurde, jakaś stara kostka brukowa? No nie, Afrykarium wybudowano kilka lat temu i ktoś, z jakiegoś powodu, wymyślił, że: „Wybrukujmy wszystko i będzie ładnie, tak nie do przejścia, tak ostro. Jakby ktoś się tam przewrócił, to kolano zedrze. A wózek? Jaki wózek?! Przecież tu dzieci nie przechodzą!”. Tak że pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy zatwierdzili ten cholerny projekt. A wrocławskie zoo kocham.

Pamiątki z Wrocławia są sztampowe i głupie. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego. To kolejny mój punkt. Chciałam w ogóle kupić fajne pamiątki. Mam jeden pomysł na pamiątkę, której nie ma we Wrocławiu. Nie rozumiem czemu. Nie sprzedam tego pomysłu, bo zrobię tę pamiątkę i opatentuję, i taki będzie mój wkład w kulturę Wrocławia, i przy okazji sobie na tym zarobię. Tak sobie wymyśliłam. Tak że jeśli znacie może jakieś firmy, które chciałyby mój pomysł, to proszę się zgłaszać na zalatanamama@gmail.com. Czekam na oferty. Ale słuchajcie. Weszłam do sklepu z pamiątkami, wszędzie to samo, wiadomo – krasnale. Okej, krasnale na kubkach, krasnale na koszulkach. W ogóle chciałam kupić koszulkę dziecięcą, to się okazało, że tylko jest jeden wzór. A mi się akurat ten krasnal nie podobał; ten rysunek czy to zdjęcie, które tam było. No i wszystko było sztampowe. Weszłam do innego sklepu, który wydawał się trochę inny, z innymi pamiątkami, gdzie było to samo, ale oprócz tego były, słuchaj, matrioszki. No i fajnie, matrioszki, ale dlaczego matrioszki? Dlaczego są namalowane te rosyjskie matrioszki a nie krasnal? Nie kumam tego. To są takie moje jeszcze impresje. 

Ale czego się jeszcze dowiedziałam? Dowiedziałam się również, że z Soraiyą mogę wyjść wszędzie. Ona ma teraz 3 lata. Owszem, kurde, wolę wyjść bez. Ale dowiedziałam się, że mogę wyjść z. Słuchajcie, byliśmy z moimi rodzicami, z moją rodziną, w restauracji. Byliśmy tam 4 godziny. Nie było jakiegoś specjalnego miejsca dla dzieci, ani Soraiya nie oglądała jakiegoś YouTube’a. A była z nami przez całe 4 godziny i to było naprawdę fajne. Byłyśmy też z Soraiyą na moim manicure i pedicure. Trwało to dwie godziny i ja byłam przygotowana, żeby zająć ją YouTubem, a ona nie! Gdzie tam! Była wszystkim zainteresowana. A co pani robi? A dlaczego tak? Siedziała u mnie na kolanach, robiłyśmy sobie praktycznie razem manicure. Byłam też u fryzjera. Trzy godziny! Super to było. Pomagała pani, pani się nią świetnie zajęła. Trochę, bo ją wzięła do pomocy, żeby zaniosła pelerynę, a tutaj coś przetarła… A ona bardzo chętnie. Już tam weszła sobie na zaplecze, za drzwi z napisem „Tylko dla personelu” i w ogóle zero jakiegoś takiego, wiesz, zahamowania. Już była członkiem zespołu. To też w sumie kolejne moje odkrycie, którego tu nie zapisałam, ale byłam u mojego ukochanego od lat fryzjera, jedynego sprawdzonego; jedynego, któremu ufam na stu procentach i tu szykuję dla Was dużą niespodziankę, bo zdradzę, kim on jest, ale jeszcze nie dzisiaj. Tak że, stay tuned.

