Nadal jesteśmy w Indiach. Natomiast weekend postanowiliśmy spędzić z młodszą częścią rodziny poza miastem Mumbaj. Pomysł wydawał się świetny: wieś, inny kimat, świeże powietrze, fajnie spędzony czas! Przystaliśmy więc na tę propozycję. A potem mój wewnętrzny control freak zaczął świrować… No bo przecież dowiedziałam się jak długa będzie droga… Dowiedziałam się również w jaki sposób będziemy podróżować oraz… no właśnie – nie wiedziałam co nas czeka na miejscu, jakie warunki…

O tym co zastałam na miejscu oraz o tym, co nam się przytrafiło w weekend –tego dowiesz się z tego odcinka, który nagrałam ze wsi pod Mumbajem 😊 Posłuchasz? Zapraszam na nowy odcinek!

[Czas słuchania: 45 min]


Kliknij, aby przeczytać transkrypcję.

Zostaw komentarz

Zasubskrybuj zalataną, aby nie przeleciał Ci żaden odcinek na:

🎧 Spotify: https://spoti.fi/2mZ1z6A
🎧 Google Podcasts:
🎧 Apple Podcasts: https://apple.co/2lv0gfh
🎧 TuneIn:
🎧 YouTube:

Transkrypcja odcinka:

Cześć. Tu Zalatana. Co tydzień opowiem Ci o tym, co mi się przytrafiło; co mnie zirytowało lub zachwyciło; o życiu na emigracji, o rodzicielstwie, o naszych podróżach i o próbach bycia eko. Zapraszam!

Nadal jesteśmy w Indiach. Natomiast weekend postanowiliśmy spędzić z młodszą częścią rodziny poza miastem Mumbaj. Pomysł wydawał się świetny: wieś, inny klimat, świeże powietrze, fajnie spędzony czas! Przystaliśmy więc na tę propozycję, a potem mój wewnętrzny control freak zaczął świrować… No bo przecież dowiedziałam się, jak długa będzie droga… Dowiedziałam się również, w jaki sposób będziemy podróżować oraz… no właśnie – nie wiedziałam co nas czeka na miejscu, jakie warunki…

O tym, co zastałam na miejscu oraz o tym, co nam się przytrafiło w weekend, dowiesz się właśnie z tego odcinka, który nagrałam ze wsi pod Mumbajem.  Zapraszam serdecznie.

Wyruszaliśmy w piątek. W piątek skoro świt, bo o 7.00 rano. Tak naprawdę dla nas to było 3.30 w nocy, dlatego że nie przestawiliśmy się na czas hinduski i nadal lecimy według czasu rumuńskiego, tak jak zawsze jak tutaj jesteśmy z Soraiyą. To znaczy śpimy do południa, a potem też dopiero o północy idziemy spać. Musieliśmy zwlec się z łóżka bardzo wcześnie rano, tylko po to, żeby pojechać na dwa samochody w 11 osób. Myślę, że po moich zdjęciach, które widziałaś na Instagramie, i zdjęciach obrazujących, jak wygląda tutaj ruch uliczny oraz po użyciu Twojej wyobraźni, patrząc na zdjęcie pięcioosobowej rodziny na skuterze, wiesz już, że próżno szukać tutaj jakichkolwiek fotelików samochodowych dla dzieci. Wczoraj śmialiśmy się z tego trochę, że gdybym podeszła i zapytała się kogokolwiek o tak zwany car seat, to nie wiedzieliby, o co mi chodzi. Przecież każdy samochód jest wyposażony właśnie w siedzenia, więc o jakie siedzenie mi chodzi. Tak więc wyruszyliśmy dwoma samochodami w jedenaście osób: szóstka dorosłych, pięcioro dzieci. My weszliśmy do samochodu z dwójką małych dzieci, czyli z naszą Soraiyą i Marią, która jest w wieku Soraiyi. Dzieci siedziały sobie pięknie luzem między nami mamami na tylnej kanapie, a panowie siedzieli z przodu. Było więc bardzo wygodnie. Z bezpieczeństwem — no cóż… Co tu można zrobić? Chciałam przypiąć pasy, ale okazało się, że niestety się nie da, bo odcięte są te części, w które zapina się pasy.

Jeśli słyszysz wiatr, to dobrze słyszysz. Mam nadzieję, że nadal słychać mnie. Czasami tutaj bywa też wietrznie. Nadal nagrywam odcinek stąd. Nadal jesteśmy tutaj. Niedługo już wyjeżdżamy. Korzystam z sytuacji i z okazji, żeby nagrać ten odcinek w takich okolicznościach przyrody, jakie są tutaj — bez klaksonów, ale za to z wiatrem. 

Jaka czekała nas podróż? Oczywiście zapomniałam, że jesteśmy w Indiach. W sensie dla mnie wyjazd z miasta, poza miasto, niedaleko na wieś, to jest kwesta dwóch godzin w samochodzie. Tutaj w dwie godziny to nawet nie wyjedziesz poza miasto. Miasto Mumbaj liczy sobie 23 miliony mieszkańców. To jest, człowieku, tyle co połowa mieszkańców Polski. Wszyscy w jednym mieście. To tylko dane oficjalne, bo pewnie jeszcze ileś procent jest dodatkowo ludzi, którzy są niezameldowani, niezrzeszeni i nie liczą się w tych statystykach. Zresztą statystyki są różne, bo to wszystko zależy od tego, co się liczy do konglomeracji miasta Mumbaj. To tak tylko, żeby dać Ci mniej więcej pogląd na to, jak długo wyjeżdża się z miasta. Faktycznie nam to troszeczkę zajęło. Po drodze dowiedziałam się, że będziemy jechać maksymalnie sześć godzin. 

