Nieco ponad tydzień temu wróciliśmy z Indii. Zaledwie tydzień temu… a wydaje się to być tak odległym… Tyle się w międzyczasie zmieniło… Dziś dowiaduję się, że również Indie wprowadzają obowiązek zamknięcia się w domach jako sposób na walkę z Covid19… Zamknąć 1/5 ludzkości w domach…? Na trzy tygodnie… Jak? Myśli krążą, ale spróbuję. Spróbuję opowiedzieć Ci o tym jakie były dla mnie nasze Indie sprzed tygodnia. Posłuchasz? Zapraszam na nowy odcinek!

[Czas słuchania: 39 min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts: http://bit.ly/2DDYDkO
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn: http://bit.ly/2mq5bOP
🎧 YouTube: http://bit.ly/2mY61CC

Transkrypcja odcinka:

Nawet nie wiem, od czego zacząć. Tydzień temu wróciliśmy z Indii po trzech tygodniach. Zaledwie tydzień temu, a wydaje mi się, jakby to było bardzo dawno temu. Tyle się zmieniło… Nie wiedziałem jeszcze, w jakim konkretnie kontekście opowiedzieć Ci o naszych Indiach. Dziś dowiedziałam się, że również tam, jak i w Rumunii czy w Polsce, ogłoszono całkowitą kwarantannę domową dla wszystkich obywateli. Myśli krążą wokół rodziny tam, również tej tam, wokół tego, jak to jest możliwe, żeby zamknąć miliard i trzysta milionów ludzi. Przecież to prawie 1/5 ludzkości, na trzy tygodnie. Moje myśli latają jak zwykle, są nieposkromione, ale spróbuję Ci opowiedzieć troszkę o Indiach, o naszych Indiach o naszej kolejnej wyprawie do Mumbaju; na chwilę przed tym, gdy ludzie prawie całego świata zostali zamknięci w domach.

Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

Niepokój. To jest uczucie, które czułam w zasadzie odkąd wyjechaliśmy, a jeszcze zanim wyjechaliśmy, i to uczucie towarzyszyło mi przez cały czas tak naprawdę. W mniejszym lub większym natężeniu. Tak naprawdę w ogóle mieszanka uczuć, bo z jednej strony bardzo się cieszyłam, że znowu jedziemy do Indii, że zobaczę rodzinę, którą bardzo lubię. Ale Bolo już od początku wiedział i mówił: „Nie chcesz tam jechać”. To nie było to. To nie jest tak, że nie chciałam. Po prostu to była jakaś taka dziwna mieszanka uczuć, których nie potrafiłam nazwać. Zwalałam to też na karb tego, że czułam się taka napięta, ponieważ bardzo bałam się zatrucia. Ledwie niedawno, kilka miesięcy temu, byliśmy w Malezji, gdzie strasznie się pochorowałam — i ja i Soraiya. Jakoś strasznie panicznie się bałam tego zatrucia również w Indiach. Akurat tak się złożyło, że żadne z nas — łącznie z Bolem, bo on najczęściej choruje, bo je wszystko jak leci, również z ulicy — tym razem nie zachorowało, nawet na chwilę, nawet na jeden dzień nie poczuliśmy się gorzej. Tak że tutaj moje obawy się nie sprawdziły. Niemniej jednak pewnie napięcie było, również z tego względu. Bardzo pragnęłam odpoczynku Tak bardzo cieszyłam się na ten wyjazd. Cieszyłam się na to, że będziemy w trójkę. Że Bolo zajmie się Soraiyą i że odpocznę. 