Dowiedziałam się, że tak naprawdę tym razem udało mi się dobrze spakować. Znaczy, zawsze biorę za dużo ciuchów, na wszystkie wycieczki i tu nie mówię o sobie, ale o Soraiyi rzeczach, oczywiście. Wydaje mi się niemożliwe, żeby spakować rzeczy tak w sam raz. To wydaje mi się niemożliwe, żeby przy dziecku nie spakować ciuchów, których ona koniec końców nie założy. Że to będą rzeczy tak na wszelki wypadek i jak się jedzie na 3 tygodnie do Polski, to trzeba zabrać wszystko. Ja miałam wszystko spakowane. Dwie kurtki zimowe: jedną cieplejszą, drugą trochę na zimniejszą pogodę. Do mamy zamówiłam. Bardzo fajne, tanie, od kogoś, po kimś, bo ja większość rzeczy dla Soraiyi mam po kimś. Śniegowce z Marketplace na Facebooku, za jakieś 20 zł. No przecież to miało być tylko na ten tydzień, na wypadek, gdyby spadł śnieg. Ona tych śniegowców tam oczywiście nie założyła, bo śniegu nie było, nie spadł. Tak samo spodnie śniegowe kupiłam jej tam. Ale wszystko inne zabrałam i to pomimo faktu, że Bolo przylatywał do nas dwa razy. Tak że widzieliśmy się na dwa weekendy, więc mu oczywiście co nieco podsunęłam, żeby zabrał. Ale też, żeby nie być niefair wobec mnie, to muszę powiedzieć, że oczywiście dużo rzeczy przybyło w trakcie i to nie dlatego, że ja coś kupowałam, tylko dlatego że Soraiya podostawała prezenty. No, ale nie, poczekaj, ja też kupiłam. Książki. Bo nie umiałam się powstrzymać, niestety, jeśli chodzi o książki. Fakt, że dużo rzeczy faktycznie przybyło i część z nich zostawiłam u mamy, no i właśnie muszę zaraz zamówić kuriera na jutro, bo musimy zdążyć mi je przysłać przed naszą kolejną wycieczką, o której za chwilę… No nie, teraz miałam o niej powiedzieć. Bo siedzę sobie w gościnnym pokoju, nagrywam, żeby mój mąż mógł trochę skorzystać z mieszkania w sytuacji, gdy ja nagrywam i wyobraźcie sobie, że minął ponad tydzień od naszego przyjazdu z Polski, a ja sobie tutaj siedzę w tym gościnnym, niezamieszkałym teraz pokoju… I dlatego właśnie leży tutaj też moja nadal nie rozpakowana walizka. Ale będę musiała ją za chwilkę rozpakować, ponieważ już za tydzień w piątek lecimy do Indii i nie będzie nas 3 tygodnie. Mam nadzieję przygotować troszkę odcinków do przodu, pewnie nie wszystkie, ale coś tam nagram też w Indiach i mam nadzieję, że uda mi się to wrzucić. Chciałam Was zachęcić do tego, żebyście sprawdzali Instagrama i Facebooka. Będą się zdarzały takie okazje w Indiach, które będę mogła Wam pokazać na żywo, czyli w InstaStory na przykład. Czyli w tej relacji takiej, gdzie jest zdjęcie profilowe. Jak kliknięcie na to zdjęcie profilowe, to tam się pojawiają takie filmiki, które są aktywne tylko przez 24 godziny, chociaż pewnie gdzieś tam je zapiszę do oglądania na później. Tak że, znowu Indie. Zaczynają się już dla nas w piątek za tydzień. No, na 3 tygodnie. Mam nadzieję, że teraz się lepiej spakuję niż do Polski. Myślę, że jeszcze trochę wprawy potrzebuję, ale już niedużo. Tym razem do Polski leciałam właśnie na 3 tygodnie i miałam dwudziestoośmiokilogramową walizkę. Myślę, że jak na dwie osoby, czyli matkę z dzieckiem, na pewno można się lepiej spakować, ale ja nie potrafię. Jeszcze do tego miałam wózek ten nasz składany i plecak, taki podręczny, żeby tam powciskać te wszystkie przekąski i inne takie rzeczy. Oprócz tego nic więcej. Jestem z siebie dumna, ale teraz do Indii jest o tyle prościej, że pogoda jest raczej pewna i nie potrzebuję żadnych grubych ciuchów. To jest fajniejsze, bo zawsze jest lżej, jak człowiek pakuje t-shirty niż, kurde, śniegowce. 