Dla mnie — osoby, która nie lubi jeździć samochodem, odkąd ma dziecko i to dziecko, które też niespecjalnie lubi jeździć samochodem, wizja podróżowania sześć godzin w samochodzie była dramatem. Na szczęście robiliśmy przerwy. Na początku stanęliśmy w mieście na śniadanko w McDonaldzie. Później stanęliśmy jeszcze raz na śniadanko w McDonaldzie. Tak, tu są McDonaldy. To są Indie, ale tu są McDonaldy. Bardzo polecam wchodzić do McDonaldu w różnych takich miejscach, szczególnie gdy jesteście w egzotycznych miejscach poza Europą, dlatego że oferta jest z jednej strony znajoma, a z drugiej strony jest kompletnie inna i jest fajnie przystosowana do lokalnych warunków. Są bardzo fajne specjalne edycje niby znanych nam kanapek z McDonalda, które są niedostępne nigdzie indziej. Tak że zachęcam bardzo, bo to fajna sprawa. Tak jak Starbucks jest wszędzie identyczny, tak McDonald’s wcale nie. McDonald’s ratował nam więc tyłki, na których siedzieliśmy u nich, popijając kawę. Koniec końców z tych sześciu godzin podróży jechaliśmy w sumie cztery. Jechaliśmy na wschód od Mumbaju, w góry właśnie. Jak popatrzysz na mapę, to zobaczysz, że to wybrzeże ze strony zachodniej jest ogrodzone od reszty kraju pasmem górskim. Właśnie tutaj jesteśmy, nie na najwyższym miejscu. Jesteśmy mniej więcej 1300 m n.p.m, ale to już wystarczy. żeby kompletnie zmienić klimat, rozprostować oko, jechać serpentynami w górę i w dół. Soraiya siedziała też przez chwilę u taty na kolanach z przodu. Nic nie powiem na temat bezpieczeństwa. Powiem tylko tyle, że żyjemy i tak tutaj się jeździ. Człowiek więc musi się dostosować i wyłączyć nasze myślenie o bezpieczeństwie. Dojechaliśmy i jesteśmy w miejscowości Panchgani. 

Panchgani słynie z uprawy truskawek, jeżyn, jagód, wszystkich berries i z różnych przetworów owocowych. Nazwane jest Panchgani: Panch to jest pięć. Nazwa mówi, że jest na pięciu wzgórzach czy coś w tym rodzaju. Widoki są boskie. Ja Wam powiem, że niespecjalnie lubię góry. Niespecjalnie czuję się w górach, ale tutaj nie jest mi źle. Tego czego najbardziej w górach nie lubię, to tego ostrego klimatu, że jest tak bardzo zimno w nocy i w wieczorem. Hura, hura! Tutaj też jest zimno, nawet zimnej. Zastanawiałam się, czy brać ze sobą swetry i pełne buty, ale stwierdziliśmy, że nie, bo Internet pokazywał nam, że tu będzie 27-29 stopni, ale odczuwalne jest zupełnie co innego. Musiałam pożyczyć dla Soraiyi sweterek i skarpetki od kogoś z rodziny. 

Ale jaka była droga? Droga była nie dość, że taka trochę bezpieczna inaczej, tojechało się ciężko, dlatego że byłam wrzucona jak worek kartofli. Pomimo tego, że część tej drogi była szeroka i płaska, to jednak jakość tej drogi pozostawiała wiele do życzenia. W związku z tym skakałyśmy sobie góra-dół, byłyśmy rzucane lewo-prawo, bo trzeba było przecież wyprzedzać raz z tej strony, a raz z tej strony. Tu chyba nie ma specjalnie jakichś przepisów, które byłyby wiążące dla wszystkich. Było co chwilę przyśpieszanie i hamowanie. Na wszystkie strony byłyśmy więc rzucane, ale szczerze — chyba spodziewałam się, ze będzie jeszcze gorzej, tak że chyba nie było tak źle. 

Czego oczekiwać na miejscu? Czego spodziewałam się na miejscu? Jeśli patrzyłaś na Instagrama i widziałaś moje nagranie, gdy pakowałam się na wyjazd tutaj na ten weekend, to wiesz dobrze, że trochę się obawiałam. Okazuje się, że naprawdę bardzo obawiam się tego, czego nie znam. Raczej staram się i chcę zawsze wiedzieć, co mnie czeka; szczególnie w takim kraju jak Indie. Chcę być przygotowana na to, co zastanę. Tutaj nie potrafiliśmy się do końca dowiedzieć, jakie warunki będą. Ja wypytałam trochę jedną kuzynkę, Bolo wypytał kogoś innego z rodziny i wiedzieliśmy z tego, że jedziemy do Bungalow i że ojciec jednej z naszej dziewczyn tutaj ma takie bungalow. Pod hasłem „bungalow” widzę coś krytego trzciną i że ten bungalow był fajny kiedyś, ale teraz jest bardzo podupadły, bo wiele osób z niego korzysta i nie zwraca uwagi na to, żeby dbać o niego należycie. Wiedziałem, że to jest bungalow i wiedziałam, że jest podupadły i że mamy wziąć ze sobą ręczniki. Na początku miałam jeszcze nadzieję, że… Wiedziałam, że ten ktoś, kto ma ten bungalow jest dosyć majętnym człowiekiem. Myślałam, że może oni to wynajmują, może to jest coś w rodzaju hostelu czy hotelu. Ale już wiedziałam, że skoro musimy wziąć ręczniki, to nic z tych rzeczy. Oczywiście to uruchomiło lawinę moich myśli i obaw, co jeszcze powinniśmy wziąć ze sobą. Oczywiście z hotelu w Mumbaju, w którym byliśmy, zabrałam wszystkie szampony, żele pod prysznic, mydła. Wzięliśmy też ręczniki, które kupiliśmy dzień wcześniej w centrum handlowym. Postanowiliśmy je zostawić później u Dadu. Wiedziałam, że będzie kuchnia. O to się akurat nie martwiłam, bo wiedziałam, że będziemy z naszą rodziną, a dziewczyny świetnie gotują. Wiedziałam, że tutaj w ogóle jedzenie jest głównym tematem, więc nikt nie pozwoli na to, żeby coś było nie tak z jedzeniem. Jedzenie będzie i będzie pyszne – to wiedziałam na pewno. Jeśli nie będziemy mogli go ugotować sami, to na pewno zamówimy z jakiejś restauracji obok czy niedalekiej, z której jeszcze nam je dowiozą. To wiedziałam na pewno i tym się jakoś specjalnie nie przejmowałam. Natomiast zastanawiałam się, jak będziemy spać. Wiedziałam, że bardzo możliwe jest, że będzie spać wszyscy razem w jednym pokoju na kupie tak zwanej, czyli na podłodze, na jakichś rozwijanych materacach. Będziemy się przykrywać bądź nie. Najwyżej się przykryję tym ręcznikiem, który kupiliśmy. Jednym będziemy się wycierać, a pod drugim będziemy spać. Soraiyi wzięłam na wszelki wypadek taką bawełnianą pieluszką, chustkę, żeby ją położyć jej pod głowę, żeby miała czysto w razie czego. Ale wizja takiego nocowania trochę mnie przerażała. Bolo mnie pocieszał i mówił: „Kwiatku, to tylko dwie noce — damy radę!”. Ja mówię: „Dobra, damy radę! Jestem przekonana, że koniec końców później zapomnę to, co było źle i to będzie fajna przygoda, więc jedziemy!”. Jednak tak do końca nie potrafiłam wyłączyć swoich stresów i myślałam, co tutaj nas zastanie. 