Z drugiej strony zastanawiałam się, jak to będzie, bo Soraiya ma 3 lata i już nie będzie tak łatwo utrzymać ją w domu, a jednak to w domach mimo wszystko spędzamy dużo czasu. W różnych domach, ale jednak wewnątrz. Jak upilnujemy jej chęć wyjścia na plac zabaw; do parku, którego tam nie było akurat? Jak to będzie. Naprawdę miałam mnóstwo myśli. A do osób, które tak myślą hen do przodu, niespecjalnie należę. Tymczasem naprawdę Soraiya była wspaniała i świetnie się bawiła, w ogóle bez żadnych zabawek. Bo wzięłam jej tylko jedną książeczkę i farbki. Świetnie się bawiła, świetnie się dogadywała. Bardzo się cieszyła na czas spędzony z tatą, z dziadkiem i całą rodziną. Bolo wspaniale opiekował się Soraiyą, jak zwykle zresztą. Wychodziliśmy również: raz na zakupy, raz po prostu żeby mieć trochę czasu ze sobą. To był akurat taki mniej udany czas, dlatego że ja przed wyjściem złapałam myślówę, o której możesz posłuchać w odcinku: „Czy warto mieć dzieci?” 

Dla mnie to nie był fajny dzień, ale dał mi duży wgląd w siebie. Bardzo fajna sprawa — wyjechaliśmy też na weekend na wieś, ale też wokół tego towarzyszyło mi mnóstwo niepokoju. O tym z kolei możesz posłuchać w odcinku „Panchgani, czyli weekend na wsi”. Nie pamiętam, jak go zatytułowałam. W każdym razie ten wyjazd bardzo dobrze zrobił mi na głowę, bo muszę powiedzieć, że w Mumbaju przez ten tydzień, kiedy tam byliśmy, przed wyjazdem na wieś i później ten tydzień kolejny, nie potrafiłam wypocząć. Nie potrafiłam. Jeśli słuchałaś moich odcinków z zeszłego roku, z naszej podróży do Indii, to wiesz, że nasz wyjazd głównie oczywiście skupia się wokół rodziny tam. Przelatujemy 6-7 tysięcy kilometrów nie po to, żeby po prostu tylko zwiedzać kraj, ale też staramy się to powolutku robić. Natomiast głównie przyjeżdżam tam po to, żeby spędzić czas z rodziną. To znaczy, że siedzi się cały dzień z moim teściem, z jego siostrą i czasami nawet siedzimy sami, dlatego że teść chodzi do meczetu pięć razy dziennie czy ile chce, załatwia jakieś sprawy. Tak że on tak naprawdę mało jest w domu. Więcej ciocia. Ona jest często w domu, jest schorowana. Choruje na Parkinsona i inne starcze choroby. Jest trudniej. W domu jest też, jak w każdym domu w Indiach, służba. Są dziewczyny, które sprzątają. Są panie od gotowania. Różnie to wygląda. W niektórych domach od każdej czynności jest inna pani. A czasami jest tak, że są to takie panie, które robią wszystko, ale mieszkają z daną rodziną. Zawsze znajdzie się w Indiach ktoś, kto ma gorzej, i kto chętnie po prostu przyjdzie. To są dziewczyny, które przyjeżdżają ze wsi, pracują najczęściej w miastach, i rodzinie wysyłają często na wieś, ale nie tylko, różnie to bywa. Tak jak Ci powiedziałam kiedyś, na pewno to pamiętasz, że cokolwiek tak naprawdę opowiem Ci o Indiach czy cokolwiek usłyszysz o Indiach, to najprawdopodobniej będzie to prawda, dlatego że ten kraj jest tak olbrzymi i jest tak szalenie różnorodny jak cała Europa, a jest różnorodny i pod względem językowym, i kulturowym, i religijnym. Może powiem w ten sposób: Pamiętam jak pierwszy raz pojechałam do Indii, to było do Kalkuty, do naszych znajomych na ślub. Oni oboje pochodzili z Kalkuty, ich rodziny też. Oboje są hindusami z wyznania, ale wystarczyło, że po prostu ich rodziny są z różnych części Kalkuty i już były naprawdę duże spory co do rytuału odprawianego ślubu. I musieli naprawdę często się spotykać, żeby uzgodnić konkretnie, jak powinien wyglądać ślub, ale u nas też to jest, ale