Kolejne moje odkrycie z Polski, w zasadzie takie przypomnienie, nienawidzę telewizji. Ale nienawidzę tak do szpiku kości, naprawdę, bo lubię oglądać filmy, lubię seriale, tak. Ale telewizji jako takiej nienawidzę. Miałyśmy z Soraiyą przez 4 dni telewizor. W ogóle ja nie mam telewizora od, słuchajcie, już niepamiętnych czasów. Jak mieszkaliśmy w Niemczech, gdy miałam 10-15 lat, mieliśmy telewizor. Tak? Już nie pamiętam. Później mi to trochę doskwierało, gdy byłam w liceum. Moi rodzice po prostu z wyboru nie mieli telewizora. A ja zaczęłam się interesować polityką i WOS-em… No i nie było wtedy Internetu, a chciałam wiedzieć, co się dzieje. Nie potrafiłam się za bardzo zorientować, a z telewizorem zdawało mi się, że byłoby mi łatwiej. I wtedy był to taki moment, kiedy żałowałam, że telewizji nie mam. Później na studiach oglądałam te wszystkie „M jak miłość” czy inne dziwne seriale u pań, u których wynajmowałam pokoje. A później, gdy już zamieszkałam z moim wtedy chłopakiem później mężem, no to sobie sprawiliśmy telewizor. Niespecjalnie wtedy już mi się podobał, ale mieliśmy. Natomiast później już, gdy po rozwodzie zamieszkałam znowu sama, a później z moim obecnym mężem, to już telewizora nie było. Odzwyczaiłam się na pewno. To jest raz. Ale nie mogę. Powiem Wam, że te reklamy i nawet nie to, że one są głupie i głośniejsze niż wszystko inne, co powinno być karalne, bo to jest tak wkurzające… Tylko ta ich powtarzalność i to, że po prostu przed sekundą widziałam to samo, i to jak często one się powtarzają, że oglądasz coś i… Może mówię oczywiste rzeczy, ale dla mnie to jest szok, że puszczałam bajki Soraiyi, dwa kanały, i to też mnie wkurwiało. Dwa kanały z bajkami dla dzieci i ja jej to puściłam, a tam jakieś reklamy w ogóle nie dla dzieci. Ja nie mówię o tym, że to było oburzające, obrzydliwe. Ale naprawdę ona musi to oglądać? Kurde, o lekach na gazy. I w kółko to samo. Jak się skończą reklamy, to później masz te reklamy samego programu. Tak, że oni będą Ci mówić o zapowiedziach tego, co będzie dzisiaj, jutro i pojutrze, i dziecko ogląda 30-40 minut bajkę, a w międzyczasie trzy razy widziałam te zapowiedzi. Zwariować można! Ja nie mogę, mnie szlag trafia. To jest… Przepraszam, tak, nienawidzę telewizora. Za reklamy, za głupotę i za sposób tej, tej migawki takiej. Dziękuję, skończyłam ten temat. 

Wiecie czego się jeszcze dowiedziałam? Że źle zmywałam makijaż. Kurna, mam 42 lata, makijaż robię i zmywam od 25 lat, i się okazało, że źle zmywam makijaż. A przecież czytałam te wszystkie Bravo Girl kiedyś, a później jakieś inne… Nie wiem, no po prostu myślałam chyba, że dobrze to robię. Słuchaj, poszłam do tej kosmetyczki, u której mi mama zafundowała wizytę. Pierwszy raz, odkąd zostałam mamą, byłam u kosmetyczki. Super babeczka. Świetna po prostu. Cholera, nie pamiętam kontaktu. Wrzucę go. W Gdyni. Genialna, naprawdę. Pani Iwona, to zapamiętałam. Ale więcej Ci nie powiem w tej chwili. Jeśli jesteś zainteresowana, daj znać, chętnie przekażę kontakt. Oczywiście w trakcie tamtych zabiegów też się mnie zapytała o pielęgnację twarzy. Ja, słuchajcie, zawsze najpierw sobie myłam twarz wodą z żelem, zmywałam sobie makijaż, a później przecierałam sobie płatkiem z płynem micelarnym… Mówię to do Was, tych dziewczyn, które robią tak samo jak ja. No, liczę na to, że może nie jestem sama jedna taka niedoinformowana. A jeśli nie, to ciesz się, że robisz dobrze. Później przecierałam płatkiem wielorazowego użytku. Używam go od jakiegoś czasu. Polecam takie płatki bawełniane. Przecierałam sobie płynem micelarnym, dlatego że nic innego nie działało tak dobrze. Jak