W ogóle muszę chyba jeszcze raz zaznaczyć, bo kiedyś to już powiedziałam, że to, że teraz tak boję się o warunki, że muszę mieć takie minimum zapewnione, to jest odkąd zostałam matką. Wcześniej nie przeszkadzał mi ten autobus, którym podróżowaliśmy w Indonezji kiedyś, z tak przerdzewiałą podłogą, że miała dziury i była zaklejona workami z ryżem. Nie przeszkadzał mi bungalow na plaży, jak kiedyś w Tajlandii, który wzięliśmy taki najtańszy z możliwych, z którego wyniosłam się nad ranem, myśląc, że szczur biega mi po wewnętrznej stronie ściany. Ściany, która była zrobiona tylko z liści jakiegoś bananowca czy coś. To wszystko wyglądało romantycznie z zewnątrz, ale jak przeleciał mi ten szczur; a teraz myślę, że to jednak był gekon; po wnętrzu tego bungalow, to pamiętam, że bardzo szybko się spakowałam i wyniosłam na plażę, obserwując piękny wschód słońca na plaży, po czym zmieniliśmy bungalow na coś bardziej solidnego. Nie przeszkadzały mi też tak fatalne warunki. Jestem ciekawa, jak to wygląda teraz. Fatalne, najgorsze warunki z możliwych w jakich nocowałam, to było w Indonezji, gdy postanowiliśmy zobaczyć wulkan Bromo. Tam się szło o świcie i musieliśmy przenocować i tam była tylko jedna jedyna możliwość przenocowania pod tym wulkanem, w jednym jedynym możliwym hotelu. Ja pamiętam, że jak tam weszłam, to się przeraziłam. Po prostu nigdy nie widziałam niczego takiego zapuszczonego i tak śmierdzącego wilgocią i pleśnią. Nie pamiętam, żebym tak brzydziła się pościeli. Pamiętam moją przyjaciółkę Monię, z którą wtedy byliśmy, i która wtedy bardzo się cieszyła, a ja jej się zawsze dziwiłam, po cholerę ona bierze ze sobą ten śpiwór. Ona była przeszczęśliwa, że ma ten śpiwór tej nocy i myślę, że wtedy jej bardzo zazdrościłam. Pamiętam, że położyłam sobie jakiś ręcznik pod buzię i starałam się szybko zasnąć, żeby nie myśleć o warunkach, w jakich przyszło mi nocować. W każdym razie przeżyłam i to nie było takie straszne. 

Pamiętam jak też z tą samą Monią w tej samej Indonezji na zupełnie innej wyspie postanowiłyśmy przenocować na pomoście, dlatego że w naszych mieszkankach komary nie dawały nam spać i to też było ok. Spałyśmy nawet nie pamiętam na czym — czy na jakimś rozwijanym materacu czy na workach z ryżem. Pamiętam, że to było w porządku i takie przygody nam się przytrafiały i mnie też się przytrafiały. Wiadomo, że każdy woli pachnącą pościel w luksusowym hotelu, ale takie przygody wspomina się również i nie wspominam ich źle. Byłam gotowa na takie przygody. Natomiast teraz jakoś tak coraz mniej. W związku z tym wizja spędzenia dwóch nocy tutaj w jakichś warunkach, gdzie nie będę mogła nawet się popłakać z żalu czy się pożalić, żeby nie zrobić jakiejś wielkiej przykrości rodzinie, która będzie to widziała, to nie napawało mnie to optymizmem. No ale cóż. Słuchaj. 

Przyjechaliśmy. Dojeżdżamy na miejsce. Po tych wszystkich krętych drogach, po tym… Z duszą na ramieniu… Jeździe po krętych drogach, tutaj po górach, przyjeżdżamy. Na co patrzę? Patrzę na piękny dom, duży, z pięknym ogrodem dookoła. Zieleń, piękne widoki w ogóle. Taras. Balkony. Cztery pokoje, każdy z łazienką, dużą. Wszystko w marmurach. Olbrzymi główny duży pokój połączony z kuchnią. Przestrzeń taka, że chłopaki zaczęli grać w badmintona, którego tutaj przywieźli ze sobą. Tak! W środku, w mieszkaniu! Wysoki sufit. Właśnie ta przestrzeń. Wszystko piękne. No po prostu aż zaczęłam chodzić wokół tego domu. Mówię: „Niemożliwe!” Weszłam do jednej sypialni — piękne dwa duże łóżka, pościelone. No, faktycznie, tych ręczników nie było. Ha, ha! Powiedziano nam, gdzie będziemy spać. Położyliśmy tam swoje rzeczy i poszłam dalej zwiedzać. No i na drugi rzut zobaczyłam to zaniedbanie; zobaczyłam to, jak tu, niestety, wszystko niszczeje. Chociaż tutaj są tacy ludzie, taka rodzina hinduska — są wyznawcami hinduizmu, nie są muzułmanami. Tutaj jest taka rodzina, która się tym opiekuje — i ogrodem, i tym domem, ale ten dom wymaga, kupę nakładu. Naprawdę dużo. 