może nie na taką skalę. W każdym razie jest to kraj olbrzymi i bardzo różnorodny. Dlatego jest tam absolutnie wszystko, od bogactwa po biedę. Od bogactwa, jakiego nie potrafimy sobie wyobrazić, po biedę, jakiej nie potrafimy sobie wyobrazić. Dlatego tam wszystko może się też zdarzyć i wszystko prawdopodobnie się dzieje. Dlatego cokolwiek Ci opowie, to tego nie bierz za wyznacznik, że tak to wygląda w całych Indiach. Tak po prostu wyglądało tym razem w naszej w rodzinie, w Mumbaju, w tej konkretnej rodzinie. Za każdym razem, gdy przyjeżdżamy tam do domu, spędzamy dużo czasu w samym domu i jakoś tak fajnie utarło się, że ponieważ hotel jest zaraz obok miejsca gdzie mieszka Dadu i Anti, to ja mam dla siebie w założeniu jakieś dwie poranne godziny, bo Bolo zabiera zaraz po wstaniu Soraiyę do dziadka, do Dadu, a ja mam trochę czasu tylko dla siebie w hotelu. Później do nich przychodzę i mamy resztę dnia razem. Często się okazuje, że oczywiście odwiedzamy jedną rodzinę, inny dom i jeszcze inny dom, później jeszcze dalszą rodzinę. Wszystkich oczywiście należy odwiedzić. Jeżeli oglądałaś na Instagramie: „Zalatana mama” moje relacje z Indii, to wiesz, jak to czasami wygląda. Czasami to jest po prostu siedzenie w jednym pokoju na tyłku i rozmowy o dupie Maryni, a w zasadzie nie o dupie Maryni, tylko — słuchaj — o jedzeniu. Po prostu temat „jedzenie” to jest temat absolutnie najważniejszy. Podczas jednego takiego spotkania rozmawiali przez 20 minut w większym gronie rodzinnym o ryżu, który udało się kupić mojej cioci, żeby jakaś tam odmiana ryżu; ja wiem, że dla nas Polaków jeszcze do niedawna ryż miał jeden rodzaj i był po prostu ryżem — Bolo się z tego śmieje, ale wiesz, że ryżów jest masa rodzajów i po prostu tam to jest też podstawa każdego dania, w związku z tym najwyraźniej można na ten temat dużo dyskutować. Anti udało się kupić bardzo dobry jakościowo ryż, przepyszny i za bardzo małe pieniądze i to wystarczyło, żeby rodzina rozmawiała na ten temat przez jakieś 20 minut. Innym razem sama zwróciłam na to uwagę, że gdy przyszliśmy do kuzynek Bola, gdzie były już dwie starsze panie, to siedzieliśmy tam z dobre dwie godziny, podczas których przez długi czas… Aż nie mogłam uwierzyć, bo ja już dużo rozumiem w hindi. Liczyłam na to, że wraz z Soraiyą i jej znajomością i poznawaniem języka hindi przez tatę, nauczę się również. Nawet kupiłam sobie jakąś książkę do nauki. Ona niestety jest lepsza ode mnie, w związku z tym ja nie mówię, ale dużo rozumiem. Jeśli rozmawiamy na tematy, na które można rozmawiać z trzylatką, to duża szansa jest, że coś zrozumiem. W każdym razie podczas tej wizyty wyobraź sobie, że ja nagle słyszę, że oni rozmawiają na temat naszego lunchu wczoraj. Zwykłego lunchu. Byliśmy na lunchu u nas w domu i ta jego kuzynka pyta się Bola, co jedliśmy na ten lunch. Bolo jej mówi, że to był zwykły lunch, nie jakiś wystawny czy coś, po prostu zwyczajny lunch, i ona się pyta. I po prostu widać było po jej twarzy, to było cudne. On podawał jej nazwy tego, co jedliśmy; te trzy czy cztery dania. A ona prawie zamykała oczy i prawie się rozmarzyła i mówiła: „O! Tak, to lubię! A z czym to było dokładnie? Czy to było ostre, czy nieostre?” i się go wypytywała o to, co było wczoraj na obiad. Później, ponieważ ja nie dowierzałam, to dopytałam Bola, czy aby na pewno dobrze zrozumiałam, ale on mówi, że tak i to jest normalna sprawa, że ona jest bardzo ciekawa. I to było żywe zainteresowaniem tym, co jedliśmy na lunch. 