przetarłam twarz płynem micelarnym, to ten płatek cały był brudny. Zatem ten żel nie dawał rady, trzeba to jeszcze było czymś dotrzeć. A ona mi mówi, bo płyn micelarny ma za zadanie rozpuścić ten makijaż, żeby później go ten żel mógł zmyć. A to, co ja zrobiłam, to taki beton. Ten nierozpuszczony fest makijaż próbowałam zmyć żelem, który oczywiście, że sobie nie dawał rady, bo nie był rozpuszczony, a później tę resztkę rozpuszczałam sobie tym płynem micelarnym i w zasadzie nadal na skórze zostawało coś, co powinnam była zmyć jeszcze żelem. Ale, oczywiście, tego nie robiłam, bo myślałam, że tym płynem sobie powycierałam. Tak że, moje drogie, płynem micelarnym oczywiście nie będę przecierać sobie makijażu zanim go nie zmyję, bo po prostu trwałoby to nie wiem, ile; i nie wiem, ile wacików musiałabym na to zużyć. Więc teraz robię tak, biorę sobie mleczko kosmetyczne, nakładam palcami na twarz i sobie tutaj wszystko miziam, że mi się to rozpuszcza; biorę sobie moje waciki, dwa, bawełniane i wycieram to wszystko pięknie. Ten makijaż jest rozpuszczony, ale nadal na twarzy coś tam zostaje. Dopiero wtedy zmywam to sobie wodą z żelem i już mam czystą twarz. Ewentualnie możesz jakiś płyn micelarny używać do tego, żeby przeczyścić sobie oko z tego tuszu, bo może ten tusz wodoodporny nie do końca Ci zszedł. I nigdy nie używałam toniku. Pomijałam ten fakt dlatego, że stwierdziłam, że po co to komu, a ten tonik jest bardzo ważny. Ja kupiłam sobie taki w spray’u; tonik, który tonizuje twarz. Co to znaczy? To znaczy, że przywraca z powrotem właściwe pH twarzy, skórze, po tym, jak ten żel zmywający to pH zaburzył. No kurna, proste jak but, ale jakoś w ogóle o tym nie pomyślałam. No i też fajną rzecz mi sprzedała, żeby użyć na przykład olejku z drzewa herbacianego, gdy już coś przy tej twarzy dłubię i trzeba to zdezynfekować. Kurna, przecież ja to powinnam w sumie wiedzieć, ale nie skojarzyłam. Ale dlaczego powinnam wiedzieć? Bo używałam tego do dezynfekcji pieluszek wielorazowych, które miałyśmy tutaj i które Soraiya używała. Fajne. Trzeba nalać kapkę na patyczek i sobie maznąć. Może to są pewne oczywistości dla niektórych z was, ale dla mnie to była eureka. Nie mam 42 lat. Czy ja powiedziałam, że mam 42 lata? Mam 41, co ja już tak do przodu… No dobra, rocznikowo mam 42, ale nadal jeszcze 41, hello. W sierpniu mam urodziny. Co ja tak wyprzedzam?

Kochani, zbliżamy się do końca. Zostały mi jeszcze dwa wnioski. Jeden jest taki, że mamy pewnie będą wiedziały, o czym mówię. Znacie te butelki dla dzieci Pura? Takie że bez plastiku, że rosną razem z dzieckiem… To są takie butelki-termosy dla dzieci, że możesz sobie dodawać różne końcówki, najpierw smoczek, potem sroczek, później rurkę i gwincie do picia i wszystko wow, super. W ogóle są różne wielkości, wszystko z jakiejś stali nierdzewnej, wszystko eko-sreko, super. Kupujesz jedną rzecz na zawsze, zmieniasz później tylko końcówki. No i ja zapragnęłam też takiej butelki, gdyż mamy bidon i stwierdziłam, że spoko, mam bidon, tutaj zimna woda, i taki fajny mały termosik, do tego wrzątek, to sobie będę mieszać. Wystarczyły dwa razy chyba, żebym w zimnie tutaj ściągnęła rękawiczki i musiała ten wrzątek dolewać do tego bidonu i stwierdziłam, że kurde nie mam ochoty. Kupujemy tę butelkę Pura. Wszyscy zachwalają, super. Już kiedyś na InstaStory próbowałam wyżalić się Wam, zadając pytanie, i później również Pura Polska, ale nie odpowiedzieli. Kto w ogóle wymyślił ich system sprzedaży? To są różne butelki, różnych wielkości, z różnymi końcówkami, i jeszcze są różne kolory tej zewnętrznej, silikonowej, części, żeby