W ogóle, ta miejscowość, w której jesteśmy, ta Panchgani, to jest taka bardzo turystyczna miejscowość; turystyczna dla ludzi właśnie z Mumbaju, ludzi z Pune, które jest pod Mumbajem. Przyjeżdżają tutaj na weekend, na dłużej, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wy to w ogóle słyszycie? Że tu jest cisza? Tu jest cisza. Tu jest coś, czego nie ma w Mumbaju: cisza, spokój, piękny klimat — naprawdę wspaniały. Tu jest po prostu przyjemne lato, takie dla nas przyjemne lato. Ja wczoraj siedziałam na tarasie i wystawiłam buzię do słońca. I tak chwilę po prostu sobie siedziałam, bo było tak przyjemnie. No coś, czego nie można zrobić w Mumbaju. Po pierwsze – dlatego że nie ma miejsca. Po drugie – dlatego że nikt tego nie robi, nie można stanąć sobie po prostu, tylko trzeba iść z tłumem. No a po trzecie – dlatego że jest tak upalnie gorąco. Tu jest zupełnie co innego. Naprawdę wspaniale. Muszę powiedzieć, że naprawdę mi się tu podoba, szczególnie teraz — trzeciego dnia. 

No tak, więc jest to, niestety, wszystko zaniedbane i słyszałam, że oni w ogóle chcą sprzedać ten dom. W ogóle, gdyby ktoś z Was był zainteresowany, to dajcie znać, bo to jest super. Naprawdę tak myślę. Ktoś, kto ma pieniądze… To jest świetna, super inwestycja. Tak naprawdę, żeby to doprowadzić do stanu używalności i wynajmu, to nie trzeba wcale wiele nakładów, moim zdaniem. Natomiast, żeby doprowadzić do takiego stanu, który ja bym sobie na przykład życzyła, luksusowego, ale kompletnie tutaj niepotrzebnego, że tak powiem, nieoczekiwanego…

Zaczęłam się huśtać i, sorry, słychać takie ocieranie się o liście. Może przestanę…

Tak że do doprowadzenia do takiego stanu, który jest tu po prostu niepotrzebny i nieoczekiwany… no to kupę kasy można tutaj włożyć. ALE. Jest wszystko gotowe, funkcjonuje i oni chcą to sprzedać; nie wiem, z jakich przyczyn. Podejrzewam, że z takich samych przyczyn, z jakich moi rodzice sprzedali swój olbrzymi dom. Po prostu nie jest im potrzebna już ta praca wokół tego. W każdym razie jest naprawdę pięknie. Jest naprawdę pięknie. Co prawda, byłam zniesmaczona, jak zobaczyłam kołdrę, bo pościel była nowa; w sensie powleczone prześcieradło i poduszki; natomiast tu się ludzie przykrywają, wiesz, tylko kocami, bo jest po prostu ciepło. No ale ten koc… Może ta kołdra taka, no to była taka… No nie wiem. No na pewno nie była prana od dawna i ja tego już tak nie do końca rozumiem. Zaczęłam się rozglądać po tym domu. Zobaczyłam wiele rzeczy, które są zrobione na odwal się. Ja akurat na tym punkcie mam trochę fisia i też mam wrażenie, że odkąd zostałam matką, bo chyba po prostu… No, taką mam teorię, że ja nie mam czasu na wiele rzeczy i muszę wymagać od siebie, żeby coś było zrobione raz a dobrze, i chyba dlatego tak mnie bardzo drażni, jak ktoś robi inaczej. Jak trzeba coś poprawić albo jak coś po kimś trzeba sprawdzić i jak coś jest zrobione tak na odwal się. I tutaj, niestety, często to widać. I dla mnie jest to bardzo smutny widok, bo to naprawdę jest perełka. To miejsce jest wspaniałe. A to widać, że komuś pociekła zaprawa spod kafelka, który kładł, i już tak zostało. Ten kafelek taki zawalony tą zaprawą czy tam… zacieki. Nikt tutaj nie myśli o tym, że są miesiące, kiedy leje po prostu cały czas, jest monsun, i w związku z tym ta wilgoć wdziera się przez wszystkie zakamarki i dociera na sufity, że później farba odpada, bo robią się bąble, bo najwyraźniej nie wystarczą te miesiące suche, żeby to wszystko wysuszyć. Nikt chyba nie myśli o tym, że to jakoś porządnie zagruntować. Nie wiem, na czym to polega. No ale, to może jest tak jak ze wszystkim. Jest chyba trochę też tak, że w każdym kraju na coś innego się zwraca uwagę. Poza tym, czy ja wiem? Może to po prostu wystarczy tutaj? Może lepiej…  Nie wiem. Trudno mi to rozbierać na czynniki pierwsze. To jest tak zależne chyba też od indywidualnego człowieka, na co zwraca uwagę bardziej. Widać, że ktoś tu się bardzo postarał, że zaadaptował tę przestrzeń w tym domu, żeby była funkcjonalna, żeby dawała to, po co się tu przyjeżdża, czyli przestrzeń. Przecudne widoki z każdego z pokoi, przepiękne widoki z tarasu: na dolinę, na pola truskawek. No naprawdę, strawberry fields forever. Tu jest naprawdę wspaniale! A jednocześnie… No, może tylko ja takie rzeczy widzę, te niedociągnięcia? Hm.