Zupełnie już zapomniałam o tym, dlaczego Ci mówię o tym lunchu i o tym, że to jest temat do rozmowy. I o tym, że się siedzi i gada o dupie Maryni. No właśnie! Siedzisz, nasiadówa, siedzisz; czasami coś zjesz i już. Później wychodzisz i idziesz do drugiego domu. Tak mija dzień za dniem, dzień za dniem. Ja czasami cieszyłam się, jak Bolo szedł z Soraiyą coś zjeść, to czasami reszta rodziny też poszła do stołu, a ja siedziałam wtedy sama w drugim pokoju i cieszyłam się, że mogę wziąć telefon do ręki i coś pogrzebać, ale zawsze wtedy przychodził ktoś, czy to pani służąca — bardzo fajne dziewczyny zresztą. Ja udawałam, że ich nie widzę; uśmiechałam się tylko delikatnie i udawałam, że ich nie widzę; bo widziałam, że one to robią dlatego, że nie chcą, żebym czuła się samotna. W związku z tym chcą dotrzymać mi towarzystwa. Nie rozumieją, że może ja chcę zostać sama. Ale ponieważ jestem i tak tą dziwną z zachodniego świata, to mogę sobie czasami na takie dziwne zachowanie pozwolić, jak pokazywanie, że chyba dobrze mi jest samej. 

Pojechaliśmy do tego Panchgani. A w Panchgani na wsi… W ogóle posłuchaj sobie, jeśli nie słuchałaś, tego odcinka o wsi. Tam nagle z tych wszystkich moich napięć, z tego ciągłego chaosu, z tego napięcia i takiego nagromadzenia ludzi, dźwięków, zapachów i tego wszystkiego, usłyszałam takie dźwięki: 

(dźwięk ptaków)

Te dźwięki naprawdę dobrze mi zrobiły na głowę. Nie tylko te dźwięki, ale przestrzeń i powietrze, i pogoda, i towarzystwo, i to, że nic nie musimy; i to, że po prostu trzeba się tylko wyciszyć. Zajęło mi to długo. Internetu tam nie było i na pewno to pomagało, ale troszkę było mi lepiej. Gdy wróciliśmy, to nie zostaliśmy na długo, bo chyba na dwie czy trzy noce. Zmieniliśmy hotel na inny i taka wypoczęta i z takim świeżym umysłem, z takim podejściem naprawdę optymistycznym, ruszyłam rano na kawę. W ogóle wyszłam z tego hotelu taka zadowolona, bo to był hotel, w którym byliśmy za pierwszym razem, gdy przyjechaliśmy z Bolem do Mumbaju. Może tak sentymentalnie pomyślałam — byliśmy wtedy jeszcze młodzi, piękni, bezdzietni, i to było takie wolne i tak sobie wyszłam z tego hotelu rano i wiedziałam, że niedaleko jest gdzieś jakaś kawiarnia i postanowiłam pójść sobie na tę kawę. Podskakując radośnie, wyszłam na główną ulicę. Zanim wyszłam na tę główną ulicę, ten czar i cały mój nastrój i całe moje założenia poszły się po prostu taplać w pizdu, bo prawie potknęłam się o leżącego na chodniku szczura, a obok leżał facet i spał. Nie tak zaraz obok, trochę koloryzuję, ale kilka metrów dalej. 