ładnie wyglądało i się odróżniało. Są jeszcze takie od spodu, są różne po prostu. W różnych częściach jest ta butelka, możesz sobie mix and match, dobierać jak chcesz. No ale właśnie nie, „jak chcesz”, kurna. Najpierw spędziłam godzinę nad tym, żeby w ogóle się zorientować, jak to cholerstwo zamówić, bo nie ma tak jak sobie wyobrażałam, że każda część jest osobno i sobie po prostu dobierasz, wrzucasz do koszyka. Tutaj chcę mieć butelkę, która jest termoizolacyjna, i chcę ją mieć w takim kolorze i do tego pasujący taki czubek i taki koniec, i coś tam jeszcze. Nie, kuźwa! Słuchaj, są różne końcówki, wszystko to osobno, ale tylko końcówki. Ale nie możesz kupić samej butelki, bez końcówki. Kupujesz od razu z jakąś końcówką i teraz myk polega na tym, żeby w całym cholernym Internecie i na Amazonie znaleźć tę jedną butelkę, którą chcę, w tym kolorze, w tym rozmiarze, w którym chcesz, i żeby była jeszcze — uwaga, bo to też prawie kupiłam nie taką, jak chciałam — termo, kurna, isolated, żeby w ogóle była tym termosem. I kupujesz ją już z jakąś końcówką. I ty sobie wyobraź, że przeszukałam cały Internet i nie znalazłam z tą cholerną rurką w tym rozmiarze. Wiesz, musisz kupić konkretną butelkę, w tym rozmiarze i o takim kolorze nie było końcówki rurki. Była za to końcówka z takim smoczkiem dla mniejszego dziecka. Stwierdziłam, że kupię, trudno, niech ma. Dokupię sobie tę drugą końcówkę, którą chcę, osobno. Oczywiście butelka kosztuje 50€, do tego końcówka kosztuje kolejne 20€ czy tam 18€, plus przesyłka i tak dalej wszystko. Ale mówię, dobra, trudno, świetna jest. Nie ma tych wszystkich szkodliwych rzeczy i rośnie z dzieckiem. No tak. Dostałam i jeszcze nie wypróbowałam, jak trzyma ciepło, bo nie zdążyłam. Ale wiesz co? Po pierwsze, dwa razy zdarzyło mi się, że nie mogłam jej odkręcić, bo oczywiście jest cała zrobiona z metalu, więc nie ma tam żadnych gumowych, plastikowych, uszczelek czy coś, więc musi być ciasno zamknięte i za cholerę nie mogłam jej otworzyć. Rozumiesz? To raz, ale to taki tam szczegół. Pierwszy wkurw to był właśnie wtedy, jak ją kupowałam. Nie potrafię tego zrozumieć i wciąż nie rozumiem. Nie będę się nad tym rozwodzić. Ale butelka Pura jest po prostu do bani w samolocie i w ogóle do bani jest w jakimkolwiek, kurwa, nawet nie samolocie. Ale ona mi się rozlała, rozszczelniła w plecaku. Dlaczego? Dlatego, że miałam taki dekielek tam, taki ustnik do picia, taką dziurkę po prostu i to się zakrywa takim dekielkiem z tego samego silikonu. I to nie ma żadnego „klik”, że się trzyma i potrzebujesz trochę siły, żeby to otworzyć, nie. Po prostu to się odchyla i już jest otwarte. I wystarczyło, że ja wyciągnęłam coś, co było obok tej butelki. Wystarczyło, że się troszeczkę rozszczelniła i już mi soczek jabłkowy poleciał na nasz piękny super plecak. Każdy, kto leciał samolotem, wie, że jak masz jakiś bidon czy coś dla dziecka, to najpierw trzeba go rozszczelnić przed otwarciem, wyskoczeniem tej rurki. Bo jak ta rurka wyskoczy, to razem nią połowa zawartości bidonu. No, chodzi o ciśnienie, które się tworzy w samolocie przy starcie i jest strasznie duże ciśnienie w tym bidonie, więc trzeba najpierw go rozszczelnić, żeby to się wszystko wyrównało i wtedy nie ma fontanny. To ja wiedziałam. Tylko, że w takim bidonie to ta rurka jest schowana, jest szczelnie zamknięta. Nie ma szansy, żeby coś tam się wydostało. Gdy leciałyśmy samolotem, na szczęście miałam tylko wodę w tym plecaku i miałam akurat… Soraiya upodobała sobie — jest super w ogóle, dzięki Pura — właśnie nie tę końcówkę, którą chciałam dla niej, tylko właśnie tego smoczka. Taki