ALE! Faktem jest, że nie pamiętam, słuchaj, co robiliśmy po kolei każdego dnia, bo nie pamiętam, który jest dziś dzień. Ha, ha. Na przykład nie pamiętam, co robiliśmy w sobotę. Pamiętam tylko, że kolacja była w restauracji. Ale powiem ci, co zrobiliśmy w niedzielę, bo to było niesamowite. W niedzielę… W ogóle, generalnie, postanowiliśmy tutaj nie robić wiele. Postanowiliśmy leżeć na kanapach i napawać się nicnierobieniem, czego każdy tutaj pragnie i czego ma bardzo mało na co dzień. I cieszyć się, oczywiście, swoją obecnością, siebie nawzajem, bo przyjechaliśmy tutaj z dwiema rodzinami — rodzicami w naszym wieku i z ich dziećmi; jedna rodzina ma troje dzieci, takich w wieku trzynaście, osiem i chyba sześć, a druga ma właśnie dziecko w wieku Soraiyi. Było naprawdę sympatycznie. Cały czas jest! A Soraiya tak się rozkręciła, bawiąc się z dziećmi w hinduskim języku, że szok. Ja obserwowałam. Wiesz, ja nie rozumiem wszystkiego, ale obserwuję ją, jak z automatu, bez zastanawiania się, po prostu odpowiada, jak gada po prostu z nimi. To jest niesamowite, jak jest odważna, jak potrafi zagaić, zapytać, poprosić o to, czego potrzebuje, i nie ma z tym w ogóle żadnego problemu. To jest naprawdę… Fajnie, fajnie na to patrzeć. 

Tak że w niedzielę postanowiliśmy jednak pojechać w jedno miejsce. Powiedzieli mi, że jedziemy nad jeziora. I od razu zaczęli się śmiać, że mam zbyt wiele nie oczekiwać, że prawdopodobnie nie zobaczę nawet jezior przez te wszystkie stragany z jedzeniem, które tam są ustawione. Mówię: „OK!”. Byłam już ciekawa, trochę bardziej rozluźniona. Pojechaliśmy. Pojechaliśmy na te jeziora. I chcę ci jeszcze powiedzieć tylko, żebyś koniecznie, jeśli tego nie robisz, zajrzała na Instagrama mojego; Zalatana Mama, taką mam nazwę tam na Instagramie; dlatego że ja tam wrzucam zdjęcia z tego pobytu tutaj. One znikną z Instastory po dwudziestu czterech godzinach, natomiast zapiszę je w osobnym katalogu, żebyś mogła tam zerknąć również później.

Chyba muszę zrobić przerwę, bo ktoś tu idzie. Żeby nam nie przeszkadzał. Albo i nie.

W każdym razie, słuchaj, pojechaliśmy na te jeziora. Miałam zbyt wiele nie oczekiwać. I faktycznie. Przyjechaliśmy tam. Jechaliśmy jakieś czterdzieści minut. Słuchaj, no ja nawet nie wiem za bardzo, jak opisać to miejsce, dlatego że… No, ja byłam zachwycona. Już chyba mniej więcej wiedząc, czego oczekuję, że to nie będzie tylko spokój, cisza i natura, jakbym się spodziewała tego po jeziorach w naszym kraju. Jezioro tam było, owszem, i od groma ludzi, którzy chcieli się przepłynąć łódkami. Porobiłam zdjęcia. ALE! To jest jedna z atrakcji. Główną atrakcją były, oczywiście, faktycznie te wszystkie stoiska z jedzeniem, głównie z takimi przekąskami — z kukurydzą smażoną, pieczoną. Gotowanej nie widziałam. W różnej postaci. Jadłam takie fajne kulki zapiekane i w środku była kukurydza. Naprawdę super rzecz. Było mnóstwo truskawek. W ogóle przydrożnych sprzedawców truskawek jest tutaj od groma, nie naliczysz. Po drodze cały czas ktoś stoi i są całe szpalery tych sprzedawców truskawek i innych jeżyn. Sprzedają też marchewkę — to było dla mnie ciekawe. Nie wiem, co ma marchewka do truskawek. Anyway. To było to i wiesz…

Dzieciaki chodzą… Gadają coś.

I to, co jeszcze było fajne, albo może inne, to taki duży plac, na którym było mnóstwo, mnóstwo koni; osiodłanych, ku uciesze gawiedzi i wszystkich, którzy tam przychodzą, można sobie po prostu usiąść na koniu i troszkę sobie na nim pojeździć. Taka atrakcja. Bolo mi powiedział, że tam się nie zmieniło nic, w tym miejscu, że wygląda dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy przybył tutaj po raz pierwszy, a było to w ‘89 roku. Tak mi powiedział, że nic się nie zmieniło. Te stoiska, które są takie same, te konie to są pewnie dzieci koni, które były tam wcześniej. Jedyne, co się zmieniło, to to, że nie ma plastikowych krzesełek przy tych wszystkich stoiskach z jedzeniem, a były jakieś tam inne, drewniane zapewne. Tak że niesamowite. Oni siedzieli, zamawiali jedzenie, a ja chodziłam i robiłam zdjęcia. Nie mogłam się napatrzeć. Stwierdziłam, że to jest naprawdę cyrk. To jest cyrk. 