I nie potrafiłam się już dalej skupić, chociaż bardzo chciałam. Nagrywając się na WhatsApp mojej przyjaciółce, na żywo relacjonowałam, co się dzieje. Próbowałam skupić się z powrotem na pozytywnych emocjach, ale dojrzałam drugiego szczura. Uwierz mi, że nie przesadzam. Żałuję, że nie… Znaczy nie żałuję, bo po co komu filmy z tego. Tym razem ten szczur nie miał głowy. Ten szczur leżał sobie i pomyślałam, że to musiało być przez jakieś kruki czy przez jastrzębie… Jak już wracałam z tej kawy, to tego już nie było, całe szczęście. Wiesz, co? Ja przepraszam, że ja o tym mówię, ale nagle sobie uświadomiłam, że to są Indie, że możesz mieć zajebiste założenia, a i tak… Ta rzeczywistość złapie Cię po prostu za włosy i pociągnie Cię do tyłu. Bardzo dziwnie się czułam w Indiach tym razem. Ja, optymistka, kochająca  Indie. Myślę, że nadal je bardzo mocno kocham, tylko jest to miłość bardzo trudna. To jest czwarty raz, kiedy jestem w Indiach, i trzeci raz w Mumbaju. Zauważyłam, że po prostu za każdym razem, gdy znów tam jestem, gdy w zasadzie powinnam wiedzieć, do czego jadę; powinnam wiedzieć, co tam spotkam; i być coraz bardziej na to przygotowana i uodporniona; to tak naprawdę mnie to coraz bardziej dotyka i przeraża i przerasta. Coraz bardziej spina. Tak stwierdziłam, że te obrazki i te uczucia się we mnie kumulują. One się tak nawarstwiają, tak odkładają chyba, za każdym razem. Jak przyjechałam pierwszy raz do Indii, to wszystko było fascynujące, bo nowe. Trochę tak jak z Rumunią — kiedyś Ci opowiadałam, że są rzeczy, które po prostu po czasie zaczynają nie tylko mnie dotyczyć jako obserwatora; czyli to nie są rzeczy, które ja jedynie obserwuję i mogę stać z boku i patrzeć na nie, jak na coś dziwnego albo coś innego, ale za to fascynującego. Chyba z czasem one mnie bardziej dotykają osobiście, bo ten wszechobecny brud, ta bylejakość, ta prowizorka. Ta kołdra u kogoś tam, po której Soraiya się tarza, a widzę, że ta kołdra była nieprana od lat, czy czyjeś brudne ręce, podające mi serwetkę papierową. Brudne od jedzenia, ale… Czy ten szczur. 

Po prostu na bok odchodzą te wszystkie wspaniałości, którymi się zachwycałam i nadal będę się zachwycać: te kolory, te smaki, te zapachy, naprawdę wspaniałe, dla których się jedzie do Indii; czegoś, czego nie ma u nas. Gdzie człowiek dostaje oczopląsu od tej mnogości, wielości; te markety, które aż kipią od warzyw i owoców i zapachów; te kwiaty, naręcza wszędzie, to jest naprawdę coś wspaniałego i ja tego nie neguję. Ale jakoś tak… Poza tym wizje tej biedy i tego brudu działają chyba po prostu depresyjnie. Chyba po prostu tak. Na szczęście był jeszcze później tydzień w Chennai. Wylecieliśmy od rodziny, przepakowaliśmy walizki, zostawiliśmy nasze zimowe ciuchy i wszystko, co było niepotrzebne u Dadu, i polecieliśmy na tydzień do Chennai. Mieliśmy bardzo luksusowy hotel przy morzu, był basen. Wszystko super, Mieliśmy fajny weekend razem, po czym Boluś jeździł do pracy od poniedziałku do piątku. Tam godzinę jechało się w jedną stronę, tak że naprawdę fajnie, że mogliśmy tak sobie to zrobić i że chciało mu się tak jeździć. My za to z Soraiyą całe dnie spędzałyśmy najpierw na plaży, a później głównie na basenie, odpoczywając. To było niesamowite. Nagle po prostu te dwa czynniki się zeszły. To, że nagle było czysto, schludnie, ładnie, tak jak ja rozpieszczona Zachodem i zachodnim stylem życiem… Takie rzeczy, do których jestem przyzwyczajona, i które powodują, że czuję się lepiej. Ale również to, że niczego nie musieliśmy, że nic nie trzeba było. Nie trzeba było się z nikim spotykać, robiliśmy to, na co my mieliśmy ochotę, a nie to, co wypada. To już wystarczyło, żeby kompletnie zmienić mindset — sposób myślenia; odreagować, wyciszyć się. 