dla starszych dzieci, nie dla tych maluszków, ale jednak smoczek. No sorry, ale nie chcę, żeby moje dziecko w wieku 3 lat ciągnęło smoka. No ale sobie upodobała, więc nie zamierzam teraz jej tego oduczać. Wróciłyśmy i Pura poszła w kąt, wróciłyśmy do naszych bidonów za 10 zł z Canpolu, kurde. I to ma taki smoczek, i to nawet nie jest zamykane. To jest tylko przymykane taką silikonową czapeczką, Kuźwa. Wiesz, co się z tym dzieje w samolocie? Wszystko było w wodzie, ze wszystkich stron ciekło, kurwa. Butelka za 50€ i najlepsze jest to, że jak popatrzysz na Internet, to wszyscy tylko to zachwalają. Wszyscy. Nikt nie powie Ci o tym, jak to cholerstwo zamawiać i że koniec końców pewnie zamówisz tę butelkę z końcówką, której nie potrzebujesz i tyle z twojego zero waste i eko sreco. Wiesz, kupowania nieplastiku, bo i tak kupujesz coś, czego nie potrzebujesz. A druga sprawa, że jest do bani, jeśli chodzi o podróżowanie samolotem i w ogóle jest to nieszczelne, bo nie można na tym polegać. Niech stoi, niech pięknie wygląda. Wystarczy, że dziecko tego nie domknie i wszystko się wylewa. Tak że Pura, sorry. Może powinnam poczekać z tą recenzją, jak będę taką bardzo słuchalną blogerko-podcasterką?

No dobra. Ale słuchajcie, żeby nie nudzić i żeby nie narzekać. Bo ja tu Wam narzekam i smęcę tym moim chrypiącym gardłem. Nie wiem, czy się da tego słuchać. Ostatnia rzecz, którą wyniosłam z podróży do Polski, to to, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Odkrywcze, co nie? Ale tak jest naprawdę. Było cudownie i w Trójmieście u rodziców, i spotkać się z moim rodzeństwem; i było wspaniale we Wrocławiu, gdy przez chwilkę byłyśmy same z Soraiyą, bo uwielbiam to. Miałyśmy właśnie to mieszkanko z Airbnb prawie na samym rynku. Byłyśmy same przez 4 dni. No, nie; same byłyśmy przez jeden dzień, bo nas oczywiście inni odwiedzali, przyjaciele, ale to było niesamowite. I później byłyśmy u jednych przyjaciół na kilka dni, później u drugich przyjaciół na kilka dni. No, po prostu naprawdę super, ale gdy wróciłam do domu, to stwierdziłam, że fajnie jednak, że mamy siebie i że mamy ten dom, i że jesteśmy tu z powrotem. Co prawda, oczywiście, jak wiecie, dopadło mnie  znowu choróbsko, jak tylko tu przyjechałam. Właśnie ta niemoc gardłowa, krtaniowa i głosowa. No, ale myślę sobie tak o tym, że to jest trochę tak jak z dzieckiem, które się zachowuje najgorzej przy matce. Dlaczego? Dlatego, że tylko przy niej może odpuścić. To trochę tak, jak po całym ciężkim dniu w pracy, gdy wszystkie emocje trzymamy mocno i dajemy radę, a później przychodzimy do domu i nasz facet nas przytula i po prostu emocje puszczają. Tak samo dziecko się czuje właśnie często… Cały czas ludzie się zastanawiają, co się stało. „Przecież cały dzień było super i ze mną się super zachowywał, a przyszedł do domu, mama się pojawiła i od razu w ryk albo w płacz, albo we wrzask”. No tak, bo emocje puszczają i myślę sobie, że ze mną było podobnie, że te 3 tygodnie były super, wspaniałe, ale jednak też trudne. Bo byłam z Soraiyią sama, co lubię, ale jest to jednak bardzo energetycznie wyczerpujące. Kiedy przyszłam do domu, to mój organizm powiedział: „OK, a teraz moja kolej!”. A teraz się odprężę i trochę sobie odpuścił, a ja miałam okazję trochę poszeptać do mojej córki zamiast krzyczeć. Nie wiem, czy to doceniła. Mój mąż na pewno tak. Tak że kochani; fajnie, że możemy wyjeżdżać, ale jeszcze fajniej, jak mamy do czego wracać. I z tym optymistycznym akcentem zostawiam Was i pędzę zamawiać kuriera, bo idzie do mnie z Polski kolejna paczka. Buziaki i do usłyszenia za tydzień, pa pa.

Zostaw komentarz