Postanowiliśmy pójść sobie jeszcze kawałeczek dalej, na deser. Deserem miały być truskawki z bitą śmietaną. Na pewno wiesz, jak wyobrażam sobie truskawki z bitą śmietaną. Talerz truskawek i na to bita śmietana. To, co dostałam… Temu też zrobiłam zdjęcie i to też wrzucę na Instagrama, jak już będę miała WiFi. To było w takiej dużej szklance, jakby po piwie, w takim kuflu, trochę truskawek wymieszanych z olbrzymią ilością śmietany. To było tak słodkie, ale w sumie smaczne. W ogóle lody truskawkowe były pyszne. I każdy tam był. Był tam kolejny szpaler takich… stoisk truskawkowych — nie, stoisk z jedzeniem. Właśnie z tym, głównie z deserami. Tyle tego jest, że to jest niebywałe. Każdy prawie ma to samo, ale każdy jest trochę inny. Oprócz tego, można było grać jeszcze w różne gry, zabawy z fantami. Tam by można było spędzić cały dzień. A obok tego wszystkiego było jeszcze wesołe miasteczko. Wesołe miasteczko, na punkcie którego Soraiya oszalała; chciała spróbować wszystkiego. A ja chodziłam i robiłam zdjęcia oraz filmy. I muszę wam powiedzieć, że to jest moje drugie wesołe miasteczko, w którym byłam w Indiach. I to wesołe miasteczko jest genialne, bo było, uwaga, automatyczne i w miarę wyglądało na bezpieczne. I nawet nie wyglądało na takie strasznie brudne. To, co zobaczyłam pierwszy raz, jak zabrali mnie w Mumbaju na wesołe miasteczko, które też jest tam od dziesięcioleci, to było coś, co mnie i przeraziło, i wprawiło w zachwyt wręcz, bo nie wiedziałam, że takie miejsca na świecie istnieją. To też wrzucę kiedyś na Instagrama. Tam właśnie te karuzele wszystkie są wprawiane w ruch za pomocą mięśni ludzi. Po prostu jest sobie pan, który tym wszystkim kręci. Znaczy jedną karuzelą, bo przy drugiej stoi inny pan i też kręci. Oprócz tego jakość wykonania tych karuzel… No, według mnie bardzo wiele pozostawia do życzenia. Oprócz tego jakieś konie tam biegają, w ogóle, po ulicy, słuchaj, między samochodami, i dzieci na tych koniach… Tam to dopiero jest cyrk! Dobrze, więc… Chciałam tylko powiedzieć ci, że widziałam straszne rzeczy, a tutaj to wesołe miasteczko; chociaż odbiegające zdecydowanie standardem od tego, co znamy my i tego, co jest zatwierdzane przez różne władze czy urząd do zatwierdzania instytucji pod nazwą wesołe miasteczko; to naprawdę nie było złe. To było wszystko okej. Co prawda, powiem ci, że nadal mam fizia na punkcie brudu. Jak widzę takie, wiesz, nigdy nie przetarte porządnie, tylko wytarte jakąś brudną szmatą, jakieś takie, dmuchane zamki, na których Soraiya skacze i dotyka wszystkiego, a później łapki wędrują do buzi… Więc mam na tym punkcie trochę fizia i za każdym razem po tym, jak ona schodzi z jakiejś karuzeli, czy coś, to od razu przecieram jej ręce szmatką, a później dezynfekujemy je tym takim żelem. Ale no cóż, to nie jest Singapur, tylko to są nadal Indie. 

Na kolację wróciliśmy do domu i zamówiliśmy sobie coś z restauracji. Chłopaki pojechały odebrać, bo akurat, o dziwo, nikt nie dowozi. Tutaj wszystko dowożą, znaczy, przynajmniej w Mumbaju, dlatego że nie ma za bardzo też miejsca w restauracjach na tyle ludzi, żeby siedzieli i zajmowali miejsca, więc nawet za darmo wszystko dowożą. Łącznie z McDonaldem. No i taka to była niedziela. W poniedziałek, czyli wczoraj, mieliśmy wyjeżdżać, a tu nagle spontaniczna decyzja. Bolo mówi, że taki pomysł jest, że może zostaniemy jeszcze jeden dzień dłużej. Ja stwierdziłam, że w sumie, kurde, czemu nie? Wolę odpoczywać tu, niż odpoczywać tam w Mumbaju, gdzie… po prostu jest głośniej. Gdzie jest tak samo nudno, ale nudno… Tutaj jest akurat nudno w bardzo pozytywnym, moim zdaniem, znaczeniu. Wczoraj postanowiliśmy w związku z tym, po pierwsze, zostać dzień dłużej i spędzić bardzo mile czas z rodziną. Bardzo ich lubię, naprawdę. Niektórzy pojechali już do domu, bo Sakip musiał już pracować. Sakip, Kulut i mała Maria. A Sakip jest bratem młodszym Emera, który jest tutaj ze swoją rodziną — żoną Farą i trójką dzieci: Abdullah, Birah i Zara. I z nimi tu zostaliśmy, bardzo ich lubię. Są tak fajni. Może kiedyś o nich więcej coś opowiem. W ogóle, mam taki chytry plan, już z Farą rozmawiałam na ten temat, że chciałabym z nią przeprowadzić rozmowę na temat, który na pewno cię zaciekawi, bo będzie to temat kojarzonych małżeństw. Tak że jeszcze mam nadzieję nagrać tutaj z nią rozmowę i kiedyś tam, po powrocie do domu myślę… Bo będzie ona wymagała jeszcze dużo pracy po nagraniu. Muszę to przetłumaczyć i nagrać też tłumaczenie, i pewnie jakoś to skombinować razem. Ale mam nadzieję nagrać ten odcinek dla Was. Mam nadzieję, że będzie… Wiem, że na pewno będzie ciekawy, bo Fara fajnie opowiada i można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Natomiast chciałabym, żebyś spodziewała się takiego odcinka jakiś czas po naszym powrocie już do domu. 