Ludzie w ogóle tam skakali wokół Soraiyi. Bo ona jest ewenementem, bo nie wygląda na Hinduskę. Bolo już nie wygląda na Hindusa. To jest dla nich niezrozumiałe, że ona mówi w języku hindi i jak to? Jak to? Jak ona się odzywa do kogokolwiek, to nikt nie wierzy, że ona mówi w hindi i nawet nie słyszą, że ona mówi w hindi, bo są tak nastawieni, że ona na pewno mówi w innym języku, że nie dociera do nich, że znają ten język, w którym ona mówi. A tutaj było tak, że jak już słyszeli, to przyszła do mnie pani manager po jakimś czasie, bo tam było miejsce, gdzie mogłam Soraiyę na chwilkę zostawić, co mnie bardzo cieszyło, i ona do tego miejsca poszła, do takiej bawialni — coś w tym rodzaju. Później ta pani manager przyszła do mnie i mówi do mnie: „Ale pani córka mówi w języku hindi!”. Ja mówię, że tak. „Ale jak to może być?!”. Ja jej mówię, że jej tata jest Hindusem i oni w ogóle tego nie rozumieją. Ja nie wiem, co oni myślą. Później rozmawiałam z Bolem i oni po prostu… Nie dociera do nich, że Bolo jest Hindusem, bo on nie wygląda jak typowy Hindus, bo jest za wysoki i za jasny, ma też jasne oczy. W związku z tym to w ogóle musi być kompletnie sprzeczne… Jak to, jej tata jest Hindusem?! To jest tak, jakby Bolo nie był Hindusem, ale udało mu się nauczyć ją języka hindi… W każdym razie ta babka mówi do mnie, że ona tak wspaniale mówi w hindi, jakby to był jej język ojczysty. Był więc taki zachwyt nad nią i była oczkiem w głowie wszystkich tam, którzy pracowali. 

Ja mogłam sobie wypić kawę na tarasie, a wszyscy ją zabierali i ona chętnie chodziła z nimi. Zabierali ją, rybki nakarmić, które pływały dookoła. Szli się nią chwalić do innych ludzi, którzy jeszcze nie wiedzieli, że ta mała dziewczynka mówi w hindi. To było niesamowite do tego stopnia, że kiedy po raz trzeci w Indiach spędzaliśmy święto Holi… To jest to święto, gdzie rzuca się kolorowym proszkiem. W zeszłym roku to był Jaipur. Też polecam, jeśli nie słyszałaś. Zdjęcia też powrzucałam, może kiedyś wrzucę je na Instagram. Teraz na pewno wrzucę na Instagram filmik z tego, jak Soraiya obchodziła Holi w tym roku. W tym rejonie Indii nie obchodzi się tak hucznie Holi, ale również tutaj ten hotel oczywiście postanowił to święto jakoś zaznaczyć, więc Soraiya nagle zobaczyła, że w miseczkach stoją te proszki do sypania i oczywiście chciała się nim rzucać, na co nie pozwoliłam. Ale nagle jeden kelner wziął i postanowił, że ona może wszystkim pomazać twarze tymi kolorami i Soraiya po prostu poszła i wszystkim: kucharzom, szefom kuchni i wszystkim, zaczęła smarować te twarze tymi kolorami, a oni się oczywiście dawali, po czym jeden szef tej restauracji wziął Soraiyę za rękę i mówi: „Idziemy tam, bo tam jest impreza na zewnątrz dla ludzi, dla naszych pracowników, to zabiorę tam Soraiyę; ona na pewno będzie się cieszyła i oni też na pewno będą się cieszyć”. Wziął nas na zaplecze, żebyśmy mogli się cieszyć i żeby inni mogli się też cieszyć tym, że Soraiya ich posmaruje kolorowym proszkiem. Takie numery! To było szaleństwo. Miałam tylko nadzieję, że Soraiya nie przyzwyczai się do tego, że zawsze będzie w centrum uwagi. 

Oczywiście też na pewno patrząc na to, co wysyłałam na Instagramie, to wiesz, jak wyglądała nasza podróż do domu. To właśnie tam dowiedzieliśmy się, że sytuacja wokół koronawirusa się zagęszcza. Najpierw dowiedzieliśmy się, że Indie wycofują wszystkie wizy, które zostały wydane już nie dla swoich obywateli, i nie będzie nikogo wpuszczać. Zaczęło się z dnia na dzień, z godziny na godzinę, robić gęściej; również w Europie. W związku z tym, że anulowano wszystkie wizy do Indii, to nie przyleciał również nasz samolot, bo nie miałby z kim. W związku z tym nasz samolot z Mumbaju do Zurychu został odwołany i musieliśmy zabukować nowy lot. Postanowiliśmy, że nie będziemy lecieć przez Zurych, tylko przez Istambuł, ponieważ Istambuł nie jest w Unii Europejskiej i jest szansa, że będzie inaczej. I całą dalszą historię już znasz. Koniec końców dolecieliśmy, ale z takimi przygodami, że mieliśmy spędzić czas dzień w Istambule, ale dosłownie na dwie godziny przez naszym przylotem do Istambułu zmieniono prawo i nie wpuszczono nas na teren Turcji.

Myślę, że to był bardzo dobry moment na powrót. Wróciliśmy o dwa dni wcześniej. Pamiętam, jak jechałam taksówką na lotnisko w Chennai. Pamiętam też moje myśli, gdy to się wszystko bardzo szybko potoczyło. Gdy byliśmy jeszcze w Chennai i ja byłam jeszcze nad basenem, ale wiedziałam już, że coś tam zaczyna się dziać i że jednak nie można tego bagatelizować i to już nie jest kwestia paniki, tylko zdrowego rozsądku, żeby wracać szybciej. Pamiętam, że leżałam nad tym basenem jeszcze dwa dni i myślałam sobie, że to tak szybko się już nie powtórzy, że teraz leżę sobie nad basenem w Indiach i jest wspaniale, ale że nie wiem kiedy znowu będzie taka możliwość i kiedy świat będzie z powrotem funkcjonował dla mnie; bo nie mówię, że w ogóle, ale dla nas; w taki sposób. Kiedy będę sobie jeszcze tak beztrosko leżeć i kiedy Indie będą działać tak jak działają. Pamiętam, że jechaliśmy potem jeszcze w taksówce i ja patrzyłam na tych ludzi — to był wieczór — i nawet próbowałam nagrać ten ruch uliczny, bo pamiętam, że właśnie wtedy po raz pierwszy dopadła mnie taka myśl, że jak to będzie, bo zaczęły się już te obostrzenia w Europie, kwarantanny, i tak dalej. Ja mówię: „Boże, przecież to jest tutaj niemożliwe! Jak?! W tym kraju, gdzie czasami nie da się przejść chodnikiem, bo jest tak gęsto; gdzie jest takie przeludnienie; gdzie w jednym mieście, takim Mumbaju, skupionych jest tylu ludzi co w połowie Polsk; gdzie życie toczy się na ulicy; gdzie ludzie mają swoje domy, biznesy, spanie, jedzenie, wszystko jest na ulicy; gdzie niektórzy po prostu swojego domu też nie mają; a inni, którzy mają, mają do domu doprowadzane serwisy; gdzie wszystko tak naprawdę toczy się wokół relacji międzyludzkich, takich face to face. Jak to jest możliwe, żeby zamknąć tyle ludzi w domach?!” 

Minął tydzień, trochę ponad, kiedy zamknięto w Indiach centra handlowe, szkoły, gdzie wstrzymano ruch pociągów. Pociągi — główny sposób podróżowania po tym olbrzymim kraju, wielkości kontynentu. Ludzie rzucili się na wieść o tym, że pociągi zostaną wstrzymaną; rzucili się, by wydostawać się z miast, żeby jechać z powrotem na wieś. Ci wszyscy pracownicy dzienni rzucili się w ucieczce; ci, którzy mieli pieniądze na to, by udać się do domu. W końcu nadeszło totalne zamknięcie granic. 