Wczoraj byliśmy jeszcze cały dzień, po późnym bardzo śniadaniu, bo tutaj późno wstajemy, długo śpimy, bardzo wcześnie chodzimy też spać w miarę. I byliśmy po późnym śniadaniu, pojechaliśmy sobie na snacksy do ogrodów jednego z trzech gigantów tutaj, produkcyjnych, owocowych. Są takie trzy duże firmy i oni sobie tutaj konkurują ze sobą, chyba, mocno. W każdym razie jedna z nich otworzyła takie miejsce rozrywki troszkę i również miejsce odpoczynku, gdzie są ogrody, gdzie jest miejsce, żeby coś zjeść; była nawet kawa — mówię „nawet”, bo oni lecą tutaj głównie na herbacie z mlekiem. Była kawa, było dużo przetworów owocowych. UWAGA! Była trampolina. Nawet dwie. To jest to, co Soraiya lubi najbardziej, więc ona już była w niebie, ona nie potrzebowała już nic: ani jeść, ani spać, ani siku; jej wystarczy do życia ta trampolina. To było więc po prostu wspaniałe. Byliśmy tam zjeść, byliśmy sobie pochodzić, poodpoczywać. Tam porozmawiałam z Farą na temat tego potencjalnego odcinka. No, ale było zbyt głośno, żeby nagrywać i zrobiłyśmy próbę. Było zbyt głośno, więc musimy to nadrobić. Też było bardzo fajnie, zdjęcia powrzucam na Instagrama. I co? Chciałabym przejść do wniosków, bo już niedługo muszę iść i się pakować, bo zaraz wyjeżdżamy. 

To, co zauważyłam, bo tak pięknie mówię o tych pięknych okolicznościach przyrody, tutaj i  jak w sumie teraz jestem zrelaksowana i jednak odpoczywam, to ten weekend dał mi bardzo dużo. I wiesz co, wiesz czemu głównie? Chyba głównie temu, że nie miałam WiFi, bo nie miałam rozpraszaczy. Zauważyłam, że gdy mam WiFi, to oczywiście chętnie z niego korzystam, wrzucam na Insta zdjęcia, które się tutaj pojawiają; patrzę co się dzieje. Wiadomo. Ale dzięki temu, że nie miałam WiFi, to nie miałam za bardzo co robić. Oczywiście, robię nadal dużo zdjęć i musiałam je segregować, bo mi się telefon zapychał i nie mogłabym dzisiaj nagrywać tego odcinka, bo po prostu bym już nie miała miejsca w telefonie. Bo nagrywam na telefon dzisiaj. To oprócz tego specjalnie telefonu w ręce nie miałam. Dzięki temu mogłam tak naprawdę zobaczyć, co się ze mną dzieje. Zauważyłam, że jestem bardzo spięta. Jestem mega spięta, cały czas byłam spięta, to się oczywiście też odbijało na moim humorze i im bardziej próbowałam się rozluźnić, tym bardziej mi to nie wychodziło. Nie potrafię po prostu. Nie potrafię, nie wiem, położyć nóg na kanapie i kompletnie się rozluźnić, nie myśleć o niczym. Zawsze myślę o Soraiyi. Mam włączony cały czas ten tryb myślenia o tym, czy aby jej nie jest za zimno, czy nie jest przypadkiem głodna, czy wystarczająco dużo piła, czy myła ręce, czy coś dotykała, czy może by jej dać kolejnego cukierka, o którego prosi, bo kiedy ostatnio jadła i czy może nie jest jej za gorąco, czy może trzeba jej związać włosy, a może trzeba jej spinką spiąć… Kurde, cały czas! Nie jestem z nią sama, przecież jest z nią tata, który się nią wspaniale opiekuje. Soraiya go uwielbia, uwielbia tu być i uwielbia mieć swoich znajomych, dzieciaki wokół siebie. Szaleje beztrosko, niczym się nie martwi, a ja nie mogę wyłączyć tego trybu „Jesteśmy w nieznanym i muszę o nią dbać”. Wiesz? Naprawdę, to było trudne. Bolo to oczywiście widział; cały czas się pytał, dlaczego nie mogę się zrelaksować. Mówił mi, żebym się niczym nie martwiła, żebym się o nic nie martwiła i że wszystko jest okej. A ja próbowałam się dowiedzieć, dlaczego tak jest. Doszłam do wniosku, że może to jest właśnie to nieznane? On stwierdził, że nie. Przecież, kiedy byliśmy na przykład w Malezji, to byłam zrelaksowana i potrafiłam wyłączyć myślenie. A może, kurde, to jest to, że to jest nieznane plus nie do końca mogę sama o nas stanowić, tylko jesteśmy trochę zależni od innych, od rodziny? Cholera, nie wiem co to jest! Wiem jedno — trudno mi się faktycznie zrelaksować, tak kompletnie wyłączyć myślenie, przejmowanie się i martwienie. Chyba o to chodzi. Trochę mnie to martwi, bo kurde, jak już mam taką okazję, to dlaczego z niej nie korzystam? Postanowiłam więc, że muszę coś z tym zrobić. I może mi… Nie wiem, co myślisz? Czy nauka medytacji coś by mi dała? Bo to tak mi się akurat łączy z Indiami, oczywiście. Ale myślę, że to jest to. Ja bym chciała móc wykorzystać moment, kiedy mam na to chwilę i umieć się odprężyć tak naprawdę, a nie cały czas się przejmować i zajmować. Mam też nadzieję, że kiedy Soraiya pójdzie do przedszkola, już niebawem, że również to oduczy mnie takiego… myślenia o niej w takich kwestiach cały czas. Takich matczynych, takich… Myślenia o jej dobru i o tym, żeby jej zapewnić zawsze i wszędzie… Ja nie wiem, skąd to się bierze. Czy to są hormony nadal, czy to jest normalne, czy to jest już takie chorobliwe? Dziecko ma 3 lata, a ja… W domu właśnie nie, bo w domu wiem, jakie są warunki, A jak te warunki się zmieniają, to włącza mi się tryb takiego… Sprawdzania non-stop, czy ona ma wszystkie potrzeby spełnione i czy wszystkie jej potrzeby są zadbane. Myślałam też, że właśnie ten stres, który się pojawia, gdy przychodzi nieznane; gdy nie wiem, jak długo pojedziemy; gdy nie wiem, jak będzie wyglądała podróż; gdy się stresuje tym, co będzie przed… To jest dla mnie tak dziwne, jak to teraz mówię, to sobie myślę, że to wcale nie jestem ja. Ja zawsze wychodziłam z założenia, że nie ma co się martwić na zapas, że nie ma co się martwić tym, czego nie wiesz, bo to i tak nic nie da przecież. Niczego tym nie zmienisz, tym zamartwianiem się, a jedynie co, to dodajesz sobie zmartwień i tylko wychodzi ci to na złe. Niczego nie rozwiązuje, a jednak, kurczę, stresuje mnie nieznane i myślę, że to jest właśnie mój wewnętrzny control freak, że mam problem z odpuszczeniem i że najchętniej to bym wiedziała dokładnie, jak wygląda każdy róg, i to wiedziała zawczasu, i była przygotowana na każdą okoliczność. To też zauważyłam, że im bardziej jestem przygotowana i im więcej mam ze sobą rzeczy; takich, które wiem, że się przydadzą; tym bardziej mi to pozwala być spokojną, czyli na przykład dla mnie absolutny must i także dla każdej matki, która podróżuje z dzieckiem, jest zabranie ze sobą w małej buteleczce płynu do mycia naczyń oraz małej gąbki, którą mogę w razie czego później wyrzucić. No, polecam każdemu, kto podróżuje z dzieckiem dlatego, że nie wszędzie jest płyn do mycia naczyń i nie wszędzie też można go kupić. Tutaj na przykład używają jakiegoś proszku, którego składu nie znam. Nie wiem w ogóle, jakoś tak… Wolę sobie sama umyć tę jej butelkę, co jest trochę też bez sensu, bo oczywiście z talerzy umytych tym proszkiem ona je, no ale, już nie myślmy o tym. W każdym razie, muszę być zabezpieczona. Mój wewnętrzny control freak każe mi przygotować się na każdą ewentualność, co jest trochę szalone, ale pozwala mi na względny spokój. 