W zeszłą niedzielę premier Modi zarządził czternastogodzinną kwarantanną dobrowolną dla całych Indii. To miało być trochę pokazowe i jak bardzo to jest ważne, ale miało to też sprawdzić, jak Indie są przygotowane do takiej kwarantanny. Czy w ogóle są. Okazało się to wielkim sukcesem. Wrzucę Ci też filmik na Instagram, jak się w Indiach rozprawia, jak się nie patyczkuje w Indiach z tymi, którzy kwarantanny nie przestrzegają, bo tam jednak prośby czasami nic nie dają. Tak samo nie dawałyby pewnie kary finansowe. Po prostu jest kij. Sama zobacz, wejdź na Instagrama, na pewno wrzucę; jeśli nie dzisiaj — bo nie wiem, czy dam radę — to jutro na pewno. W Indiach mieszka miliard trzysta milionów ludzi. Wszystko zostało wstrzymane. Miliony ludzi mieszkają w slumsach, w takich glinianych, a czasami blaszanych, prowizorycznych domkach, które nawet nie są domami, bo tam nie da się zmieścić rodziny. To są miejsca, które tak naprawdę są dużymi szafami z odrębnym małym miejscem na kuchnię. „Kuchnię”! Wiesz, na miejsce do gotowania. Na noc na tym wszystkim będzie spało dziecko, będzie spała matka i dzieci. Ojciec najczęściej będzie spał przed domem albo po drugiej stronie ulicy na jakiejś leżance, albo na takim wózku, zbitym z desek. Tam się nie mieszczą w środku. I takie domki są jeden przy drugim, i to się ciągnie całymi ulicami, całymi dzielnicami, ze swoimi sklepami; ze wszystkim, co tam jest. Ta są miliony ludzi! Jak takich ludzi zatrzymać w domu? Nie wiem. Jedno wiem na pewno — wszystkie kościoły, wszystkie meczety i wszystkie świątynie, zamknięto. W Indiach — kraju, gdzie religia nie tylko ma znaczenie od tak, jak dla nas może też; gdzie jest częścią życia; gdzie wyznacza to, jak żyjesz, jak wyglądasz, w co się zbierasz, jak masz na imię czy jak się nazywasz. Nie ma czegoś takiego tam, że „ja jestem wierzący i niepraktykujący”. W ogóle nie ma takiej opcji. Zamknięto wszystkie miejsca kultu. Odłożono wielkie protesty, które ciągną się od miesięcy; które widziałaś, bo wysyłałam zdjęcia na temat nowego sposobu rejestracji ludności. Wszystko zamknięto. Wszystko ma zamrzeć. Indie zostały zamknięte. To się nigdy już więcej nie powtórzy, taka sytuacja. Mam taką nadzieję. 

W niedzielę też zarządzono bicia brawa dla służb medycznych, służby zdrowia. Indie bardzo restrykcyjnie podeszły do sytuacji, gdzie tak naprawdę jest bardzo niewiele zachorowań, bo na tak olbrzymi kraj w tej chwili jest nieco ponad 500 zdiagnozowanych zachorowań i 10 osób zmarło. Niemniej jednak jeśli Indie, jak to powiedział premier Modi, nie zamkną się teraz na trzy tygodnie, na 21 dni, jeśli nie zdadzą tego testu, to cofną się o 21 lat. Co to znaczy? Wszyscy się z nimi cofniemy. W Indiach, w służbie zdrowia, przypada jedno łóżko na 2 tysiące obywateli. To o 10 razy mniej niż zaleca Światowa Organizacja Zdrowia. Jedno łóżko przypada  dzisiaj na 2 tysiące obywateli. Jeśli oni nie dadzą rady, jeśli oni nie wprowadzą takich drastycznych środków, niemożliwych w moim myśleniu do wykonania, to Indie się załamią i służba zdrowia się załamie. 

Nie wiem, co będzie. I z tą myślą jest mi najtrudniej. Ciężko mi jest z myślą, że nic nie wiadomo. Nic! Jedno wiem jednak na pewno, że mi tutaj w Europie, w Rumunii, łatwo jest żyć. Dzisiaj też: mam ogród, mam taras, mam zapasy, mam szansę na szpital, mam szansę na przeżycie, mam oszczędności; mam w końcu też, jak to wszystkie w końcu minie, różne alternatywy inwestycji, zarobku; mam możliwości. Mogę mieć pracę, jestem jeszcze młoda. A tam? Co zastaniemy tam za rok? Kogo zastaniemy tam za rok i w jakim stanie? Czy w ogóle będzie można polecieć? Nie wiadomo. 

Zdrowia kochani i nie wychodźcie z domu.

Zostaw komentarz