Zastanawiam się też, co to jest takiego ten control freak i dlaczego on się we mnie objawia. Kiedyś, słuchając Niedźwieckiej „O zmierzchu” — podcastu, który już nieraz Wam tutaj polecałam, ona wspomniała, że właśnie ta potrzeba kontroli to tak naprawdę jest podszyta lękiem. Ja stwierdziłam, że lęków nie mam żadnych, ale to mi dało do myślenia. Nadal nie wiem, przed czym ten lęk; nadal nie wiem, co to za lęk, ale stwierdziłam, że na razie nie mam kiedy nad tym myśleć i zostawię sobie myślenie i rozgrzebywanie co to za lęk na czasy, kiedy będą miała więcej czasu, czyli na lepsze czasy. Kiedy? Gdy Soraiya pójdzie do przedszkola, a być może kiedy dopiero pójdzie do szkoły. 

Dziś wracamy do Mumbaju. Wracamy już niedługo, wracamy na 3 dni. Potem lecimy do Chennai, trochę zobaczymy miasto. A potem przez pięć dni będziemy smażyć pupcie na plaży i wygrzewać na słoneczku, i wymaczać w basenie i brodziku. Taki jest plan. Po czym znowu wracamy na 2 dni do Mumbaju, skąd wylatujemy. W związku z czym stwierdziliśmy, że zamiast przelatywać tylko przez Mumbaj i trudzić się podróżą i przesiadaniem z jednego samolotu na drugi na lotnisku, postanowiliśmy jeszcze tam na dwa dni zajrzeć, zrobić ostatnie zakupy, kupić kaju katli — dla tych, którzy byli grzeczni i czekają na nas w domu, w prezencie, i wyruszyć do domu. 

Tak że czeka nas jeszcze bardzo dużo i bardzo miłych rzeczy, które oczywiście zrelacjonuję. Nie sądzę, że za tydzień; myślę, że dopiero jak wrócimy; ale sprawdzajcie Instagrama, bo tam, jak wiadomo, wrzucam już strasznie dużo. Już musiałam drugi katalog otworzyć, zdjęć i filmików, różnych naszych impresji z Indii i z Mumbaju. Tak że zaglądajcie tam, wpadajcie, niekoniecznie musicie codziennie, chociaż tak jak powiedziałam – te filmiki znikają z Instastories, ale wszystkie są zapisane w katalogach pod nazwą: „Mumbaj 2020”. Zapraszam serdecznie. Jeśli coś Wam się podoba albo macie jakieś pytania, albo może byś chciała wiedzieć coś więcej, albo masz pytania do Fary, albo może chciałabyś, żebym zapytała o coś jeszcze bardziej, porozmawiała jeszcze z kimś z lokalsów, że tak powiem, z rodziny, daj koniecznie znać. Bardzo chętnie, w Twoim imieniu, zapytam. Bardzo chętnie odpowiem Ci na pytania, na które znam odpowiedź, tak że proszę tutaj się nie bać i zapraszam do kontaktu ze mną. Czyli przez Facebooka, czy na Instagramie, czy mailem. Cholera, zapomniałam maila sprawdzić! Dzisiaj wieczorem będę już miała WiFi, więc wrzucę coś na pewno na Instagrama, no ale najpierw złożę ten odcinek i wrzucę go na jutro rano do sieci. 

Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i że już nie możesz doczekać się kolejnej relacji. Buziaki! Ja jeszcze będę się napawać widokiem przez chwilę, a później idę do mojego dziecka i będziemy się razem pewnie pakować. I trzymaj kciuki za podróż powrotną, przecież to jeszcze też mnie czeka. Eh. Ale już na luzie, już jestem zrelaksowana. Buziaki! Słyszymy się! Pa, pa!

Zostaw komentarz